Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

wtorek, 10 listopada 2015

Kalifornijskie wiersze Adama Lizakowskiego - cz. IV

Kto obudził mnie o świcie

Nie idea rewolucji lub anarchii
nie trzęsienie ziemi lub pożar
nie senna zmora lub powrót do kraju
nie pijany współlokator  z Warszawy
ale śmieciarze.

Trzech młodych Włochów nawołujących się
w swym słowiczym języku,
chłopcy-strzały w serca dziewcząt
z Palermo lub Neapolu lub Wenecji,
przybyli do San Francisco na zarobek
z Republiki Snów
poetów i malarzy
architektów i rzeźbiarzy
śpiewaków operowych.

Z hukiem popychają kółka blaszanych kubłów
pełnych śmieci
w kierunku auta śmieciarki
z cierpliwością matki czekającej na nich
tuż przy krawężniku,
cała ulica jest przebudzona,
bracia irlandzcy klną, bo do drugiej nad ranem
siedzieli w barach z piwem,
przybysze z Azji klną, bo mają po dwie prace
i chcą się wyspać,
a ja obiecuję sobie, że nigdy więcej
nie wynajmę pokoju z oknami
na ulicę,
lecz wszyscy wspólnie zazdroszczą im
tak dobrze płatnej pracy.

A poranek zezowaty złodziej ludzkich snów
o uśmiechu dziecka
ukryty za kominami dachów
uśmiecha się słońcem.
San Francisco, 1986


San Francisco

San Francisco chytry lis
ukryty za rogiem zatoki
z wysuniętą łapą półwyspu.

Gdyby był tutaj sad czereśniowy
ogrodzony największym płotem z psami
zapach kwitnących drzew czereśniowych
napełniłby powietrze
i pszczoła rozpruwałaby je swoim
bzz…bzz…. Bzz…

Nie ma sadu czereśniowego, a jedynie górki,
pagórki, gęsto porośnięte drewnianymi domkami,
ulice ułożone równolegle  i prostopadle
do horyzontu linii lub brzegu oceanu.

Kopula Civic Center przypomina
ciastko z wiśnią na czubku kremu,
modern Museum, Public Library
rzymskie łaźnie,
gmachy Symfonii i Opery
mają kształty kosmicznych gołębników.

Ani skała ani woda
ani brzęk tłuczonych fal  Pacyfiku
ani piękno wiktoriańskich drewnianych domów
nawet Park Golden Gate
w którym koliber uwija się wśród kwiatów
a bezrobotny świerszcz daje bezpłatne koncerty
ani trawa śpiewająca wielkim chórem
starodawne pieśni indiańskie
nic
Nie przypomina mi zapachu
kwitnących drzew czereśniowych.

Nie martwią się tym przechodnie i turyści
(na Powell Street i market St. lub union Square)
oczy ich liczą dolary w locie,
nie obchodzi to pół śpiących żebraków i włóczęgów.

Pięciu Murzynów z twarzami kubistycznych figur
z obrazu Picassa
znęca się nad instrumentami perkusyjnymi
(nazw ich nie znam) śpiewają bluesa…
kochać cię baby to wypalić 50 papierosów dziennie
sam siebie nienawidzę za to, że cię kocham, baby,
kończy się październik, jadę do New Orleans, baby,
zdradzę cię tam baby, baby … o ja baby”.

Jak ja tutaj się znalazłem?
tam za kilka tygodni drzewa czereśniowe zakwitną –
minął szybko kwiecień i maj, czerwiec się kończy,
słońce czerni czereśnie wlewając fiolet,
te co spadają na ziemie są najsłodsze i najpyszniejsze
- oto obraz kosmosu doskonały
armie mrówek słodki miękisz atakują
pozostawiając pestkę – duszę czereśni,
która następnej wiosny puści korzeń młody –
mechanizm doskonały,
żaden drucik się nie przepali,
żadnych spięć czy awarii.


Z Pieszyc do San Francisco

Rym „bardzo blisko” sam się pcha na usta.
i rym i prawda.
zależy od tego na którym końcu łóżka siedzę.
lewy (przy oknie) widzę czubki drzew w parku
oraz wieże mostu Golden Gate.

Prawy (przy szafie) mam w niej rzeczy mi bliskie
jestem w Pieszycach.
(nie potrzeba dużej wyobraźni ani wysiłku).
muszę pamiętać lewy czy prawy koniec łóżka.
gdy śpię, mam nogi w  San Francisco (rzeczywistość)
a głowę w Pieszycach (sny).

Listów do domu nie piszę (nie ma o czym pisać)
pieniędzy nie wysyłam (nie mam ich)
na traktor, samochód, dom, materiały budowlane, etc.
w głowie mi się nie mieści,
jak można mieć video taśmę z rodziną
lub rozmawiać z nią przez telefon dwa razy w miesiącu.
co to za emigracja, co  to za emigrant?

Nie za bardzo interesuję się rodziną tzn.
kto umarł, kto się urodził, kto z kim śpi,
a czyje są dzieci, etc.
kto z kim się czubi, a kto z kim się lubi, etc.

Jestem emigrantem na starą modłę,
cierpię w samotności,
nie uskarżam się, czasem ojczyznę
nazwę „ukochaną” czasem „dziewką”.
Wolę książki niż emigracyjne towarzystwo,
bardziej kocham wiersze niż siebie.

pokój mój jest mały, jeśli mam gości sadzam ich
na 21 tomach Encyklopedii Britannica,
po 7 pod tyłek (nigdy nie przyjmuje więcej niż trzy osoby),
poza tym wiedza najlepiej wchodzi do głowy
przez siedzenie.

Nikomu nie pozwalam usiąść na mym łóżku,
łóżko moje to strefa wpływów dwóch cesarzy,
dwóch idei, dwóch kontynentów, dwóch kultur,
dwóch religii, dwóch granic, dwóch cywilizacji,
wody i ziemi, rzeczywistości i snów.
San Francisco 1986/88