Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

środa, 14 października 2015

Rozmowa z Jarosławem Markiewiczem, 11.12.2008 - cz. III

Jaki Pana zdaniem Ginsberg miał wpływ na polskich hippisów?


Nie wiem czy mogę powiedzieć, że byłem polskim hippisem. W 1971 roku zacząłem mieszkać w tym mieszkaniu i zaczęli do mnie przychodzić różni ludzie, z którymi miałem, że tak powiem kontakt duchowy, mieliśmy wiele wspólnych idei, choć byłem starszy od nich. Wszedłem w ten świat, ale nie doświadczałem na przykład tych używek, których oni używali. Część hippisów zorientowanych intelektualnie, z wydziału filozofii czy socjologii zaczęła tu przychodzić na siedzenia i nieraz nawet trzydzieści osób tu siedziało. Dwa razy w tygodni organizowaliśmy te siedzenia kilkugodzinne ze śpiewami, m.in. sutrę serca po japońsku, którą Ginsberg śpiewał w 1965, kiedy go spotkałem. Z mojej strony to była próba bardziej systematycznego uprawiania zen, jako idei odkrywania siebie, nieznanych obszarów umysłu, etc.. Zdarzało się, że przychodziły jakieś panienki i po jednym siedzeniu mówiły, że nic im się nie wydarzyło. Wielu ludzi z hippisami związanymi drukowałem w „Nowym Wyrazie”, kiedy byłem tam redaktorem. To był Sadurski, ale też Jacek Gulla czy Andrzej Zuzak. Trudno mi ocenić wpływ Ginsberga na nich. Ale pewien typ gniewu czy wściekłości, który był w tych wierszach przywodził mi na myśl Ginsberga i to było dziwne, bo przecież ideologia hippisowska była kwietna i łagodna. Polski hippizm był podminowany jakimś gniewem, to był gniew niewolnika, który od czasu do czasu uświadamia sobie, że mu ciążą kajdany. Wydaje mi się, że jest to jedna z charakterystycznych cech ludzi sprzed 1989 roku, ta świadomość ciężkiej zbroi, w którą zostaliśmy wtłoczeni. To tworzyło dziwną aurę w poezji i podminowywało intelektualny ogląd świata. Chodziło o to jak tu się rozbroić, żeby realizować własne istnienie i nie stać się rzeczywistym niewolnikiem. Na siedzenia u mnie UB przysyłało agentów, ale po dwóch takich spotkaniach oni rezygnowali, bo tu się przeczcież nic nie działo, nie było o czym donosić. To był piasek w szprychy systemu, ale i drop aut. Ginsberg wdrożony w buddyzm przestał być atrakcyjnym poetą, chodziło o ten gniew, który rozpalał, bo on w pewnym sensie jest poetą gniewu, niezgody.



W 14(4.2003) numerze Nowej Okolicy Poetów drukowana była rozmowa Jacka Napiórkowskiego z Jarosławem Markiewiczem, który również mówił o swoim spotkaniu z Ginsbergiem i o związkach z poezją beat.

JN: Twoje zainteresowanie filozofią i myślą Dalekiego Wschodu umieszcza cię w bardzo bliskiej przestrzeni z poetami Beat Generation: Gary Snyderem ( i jego mistrzem-Kennethem Rexrothem), Ginsbergiem, Cassadym i Ferlighettim, którego dość obficie prezentujemy w niniejszym numerze pisma. Wiem, ze spotkałeś się z Allanem Ginsbergiem i było to dosyć niezwykle?
JM: Wspólna przestrzeń, tak. Spotykaliśmy się (koniec lat 6o.)w herbaciarni Gong z Karaskiem, on pokazał mi Snydera, Ginsberga czytałem przedtem, ale chyba wtedy nie wiedziałem, że oni pożywiają się Dalekim Wschodem. Ginsberg u Artura Sandauera na Iwickiej grał na tybetańskich czynelkach, ale Sandauer twierdził, że śpiewa przy tym starohebrajską pieśń, a śpiewał Sutrę serca po japońsku. Kapleau już wtedy działa w Rochester, w 74 przyjedzie do Polski, mój nauczyciel zen. Nastąpi moje kilkuletnie zatonięcie. Wtedy mój zachwyt brał się z innego sposobu przedstawiania, chwytania przedstawianego, ich chwyty były pełne napięcia, demonicznego stawania oko w oko z potęgami – Ameryko, wypierdol się swoją bombą atomową! – służyły mi do zmniejszania własnej niedogodności komara, który wgryzał się w żelazną miskę komunizmu. Zrobiłem w 69 roku przedstawienie Między nagimi idą nadzy i “ustawiłem” w nim fragmenty Skowytu Ginsberga tak, że był polskim wściekłym. Znacznie silniejszym niż Bursa i Wojaczek. 
Zadziwiające, że buddyzm “zaszkodził” ich poezji, stała się – mniej pojemna, a niby docierała do Wszystkiego. Ulegli fascynacji, nie do końca skonsumowali buddyjskie światoobrazy, oni – niepokorni, schylili głowy przed abstrakcjami, bo jeśli by te abstrakcje oblekli własnym ciałem, życiem – i nie pożądali tak gwałtownie oświecenia – niektóre wiersze Leśmiana, Sen wiejski np. są dla mnie bardziej buddyjskie.
Niewątpliwie praktyka przyniosła im jakieś ukojenie, trochę przestało bujać na łajbie i rzyganie poetyckimi diamentami się skończyło? Trochę mnie irytuje kiedy spotykam w tekstach Snydera, Ginsberga – Nirmanakaję, Dharmakaję i inne terminy, które rozumiem (tak mi się zdaje), a same są zaiste diamentami, ale w tej poezji są drętwe. 
Z Jarosławem Markiewiczem w jego domu

Jarosław Markiewicz zmarł 25 czerwca 2010 roku.