Wymienię kilka Twoich wierszy, w których pojawia się nazwisko Ginsberga: Wizyta u Państwa Apollinaire, Allen Ginsberg,
Upadek Ameryki, List trzydziesty piąty. Napisz, czy Ameryka jest nadal rajem dla
emigrantów. W Zapiskach znad zatoki
San Francisco pisze Pan o Ginsbergu jako o swoim ulubionym poecie. Przez
pewien czas był on chyba jednym z głównych poetów, którzy wywarli na Ciebie wpływ.
Tych
wierszy jest więcej i w języku polskim, i angielskim. Najnowszy ukazał się w tomiku wierszy pt. „Pieszyckie łąki” wydanym w 2010 r. i nosi tytuł Rozmowa nad miską z pierogami. Wiele wierszy o beatnikach przywiozłem z San Francisco do
Chicago, które wydałem w arkuszu poetyckim (50 egz.) pt. Na kalifornijskim brzegu w 1996 roku. Część tych wierszy weszła do
polskiego wydania Złodziei czereśni w
roku 2000 wydanym przez wydawnictwo Adam Marszałek w Toruniu. Jednak nie
wszystkie wiersze włożyłem do Złodziei
czereśni. Te opisujące dzielnicę włoską North Beach, to jest miejsce – kolebka
Beat Generation, poetów z San Francisco, pominąłem, bo nie pasowały mi do
tematyki tomiku. Wiersze o ważnych miejscach, w których spotykali się najwięksi poeci Ameryki drugiej
połowy dwudziestego wieku, wciąż czekają w moich szufladach. Wiersze takie jak Caffe Trieste, Caffe Greco, Bar Vesuvio, który mieścił się dosłownie
pięć kroków od księgarni City Lights czekają na odpowiedni moment, aby ujrzeć
światło dzienne. W Vesuvio piłem tylko i wyłącznie miejscowe piwo (o wybornym
smaku), czyli z browaru san franciszkańskiego o nazwie Anchor w pękatych butelkach z naklejką, na której była kotwica.
Pamiętam, że naklejki te delikatnie zdzierałem i wysyłałem w listach do Polski,
do znajomych, którzy kolekcjonowali naklejki piw z całego świata. Może warto jeszcze dodać, jako ciekawostkę, że założyłem Caffe
Trieste, był Włoch – Papa „Giotta” Gianni, który przybył do San Francisco z
Rovigno, o miejscowości tej pisał Zbigniew Herbert i nawet nadał jednemu ze swoich
tomików tytuł Rovigno. Wymienione kawiarnie i wiele innych spełniały w latach
50., 60., ogromną rolę w promocji nie tylko poezji, ale także jazzu i były ostoją współczesności. Tam
za „tanie pieniądze” oferowano dobrą kawę, piwo, wino, z włoskiego chleba
kanapki z salami, serem, pomidorem, pizzę, pasty, etc. Amerykański chleb dla
Polaka jest niejadalny, tzw. „wata”, tego nie da się wziąć do ust, ani nie ma
smaku, ani nie można go smarować, chyba, że masłem kokosowym, i nic nie da się na nim położyć.
Przywołuję atmosferę, wspomnienia o
Ginsbergu i beatnikach sprzed prawie 30 lat, bo chcę pokazać, że tak naprawdę
byłem pod ich „urokiem” przez bardzo długi okres w moim życiu. Te pierwsze dziesięć
lat, które spędziłem w Ameryce, właśnie w San Francisco, będą niezapomniane i
zawsze powracają do mnie. Poza tym będąc poetą mieszkającym w San Francisco nie
sposób nie być pod wpływem poezji beatników, których ślady do dzisiaj są tam
bardzo widoczne i kultywowane, i nie ma co ukrywać – są także dużą atrakcją
turystyczną.
W Chicago z beatnikami i Ginsbergiem się nie
rozstałem, gdy rozpocząłem studia na Columbia College moim osobistym doradcą
tzw. student adviser został profesor Tony Trigilio syn włoskich
emigrantów, który zamienił religię katolicką na buddyzm zen. Tony nie tylko uwielbia
Ginsberga, ale dla niego zmienił wiarę, przestał jeść mięso, upodobnił się do
niego zapuszczając brodę i włosy, przyjął filozofię beatników, a także sporą
część swojego życia poświęcił na pracę naukową o nim. Napisał
dwie książki, Allen Ginsberg’s Buddhist Poetics (Southern
Illinois University Press, 2007) oraz Strange Prophecies Anew: Rereading
Apocalypse in Blake, H.D., and Ginsberg (Fairleigh Dickinson University
Press, 2000). Gdy
dowiedział się, że jestem z San Francisco naszym rozmowom o beatnikach nie było
końca. Studiowałem creative writing poetry, więc nie było możliwości, aby po
raz kolejny nie natrafić na beatników i Ginsberga. Podczas warsztatów poetyckich poświęconych współczesnej poezji
brytyjskiej i amerykańskiej (Modern British and American Poetry), którą wykładał Tony
napisałem wiersz o Ginsbergu, który tutaj zamieszczam, a można go znaleźć w grupie moich wierszy
pisanych po angielsku na stronach http://www.poemhunter.com/. Jakby na to nie patrzeć wciąż Ginsberg towarzyszy mi i
nie mam nic przeciwko temu, aby tak było nadal. Jest to miłe, jednak jego
poezja straciła siłę oddziaływania na moją.
A
poem about Allen Ginsberg
bald, unshaven revolutionist of ink
slightly stooped, nervously reading
his poems to the avid few
who were thirsty for his words
listening with open mouths, eyes, hearts
the sound is a word even in a dream
Allen Ginsberg the petulant child
of immigrants raised by wolves
the maniac who insisted
on throwing stones of accusation
into the cultivated garden of American poetry
the phenomenal poet of reality,
chanting his poetry -
useful as a phone book which list only
disconnected numbers -
genuine cursing of life and America
an angel clinging black phoenix feathers
in his hand howling about oppressors,
Buddhism, Zen, the FBI,
the dust that covers books in libraries
and about you and me.
Dziwne miałem uczucie, gdy na wykładach
profesorowie przedstawiali sylwetki i twórczość poetów Beat Generation, których ja miałem przyjemność poznać
osobiście w barach, kawiarniach, księgarniach, podczas wieczorów i odczytów
poetyckich w San Francisco. Wtedy uczucie tęsknoty nie do opisania wracało do
mnie, chciałem gnać na skrzydłach do San Francisco, aby raz jeszcze
uczestniczyć w spotkaniach z Robertem Duncanem, Garym Snyderem, Lawrencem Ferlinghettim,
Michaelem McClurem, Philipem Lamantią, Allenem Ginsbergiem, i nieważne było to,
że wielu z nich już nie żyło. Dla mnie najważniejsze było to, że kiedyś, nie
tak dawno temu, stałem obok nich, rozmawiałem, pytałem, how are you?, patrzyłem w oczy, oglądałem nieogolone twarze,
słuchałem ich wierszy, patrzyłem jak poruszają się ich usta przy wypowiadaniu
słów, jak piją piwo, wino, zaciągają się dymem papierosowym. Gorączkowo
rozmawiają ze znajomymi o poezji, sztuce, o tym co wieczorem zjeść na kolację.
Jacy są mili dla podpitych turystów domagających się podpisów na serwetkach
papierowych. Ubrani tak, jak to Amerykanie, z wyjątkiem Roberta Duncana, który zawsze
miał garnitur, wyczyszczone buty, piękną laskę.
Nosił się jak gentleman angielski.