Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

wtorek, 3 listopada 2015

Wywiad z Adamem Lizakowskim - cz. IV ostatnia

Czym było dla Ciebie Beat Generation?

Samo słowo beat ma kilka znaczeń w języku angielskim, dlatego może być różnie tłumaczone na język polski. Dla mnie Beat Generation to grupa poetów, których życie nie było łatwe, byli często bici lub zbici przez życie, rodzinę, własnych rodziców, ojców alkoholików, prawo i społeczeństwo. Żaden z poetów Beat Generation nie miał szczęśliwego życia, ani młodości, to jeszcze jeden dowód na to, że beat to uderzenie. Neal Cassady, Peter Orlovsky, Jack Kerouac, Gregory Corso, Allen Ginsberg to ludzie, którzy nic nie mieli do stracenia. Hedoniści, którzy odrzucili materializm prowadząc życie obsceniczne współczesnej amerykańskiej bohemy. Ich głos jest głosem pokolenia, które urodziło się w ciężkich czasach kryzysu ekonomicznego Ameryki. Wchodzili w dorosłe życie po drugiej wojnie światowej, kiedy to Ameryka była bogata, jak nigdy wcześniej. Ich głos jest ważny, bo oni nie tylko upominali się o prawa swobodnego dostępu do narkotyków i wolnego seksu, w szczególności dla homoseksualistów, ale o równouprawnienie Murzynów, równości społecznej, przeciw agresji Ameryki wobec słabszych. Poeci Beat Generation szukali na własną rękę Boga, religii, lepszego życia, własnego miejsca na ziemi, szczęścia, wieczności. Poprzez swoją twórczość otworzyli oczy wielu swym czytelnikom, że ze światem, w którym żyjemy jest coś nie tak.
Poezja Beat Generation była bardzo potrzebna, ona przeciwstawiła się poezji wielkich modernistów Ameryki, którzy już przez dwie, trzy dekady zdominowali amerykańską literaturę. William Carlos Williams, ojciec modernizmu amerykańskiego, napisał wstęp do tomiku wierszy postromantyka Ginsberga. Rzecz nieprawdopodobna. Wielu uważa, że wspólna miejscowość, w której obaj się wychowali, zapadła dziura w New Jersy  na przedmieściach wielkiego Nowego Yorku, robotniczo-emigrancki Paterson, zadecydowała o tym, że dwaj lokalni poeci zaistnieli w jednej książce. Po Ginsberga Howl okazało się, że można pisać poezję inaczej niż Pound, Eliot, M. Moore, W.C. Williams, e.e cummings, W.Stevens, jednocześnie nie potrzeba być Robertem Frostem. To dzięki Ginsbergowi zmieniło się dużo w drugiej połowie XX wieku w mentalności poetów Ameryki. Ameryka się zmieniła. To on udowodnił, że pisać każdy może, co miało i ma swoje dobre i złe strony, bo otworzył bramę dla grafomanów, a także powiększył możliwości poezji. Swoje długie linie w poematach tłumaczył tym, że jest zainspirowany poezją Walta Whitmana, albo W.C. Williamsa, gdy krytycy mu nie dowierzali, przewrotnie mówił, że długi linie są oparte na długości oddechu, tj. tyle nabiera w płuca powietrza na ile może napisać słów w linijki. Gdy i tę teorię krytycy podważali, tłumaczył się, że jest Żydem i szybko mówi, stąd tyle słów w jednej linijce. Ginsberg odrzucił bezosobowość i chłód, intelektualizm poezji modernistycznej, choć też z niej wiele czerpał, wkładając uczucie i serce w swoje wiersze postromantyczne.

Wobec tego jak widzisz rolę Ginsberga w historii współczesnej poezji, nie tylko amerykańskiej?

Zdaję sobie z  tego sprawę, że poezja Ginsberga bardzo mocno zaważyła na twórczości nie tylko mojej, ale wielu poetów mojego pokolenia, ale są też i młodzi poeci, którzy bardzo go sobie cenią i lubią. Nie wiem jak jest w kraju, bo tam nie mieszkam od ponad 30 lat, ale tutaj, w Ameryce, nie ma mowy o skończeniu studiów, tzw. creative writing, bez znajomości Allena Ginsberga i beatników. Biblia wszystkich warsztatów poetyckich od 50 lat, wznawiana chyba już z dziesięć razy, antologia pt. The New American Poetry 1945-1960 pod redakcją Donalda Allena, jest chyba na każdej półce młodego poety w Ameryce. Jest tam sporo poetów z San Francisco –  Beat Generation i tzw. San Francisco Renaissance. Na marginesie pragnę dodać, że w Polsce nazwiska poetów z obu grup wymienia się obok siebie, ale oni są różni nie tylko pod względem widzenia świata i poetyki, ale także pod względem estetyki poetyckiej.
Najnowsze moje „spotkanie” z Ginsbergiem i beatnikami miało miejsce w styczniu 2010 roku. I tutaj raz jeszcze ukazała się pośmiertna sylwetka Ginsberga, i jak to nazywasz „historia współczesnej poezji”. Zostałem zaproszony przez redakcję miesięcznika „Życie Kolorado” do Denver, w tym mieście pismo to się ukazuje. Z Denver wiadomo – już tylko rzut kapeluszem kowbojskim i jest się w Boulder, a tam znajduje się sławna na całą Amerykę The Jack Kerouac School (dokładnie: Jack Kerouac School of Disembodied Poetics), która została założona na Naropa University w 1974 przez Chögyama Trungpę oraz  poetów Beat Generation Allena Ginsberga i Anne Waldman. Bardzo chciałem zobaczyć to miejsce z wielu względów, nie tylko literacko-poetyckich, ale także jako „święte miejsce zen i buddyzmu” poetów, których poezję przez wiele lat czytam.
Przyjechałem do Denver na cztery dni przed planowanym odczytem i o nic nie musiałem się martwić. Organizatorzy pokryli wszystkie koszty podróży, zatroszczyli się o miejsce do spania, jedzenie, a na dodatek sowicie wynagrodzili mój czas. Przez cały czas wozili mnie samochodem po Denver i okolicach pokazując okolicę. Pech chciał, że w pewnym momencie zapragnąłem kupić sobie jakąś pamiątkę z podróży, więc pojechaliśmy do samego śródmieścia. Pamiątką miał być naszyjnik z turkusów, ewentualnie srebrna bransoleta wysadzana turkusami. Zawsze marzyłem o ładnych skórzanych butach kowbojskich, czy nawet szerokim pasie z dużą ładną srebrną klamrą. Znajomi z dumą pokazali mi wielki, przeogromny sklep tzw. Western Store. Wszedłem do niego z pewnym lękiem, bo za kasami zobaczyłem Chińczyków. Przestraszyłem się, ale nie chciałem wierzyć, aby Chińczycy w Denver sprzedawali biżuterię amerykańskich Indian. Jednak moje niepokojące uczucia okazały się prawdziwe.  W sklepie, w którym były „miliony” rzeczy związanych z Zachodem Ameryki począwszy do pióropuszy, jeansów, poprzez sztukę, fajki pokoju, koce, koszule, pierścionki, kolczyki, naszyjniki, kapelusze, chusty, mokasyny, kurtki i spodnie zamszowe z frędzlami itd., itd., wszystko było sprowadzone z Chin. Nie tylko sprowadzone, ale i podpisane MADE IN CHINA. Od wielu lat nie przeżyłem takiego szoku, to było gorsze od tego, jakby ktoś napluł mi w twarz, albo uderzył z pięści prosto w nos. Ten największy sklep nie był wyjątkiem, poszliśmy do następnego i następnego, i następnego. Wszędzie tak samo lub bardzo podobnie. Okazało się, że Amerykanie nic już nie robią z tzw. Western Culture. Oczywiście nic nie kupiłem. Tak bardzo mnie to, co zobaczyłem zabolało, że przez resztę pobytu w Denver już nie mogłem podnieść się psychicznie. Uciekłem do whiskey, mojego ulubionego bourgunda Knob Creek z Kentucky, którego, jak mi wiadomo, Chińczycy jeszcze nie kupili, ani nie podrabiają. Powietrze w Denver jest górskie i o wiele zdrowsze niż w Chicago, więc głowa mnie nie bolała i sporo musiałem tej whiskey wypić, aby otrząsnąć się z tego niespodziewanego szoku. W życiu też bym nie pomyślał, że aż tylu Chińczyków spotkam w Denver. To był prawdziwy szok, nawet dzisiaj gdy o tym myślę dostaję gęsiej skórki.

Do Boulder oczywiście już nie dojechałem, po prostu bałem się następnego rozczarowania, bo prawdopodobnie bym go nie przeżył. Nie chciałem oglądać Naropa University w obawie, że znowu zobaczę armię Chińczyków na kampusie studiujących Beat Generation poetry. To byłoby ponad ludzkie siły. Dlatego opowiedziałem ten długi wstęp, aby jednym zdaniem odpowiedzieć na twoje pytanie: Jak widzisz rolę Ginsberga w historii współczesnej poezji, nie tylko amerykańskiej? Widzę to w czarnych kolorach. Doszło do tego, że Amerykanie zaczną przechodzić na zen i buddyzm, wschodnie medytacje, a Chińczycy będą tworzyć poezję wzorowaną na Ginsbergu i beatnikach.