Mówił Pan o tomiku złożonym w
wydawnictwie. Czy jest tam coś z Ginsberga?
Prawie w każdym moim wierszu jest coś Ginsberga, ale tak bezpośrednio
chyba nic.
Wiersz „Czynny przez całą dobę”
jest pisany długim wersem Ginsbergowsko-Whitmanowskim. Czy często trzymał się
Pan tej poetyki?
Tylko ten jeden raz. I nawet nie potrafię powiedzieć dlaczego. Wszelkie
pytania dlaczego wers skończył się na tym wyrazie są bezzasadne, bo ja tego po
prostu nie wiem. Była taka sławna kłótnia w tygodniku „Po Prostu”, kiedy
bodajże Witold Wirpsza powiedział Zimandowi, który go zapytał o definicję
poety, że poeta to jest taka „pierdolona Kasandra”. Ja głęboko wierzę, że
troszeczkę tak jest.
Kiedy pisał Pan ten poemacik
zdawał Pan sobie sprawę, że jest to Ginsbergowskie?
Mi tak to po prostu wyszło. Próbowałem to pisać na różne inne sposoby,
ale zorientowałem się co to jest dopiero po napisaniu. Kiedy przepisałem to na
czysto to wydawało mi się, że jest to jedyna forma, najodpowiedniejsza i
inaczej nie mogłem tego zrobić.
Piotr Sommer napisał, że niektóre
wiersz Ginsberga warto ocalać. Które i czy w ogóle warto?
Jest coś takiego, że poeta, który nie jest mój jest wart ocalenia. Ja na
przykład nigdy nie rozumiałem fascynacji moich przyjaciół Wojaczkiem, zawsze
był mi poetą bardzo obcym. Ale w latach osiemdziesiątych przeczytałem taki
zbiór zrobiony przez Bogusia Kierca, dokładnie go przestudiowałem i
stwierdziłem, że w dalszym ciągu to nie jest mój poeta, ale jest tam kilka
takich wierszy, których życzę każdemu, genialnych. A co do Ginsberga, nawet
gdyby to był o wiele gorszy poeta, niż był, to warto go ocalić ze względu na rolę,
jaką spełnił dla swojego pokolenia i nie tylko. Takie poematy, jak „Kadysz”,
„Skowyt”, „Ameryka” czy kilka innych powinny być w kanonie każdego człowieka,
który interesuje się poezją. Inaczej sobie tego nie wyobrażam. Podobnie nie
wyobrażam sobie tego bez paru absolutnie genialnych wierszy Whitmana.
W Stanach Ginsberg już wchodzi do
kanonu, w Polsce jest chyba na to za wcześnie.
Pewnie, że za wcześnie, bo my jesteś potwornie purytańskim
społeczeństwem, a u Ginsberga są wątki homoseksualne, erotyczne, obrazoburcze.
Poza tym, jak zmarł Geremek to Krzysztof Kozłowski powiedział, że Polacy nigdy
nie mogli wybaczyć Geremkowi, że był Żydem.
I tu jest to samo. Ginsberg nie dość, że był człowiekiem pochodzenia żydowskiego to jeszcze o tym pisał, a my jesteśmy, moim zdaniem, społeczeństwem dosyć antysemickim. Dla nas przeszkadza, że Tuwim był Żydem, co jest dla mnie dziwne, bo był mistrzem słowa. Można lubić Tuwima, można go nie lubić, natomiast trudno wyobrazić sobie polską poezję bez niego.
I tu jest to samo. Ginsberg nie dość, że był człowiekiem pochodzenia żydowskiego to jeszcze o tym pisał, a my jesteśmy, moim zdaniem, społeczeństwem dosyć antysemickim. Dla nas przeszkadza, że Tuwim był Żydem, co jest dla mnie dziwne, bo był mistrzem słowa. Można lubić Tuwima, można go nie lubić, natomiast trudno wyobrazić sobie polską poezję bez niego.
A propos wpływu Ginsberga jeszcze, myślę że u Jacka Bieriezina i u Zdzisia Jaskuły też te wpływy widać.
Ja nie mogłem się nigdy przekonać do Wojaczka, a z drugiej strony do
Miłosza. Piotrek Bratkowski nie potrafi zrozumieć dlaczego ja za wielkiego
poetę uważam Woroszylskiego, a nie przepadam za Różewiczem. Takie wybory są
często pozarozumowe. Ja nie potrafię powiedzieć dlaczego jeden wiersz jest
dobry, a inny nie. Jak czytam jakiś wiersz i mi dreszcz przechodzi po krzyżu to
znaczy, że jest to dobre, a jak nie robi to żadnego wrażenia to odkładam to i
zapominam. Trudno powiedzieć kto jest lepszym poetą czy pisarzem, bo są
przecież różne wrażliwości. Dla mnie genialnym poetą XX wieku jest Majakowski
dla innych Karol Wojtyła. Przy całym szacunku dla Jana Pawła II był to fatalny
poeta.
Była taka nieszczęsna książka w latach osiemdziesiątych Adama Michnika „Z
dziejów honoru w Polsce”, gdzie on przeprowadził taką ryzykowną tezę
historyczno – literacką, że dobry pisarz jest porządnym człowiekiem. To się w
ogóle nie sprawdza. Przecież czasami wielkimi poetami czy pisarzami są ludzie,
z którymi nie chciałoby się w jednym pokoju przebywać – Ezra Pound, Andre Gide,
nie byli to zbyt mili ludzie.
Ginsberg poza tym bronił Pounda
pomimo, że wiedział, iż ten jest antysemitą.
Ale Pound był z drugiej strony niebanalną postacią. Gdybym ja teraz miał
do wyboru pójść na wódkę z Markiem Jurkiem albo z Jerzym Urbanem, poszedłbym z
Urbanem, bo z nim miałbym o czym porozmawiać, z Jurkiem o niczym. Mnie
fascynują ludzie, tak jak fascynowali Ginsberga. Ten Maleszka – ja chciałbym to
zrozumieć dlaczego on był konfidentem, a z drugiej strony był taki gorliwy i
pomysłowy, jak to się stało, że się złamał. Chciałbym to zrozumieć, a nie od
razu go skreślać. I Ginsberga też pewnie Pound fascynował. Ja całe lata
siedemdziesiąte czytałem wszystko, co się ukazało z polskiej literatury
socrealistycznej, bo chciałem to zrozumieć. Moją fascynacją, obok Ginsberga i
Whitmana w okresie licealnym, to był Bruno Jasieński i też próbowałem zrozumieć
dlaczego ten facet, salonowiec w sumie, stał się wyrobnikiem stalinowskim. Jego
książki wydane w Rosji są haniebne, jeśli chodzi o treść, ale są świetnie
napisane.
Jest taka piękna piosenka Jacka Kleiffa, „Bruno Szulz”, w której on
śpiewa, że sztuka jest ważniejsza niż biografia, jednak. I jeśli rozmawiamy o
literaturze, na przykład o powieści polskiej, to interesują nas świetne
powieści Andrzeja Kuśniewicza, a nie to że był on tajnym współpracownikiem
Służby Bezpieczeństwa. Chyba że to pomoże nam zrozumieć którąś z jego książek,
co nie jest wykluczone, ale albo rozmawiamy o literaturze albo o kapusiach.
Tego się nie da pogodzić.
A jeszcze lepiej kiedy da się
pogodzić życie z literaturą, jak w przypadku Ginsberga.
Tak, z tym, że mnie nie interesuje, że to był pedał i ćpał, chyba że coś
mi to rozjaśnia, a rozjaśnia. Bardziej mnie interesuje jako człowiek i jako
poeta zaangażowany w to, co się działo w Ameryce, jako człowiek, który czuł się
odpowiedzialny za tę Amerykę. To nie było tak popularne w tych kręgach, które
robiły rewolucję obyczajową w latach sześćdziesiątych. Jeden z głównych
zespołów rockowych na świecie, czyli The Beatles, sprawami społecznymi i politycznymi zajął się bardzo późno. A potem zajmował się tym już tylko
Lennon i Harrison. Nam to się wydaje, nam, którzy żyliśmy w obozie
komunistycznym, jak Janek Kelz w swojej balladzie nazwał Angelę Davis idiotką,
dla nas cierpienie Angeli Davis przy cierpieniu naszych przyjaciół to śmieszne
było. Myśmy często się śmiali z takich postaci, jak Angela Davis, Lennon czy Ginsberg,
bo oni buntują się, bo im wolno, ale przecież trzeba mieć jaja, żeby się
buntować, nawet wtedy kiedy wolno. Dziś też wolno, ale wszystkich interesuje „M
jak miłość”, a nie Polska.
Zbigniew Herbert w liście do
Czesława Miłosza oburzał się na bunt Ginsberga, jego spojrzenie na świat i
pisał, że buntuje się on przeciwko takiemu piekarzowi czy pilotowi, a potem żre
chleb od piekarza i leci samolotem.
Można i tak. Był taki klient w Berlinie, nazywał się Fritzl Teufl,
nazywano go politycznym błaznem. To był facet, który próbował wyciągnąć
ostateczne konsekwencje ze swoich poglądów. Uważał, że walczyć należy bez
przemocy, ale uważał też, że skurwysynem i krwiopijcą jest szach Iranu. I kiedy
szach przyjechał do Berlina to on go obrzucił kisielem, żeby nie stosować
przemocy. Nie nosił skarpetek kupowanych w supermarkecie, bo uważał, że to
napędza pieniądze kapitalistom. To czyste wariactwo było, ale pamiętam, że mnie
bardzo podniecał ten facet, strasznie mi się podobał, bo ja lubię taką
konsekwencję.
Z Antonim Pawlakiem