*skojarzenie z "Supermarketem w Kalifornii" Allena Ginsberga jak najbardziej na miejscu
bezmyślnie krążymy po tym największym supersamie świata przy placu Andrzeja Bursy
moja dziewczyna nie zgadza się ze mną twierdząc że jest on najwyżej największy na naszym kontynencie mówi że Amerykanie mają na pewno większe
ale zbywam ją czymkolwiek – bo czy to jest aż tak istotne – i dalej snujemy się sennie wśród przeładowanych stoisk
żyletki trutki na szczury arszenik środki nasenne i odpryski luster w których ona wciąż się przegląda przystając
pieszczotliwie głaszczę solidne butle z gazem które nie wiem dlaczego przypominają mi pociski które nie zdążyły wybuchnąć – spóźnione bomby zegarowe
zatrzymuję się przy jednej z półek i biorę do ręki paczkę torów kolejowych jednak odkładam je spiesznie gdy tylko mój wzrok napotyka na karcące spojrzenia strażników sklepowych
mijający mnie właśnie z prawa Rafał Wojaczek (którego nie było) szarpie mnie nagle za rękaw koszuli
„te no gdzie są te ostre noże” – krzyczy mi nerwowo do ucha i zaraz potem podbiega do migoczącej w dali ekspedientki
„pani pozwoli jeden z tych wijących się sznurów od bielizny” ale ja już dalej nie słucham odwracam wzrok od niego
patrzę ze zdziwieniem jak Witkacy o mętnych oczach od godziny cierpliwie przebiera w skrzyni z przecenionymi rewolwerami
i kiedy tak stoimy patrząc tam mijają nas brzydkie dziewczyny w wytartych spódniczkach których jeszcze nie unosiły na żadnej prywatce
potrącają nas co chwila nieogoleni lecz wielcy wodzowie i ich adiutanci w eleganckich mundurkach
widzę małego człowieka który z niepokojem spogląda w kierunku ustawionych na horyzoncie kas chowając do rękawa bardzo głębokie jezioro
ale najbardziej niepokojące są puste stoiska na których – jak informuje kartka szczelnie wypełniona czytelnym pismem – brakuje tylko chwilowo mostów na rzece dziesiątych dwunastych i czwartych pięter oraz okruchów szkieł od okularów i od zegarków
i to nie mąci wspaniałej harmonii sklepu bowiem dowiozą je już niedługo pucołowaci jak ja kierowcy wielkich ciężarówek które tak zgrabnie parkują na przestronnych podjazdach zaplecza
zmęczony brakiem zdecydowania opuszczam jasne pomieszczenie supersamu i wsparty na ramieniu dziewczyny rozplątuję supły ulic
zdając sobie sprawę że najtrudniej dotrzymać słowa danego sobie wrócę tu dopiero jutro kiedy tylko nakarmię moją maszynę do pisania świeżym mięsem wiersza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz