Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

poniedziałek, 2 listopada 2015

Wywiad z Adamem Lizakowskim - cz. III

Jakiego rodzaju wpływ na Ciebie miały wiersze Ginsberga i innych beatników? Czy był to wpływ na poetykę i poezję, czy może również na Twój pogląd na świat? Jakbyś to ocenił?

Poezja amerykańska miała i ma dużo większy wpływ na moją twórczość niż polska. W okresie mojej młodości bardzo był popularny Edward Stachura, Rafał Wojaczek, Andrzej Bursa, Ryszard Milczewski-Bruno. Gdy Stachura odebrał sobie życie miałem 23 lata, w środowisku, w którym żyłem był to szok. Chłopcy i dziewczyny przy ogniskach w górach recytowali jego poezje, płakali. Czytano go „na okrągło”, śpiewano i grano na gitarach jego piosenki. W bibliotekach trzeba było się zapisywać w kolejki na jego książki. W takim środowisku żyłem, wielu znajomych było jeszcze młodszych ode mnie. Ani Stachura ani wyżej wymienieni poeci w jakiś sensie nie przemawiali do mnie tak jak Walt Whitman, Sylvia Plath, W.B. Yeats, Ezra Pound, T.S. Eliot czy beatnicy. (O poetach nowojorskich wtedy mało kto jeszcze w Polsce słyszał).  
Mój pierwszy tomik wydany na emigracji w San Francisco po polsku i angielsku pt. Cannibalism Poetry został zainspirowany malarstwem Salvadora Dali, a jego żona Gala jest na okładce tego tomiku. Był on wydany w 1984 roku. W tym też roku został wydany Ginsberg przez krakowskie Wydawnictwo Literackie. Jest to wydanie dwujęzyczne w przekładzie Bogdana Barana. Wtedy też wielu moich znajomych z Pieszyc, Dzierżoniowa, Bielawy w swoich listach do mnie wysyłało poszczególne wiersze poety. To było bardzo miłe.
Aby być sprawiedliwym także duże wrażenie zrobiły na mnie dwa poematy Ginsberga Skowyt i Kadysz. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że te długie poematy bardziej prozą niż poezją to przeogromny wpływ Walta Whitmana. Ginsberg, późny uczeń Whitmana, jest jakby postromantykiem amerykańskim, który świetnie dawał sobie radę w postmodernizmie. Oczywiście, że chciałem pisać tak jak on i przez wiele lat był on dla mnie wzorcem, zanim się nie zorientowałem, że nie tędy droga. Dzisiaj Allen Ginsberg i jego poezja to dla mnie zamknięty rozdział, na szczęście dla mnie mam innych „ulubionych poetów”, ale nie mogę zaprzeczać, że jest mi obcy, bo miał duży wpływ na mnie. Widać to gołym okiem np. w tomiku pt. Współczesny prymitywizm wydanym w 1992 roku w Chicago. Wpływ jego poezji na mnie i na moją twórczość był duży, ale dzisiaj po latach mogę powiedzieć, że z tego okresu nie mam dobrych wierszy, to jest takich, z których byłbym po latach dumny. Ginsberg położył  się wielkim cieniem na moją twórczość. Jego sposób pisania wierszy tzw. stream of consciousness  lub, jak inni często określają,  interrior monologue, dzisiaj do mnie nie przemawia. Kiedyś to imponowało, ale to było dobre dla Ginsberga i tylko dla niego. Długa narracja w pierwszej osobie, pisana długimi liniami, myśli, uczucia, wspomnienia, reminiscencja, etc., dzisiaj nie to wydaje mi się najlepszą poezją. Ginsberg miał dużą łatwość pisania, ale także drukowania, wczesny debiut, rozgłos, stał się legendą. Chytrość wydawców, którzy zawsze mogli liczyć na zyski ze sprzedaży jego nowych tomików, to wszystko doprowadziło do tego, że wiele jego wierszy, nie powinno ujrzeć światła dziennego. Wiele wierszy Ginsberga przetłumaczyłem na język polski, publikowałem te przekłady, mam też w swoim dorobku wiersze poświęcone jego osobie, ale jak już wspomniałem, jest to rozdział zamknięty dla mnie.

Czyli śmierć Ginsberga była końcem pewnego etapu?

Ginsberg zmarł w 1997 roku i wraz z jego śmiercią zakończył się duży rozdział poezji w literaturze amerykańskiej. Powoli schodzi z tego świata także Beat Generation nie tylko poetów, ale i czytelników. Twórczość Ginsberga była w zasadzie oparta na jego własnych życiowych doświadczeniach i to jest jego wielka zasługa, że potrafił własne życie „przerobić” na poezję, literaturę. Czytając jego wiersze czasem trudno jest rozdzielić jego ja liryczne od jego ja prawdziwego. Dlatego jego śmierć definitywnie jest końcem rozdziału, który nazywał się Beat Generation.

Czy myślałeś kiedykolwiek, że osobiście spotkasz się z Ginsbergiem i osobiście łykniesz jego Ameryki?

Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że kilka lat później będę wędrował tymi samymi ulicami, którymi chodził Ginsberg. Siedział w barach, w których on bywał, nawet ci sami barmani podawali mi piwo, co jemu. Oglądałem na ścianach pubów jego zdjęcia z miejscowymi sławami poezji lub przyjaciółmi. Podawałem rękę tym samym osobom, którzy z nim się witali, było to trudne do uwierzenia, ale nie robiło to na mnie już tak wielkiego wrażenia, jak gdy byłem w Polsce. W parku Golden Gate piłem piwo, całowałem się z dziewczynami na ławkach, paliłem trawę, ale jak prezydent Bill Clinton nie zaciągałem się. W The Second Hand Store na ulicy Hight and Ashbury lub ulicach wzdłuż Golden Gate Park można było kupić za 1.99 dolara płyty zespołów, które w Polsce były na wagę złota: The Beatles, Rolling Stones, Janise Joplin, Bob Dylan, Nazareth, Lep Zeppelin, Frank Zappa, The Doors, Joan Baez, Grateful Dead, Jimi Hendrix, Tom Jones, itd., itd. Książki poetów, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli dla mnie na równi ze świętymi leżały w pudełkach, w nieładzie po 99 centów. Niektóre z nich z autografami czy nawet dedykacjami: Ginsberg, Cassady, Burroughs, Joyce, Kerouac, Corso, wiersze o  Wietnamie, zen, buddyzmie, wielkich mistyków Rumiego i Hafiza. Dzielnica, która zasłynęła na całym świecie jako święte miejsce hipisów w ciągu pięciu lat po zakończeniu wojny w Wietnamie stała się turystyczną atrakcją z milionem coffee shops, barów z piwem, sklepików z używaną odzieżą i butami, płytami, książkami, hipisowską biżuterią, itd., itd.  Children of flowers stali się biznesmenami i zamiast wkładać kwiaty we włosy zakładali konta oszczędnościowe w Bank of America. Piosenka, prawie hymn hipisów, Scotta McKenzie pt. San Francisco, rozpoczynająca się od słów: “If you’re going to San Francisco be sure to wear some flowers in your hair”, straciła na aktualności. Beatnicy wraz hipisami znikli z powierzchni ziemi, a San Francisco stało się jednym z najdroższych miast Ameryki i świata.