Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

czwartek, 29 października 2015

Wywiad z Adamem Lizakowskim* - cz. I

* polsko-amerykański poeta, fotograf, tłumacz poezji amerykańskiej m.in. Walta Whitmana, W. C. Williamsa, Allena Ginsberga, Langstona Hughesa, Carla Sandburga. Od wielu lat promotor kultury polskiej za granicą. Ostatnio wykładowca na Uniwersytecie Wrocławskim.


Czy poznałeś Ginsberga osobiście? Jeśli tak, to kiedy i czy często się spotykaliście? Jakie wrażenie na Tobie wywarł ?

  Wcześniej byłem na kilku spotkaniach z poetą, ale z nim nie rozmawiałem. Poznałem Allena Ginsberga osobiście, nawet mam zdjęcie z nim, ale gdzie ono teraz jest – nie mam pojęcia. Zdjęcie te było zamieszczone w miesięczniku “Poetry Flash”, bezpłatnie wydawanym  na wschodniej stronie San Francisco Bay w Berkeley. Miesięcznik ten bardzo dużo uwagi poświęcał lokalnym wydarzeniom literacko-poetyckim. Były w nim  m.in. wywiady z lokalnymi poetami i recenzje najnowszych tomików wierszy, sprawozdania ze spotkań poetyckich, zapowiedzi wydawnicze, etc.  Można było znaleźć to pismo we wszystkich księgarniach i kafejkach nad Zatoką San Francisco. W tym samym numerze pisma ogłoszono mój wiersz pt. American poets, który wywołał spore zamieszanie wśród miejscowych poetów.
Allena Ginsberga poznałem podczas jednego ze spotkań autorskich w City Lights Bookstore w San Francisco późną jesienią 1986 roku. Jeśli się nie mylę była to promocja książki White Shroud Poems.  Przedstawił mi go właściciel księgarni i wydawnictwa w jednej osobie Lawrence Ferlinghetti. Ferlinghetti dobrze znał moją twarz, bo podczas wakacji złożyłem swój manuskrypt wierszy, później co drugi tydzień nachodziłem go. Wiersze przetłumaczył mój przyjaciel i pracodawca Ryszard Rehla, weteran wojny wietnamskiej. Jako kilkunastoletni chłopak wyjechał z Polski w 1956 roku do ojca w Nowym Jorku.
Z Ginsbergiem rozmawiałem przez dwie, może trzy minuty. Przedstawiono mnie jako polskiego poetę. Ginsberg rozpoczął rozmowę po rosyjsku. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałem rozmawiać z nim w tym języku. Pierwszą myślą, jaka mnie naszła to była chęć odpowiedzieć po niemiecku, ale ugryzłem się w język, bo wiedziałem, że Ferlinghetti ma pochodzenie żydowskie oraz że Allen jest synem Żydów z Rosji, więc język niemiecki mógłby wydać się jako „osobisty afront” od Polaka, a nie chciałem, żeby tak o mnie pomyśleli. Poza tym miałem już przykre doświadczenie z Żydami w San Francisco (byli moimi sponsorami), gdy bezmyślnie  rozpocząłem rozmowę po niemiecku zaraz po moim przylocie z Wiednia. Zwrócili mi delikatnie uwagę, że jeśli słabo znam angielski, będzie lepiej, gdy będziemy rozmawiać po rosyjsku.  I  tak było,  przez pierwsze dwa lata rozmawiałem z nimi po rosyjsku.
Ginsbergowi odpowiadałem po francusku udając, że nie znam rosyjskiego. Chyba mi uwierzył, ale bardzo był zdziwiony. Był święcie przekonany, że każdy Polak musi mówić po rosyjsku. Rozmowę zakończyliśmy w języku angielskim. Życzył mi good luck in America oraz powodzenia w pisaniu. Gdy mu powiedziałem, że właśnie czekam na odpowiedź od Ferlingettiego w sprawie tomiku mocno uścisnął mi rękę i raz jeszcze pożyczył good luck. Jego good luck niestety nie pomógł mi, bo kilka tygodni później otrzymałem list podpisany przez Nancy Peters, a nie przez Ferlingettiego, co mnie zaskoczyło, bo myślałem, że to on jest odpowiedzialny za poezję w wydawnictwie jako główny redaktor i właściciel.  W dość obszernym liście nieznana mi Nancy informowała, że przeczytała moje wiersze z dużym zainteresowaniem, ale z powodu trudnej sytuacji finansowej wydawnictwa i własnej polityki wydawniczej moje wiersze na chwilę obecną nie są wzięte pod uwagę. Na koniec w bardzo grzeczny sposób podziękowała za zainteresowanie ich wydawnictwem i tradycyjnie pożyczyła mi good luck gdzie indziej. W pierwszych chwilach chciałem ten list zniszczyć jako dowód mojej porażki, bo ci “głupi Amerykanie” nie poznali się na mojej poezji, a listy w podobnym stylu są standardowe, ale na szczęście list zachowałem, do dzisiaj go przechowuję, jako miłą pamiątkę z San Francisco.

Kiedy poznałeś poezję Ginsberga i co sprawiło, że stała się dla Ciebie taka ważna?

Poezję Ginsberga poznałem wyrywkowo w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku. Gdzie ją czytałem – dzisiaj dokładnie Panu nie powiem, już nie pamiętam, było to prawie 40 lat temu. Pamiętam, że wtedy czytałem “ Literaturę na świecie”, “Odrę”, “Poezję” i “Nowy Wyraz”. W którymś z tych czasopism były wiersze Allena, ale w którym nie potrafię powiedzieć. Pierwszy poemat jaki na mnie zrobił ogromne wrażanie to Ameryka, jego długie i krótkie linie. 
I kilka linijek z tego poematu: “Ameryko wypierdol się swoją bombą atomową” albo ta linijka: “Marihuanę palę kiedy tylko mogę”. To robiło wielkie wrażenie na dwudziestoletnim chłopcu wychowanym na romantyzmie polskim, Mickiewiczu, którego Wielka Improwizacja może kojarzyć się z poezją Ginsberga. Zresztą podejrzewam, że nie tylko na mnie. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego poeta pisze w pierwszej osobie tak otwarcie i szczerze o sobie.  Dla mnie to był czysty ekshibicjonizm literacki. Pisałem już wiersze, ale nigdy w życiu otwarcie bym się do nich nie przyznał. Wstydziłem się tego, że piszę i gdybym miał powiedzieć coś złego o samym sobie to nie mieściło mi się w głowie. Ginsberg przez swoją otwartość, dosadne słownictwo, czasem nawet wulgarne mówienie o tym, co go boli lub nie, kim jest, bardzo mi imponował.

Co sprawiło, że tak często powołujesz się na Allena i jego wiersze?


Fascynacja filozofią i kulturą Dalekiego Wschodu, hinduizm, długie włosy, gęsta broda, promocja kultury hippisowskiej, głośna muzyka, to było to, czego szukałem. Także uważałem się za hipisa, ich filozofia życia i pojmowania świata, podobały mi się. Nosiłem włosy do ramion, uważałem się za pacyfistę, szukałem swojego miejsca na ziemi. To wszystko sprawiało, że poezja Allena i jego styl były mi bliskie. Jego zaangażowanie w politykę przeciwko wojnie w Wietnamie, którą też uważałem za niesprawiedliwą, a Amerykanów za „imperialistyczne świnie”, które zabiją nalotami bombowymi niewinnych ludzi. Poeta nawoływał do anarchii, swobód religijnych i seksualnych. Pamiętam hasło “Make love not war”. Z punktu małego miasteczka, gdzieś w Sudetach Środkowych, to wszystko wyglądało na surrealizm, który też bardzo mi się podobał, a Salvador Dali był moim ukochanym malarzem. Ginsberg pełnymi garściami brał z francuskiego surrealizmu i on go inspirował w jego twórczości, zresztą, nie tylko surrealizm.