MISSION DOLORES
Kim byli pierwsi osadnicy -
poganiani głodem
przez Europę i ocean
z głowami pełnych marzeń
walczyli mieczem i
różańcem,
dla Indian byli przekleństwem.
Miejsca, które miało być mlekiem i miodem płynące
-
dzisiejsze San Francisco
CALIFORNIA DREAM
Jestem emigrantem
I’m refuge from Poland
wybaczcie mi mój ciężki słowiański akcent
prośbą rozpoczynam wieczór
poezji
w Cafe Meat House na 24 ulicy
w San Francisco.
Twarz tłumu poetów przez moment kamienieje
zamieniając się w
zimną ścianę,
cichną rozmowy, wstrzymują oddechy
szeroko otwartymi oczami patrzą na mnie
jakby zobaczyli ducha.
Nie przeszkadza mi to czytam
zastanawiam się nad przekładem,
czy czasownik hate
to nienawiść:
oni nienawidzą Reagana, Amerykę,
Ginsberga, kapitalistów, siebie,
tak samo jak lody, zupę pomidorową, ciastka,
co drugie zdanie pada słowo hate.
Czytam wiersz o Reaganie
O! fuck Reagan man
I’m an American
I have a passport but not future
(odezwała się dziewczyna stojąca pod ściana)
napisz czy jesteś good lover
don’t cry
śnij Kalifornię.
San Francisco, 1986
Ulica Fillmore
Codziennie przejeżdżam autobusem
nr. 5 Fulton przez tę ulicę
za każdym razem mam gęsią skórkę,
tutaj rozpoczyna się murzyńskie getto.
Getto - szeroko otwarte drzwi - zaprasza
za którymi jest przepaść, albo jeszcze gorzej
czarne murzyńskie piekło, w którym stoją
(jako dekoracja) biali wypchani węglem i siarką.
Czarni robotnicy palą marihuanę
w powietrzu unosi się zapach
kentucky straight bourbon whiskey,
wybite okna, wyłamane drzwi,
wypalone domy, pokaleczone drzewa
pokrzywieni ludzie, rozbite auta
w blasku zachodzącego słońca
mają twarz przestraszonego cudzoziemca:
rozum głośno i dobitnie mówi mi:
jesteś murzynem
a serce delikatnie i słodko mówi:
nie jesteś murzynem,
wtedy rozum burzy się i krzyczy na całe gardło:
jesteś murzynem
ale serce jeszcze ciszej szepcze:
nie jesteś murzynem
modlę się:
Panie, dobry Boże
nie pozwól mi mieszkać w getcie
nie pozwól mi być murzynem.
San Francisco, 1987
Ja także jestem Ameryka
Nie dlatego, że taki silny, ani bogaty
ani nie dlatego, że gram na giełdzie
albo sypiam z kobietą która może być mężczyzną
z ulicy 24 i Market
nie dlatego, że karmie głodujących w Etiopii
ani, że straszę Rosję bombą atomową
ani nie dlatego, że daję napiwki w pięciogwiazdkowych
hotelach na wyspach Kanaryjskich
ale dlatego, że mieszkam w San Francisco
to wygrałem los na loterii życia.
Ja też jestem Ameryka.
Chadzam po ulicach szafirowych
z diamentowymi krawężnikami
ze złotym piaskiem plażą na których nocują anioły.
Jestem Ameryka, taka mała Ameryka - Ameryczka
której się powodzi, której się zazdrości.
Piszę wiersze przeciwko okrutnemu imperium
śpiewam pieśni emigranta
czy ją słyszycie!?
Ja też jestem Ameryką
San Francisco, 1987
ROK 1987
Będzie to dla mnie wyjątkowy rok
trzydziesty pierwszy życia
piąty w San
Francisco, szósty na emigracji
poproszę o obywatelstwo amerykańskie
zmienię mieszkanie
spełnią się stare przepowiednie
a nowe przekleństwa zaczną kiełkować.
Z nadzieja patrzę w przyszłość kalifornijską
zakochany w mieście złotego mostu.
kolibry jeszcze śpią,
unosi się zapach eukaliptusów
uszły ze mnie w nieznane miejsca
pragnienia sukcesu, chęć gonienia zdobyczy,
za wszelką cenę wygrania.
Teraz jestem człowiekiem który nikomu
niczego nie zazdrości. Są trzy rzeczy
które chciałbym mieć ale tylko przez chwilę
potem wszystko przestanie się liczyć
Kalifornia stworzyła mnie oczarowała.
San Francisco, marzec, 1987