Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

niedziela, 22 listopada 2015

Rozmowa z Antonim Pawlakiem, 30.09.2008 - cz. II

Czy teraz młodzi poeci wiedzą w ogóle o Ginsbergu? Czy orientuje się Pan w tym?

Ja myślę, że młodzi poeci mało czytają, to jest raz. Po drugie mam taką obawę, że – przynajmniej, jeśli chodzi o polskich poetów – poeci umierają razem z sobą jakby, tzn. jak umiera poeta to przestaje się go wydawać. Bardzo rzadko się zdarza inaczej, casus Wojaczka był na przykład czy Grochowiaka. Szkoda, bo myśmy mieli kilku znakomitych poetów, o których już nikt nie pamięta. I myślę, że z Ginsbergiem jest troszeczkę podobnie. Ale z drugiej strony, paradoksalnie, widzę Ginsberga w niektórych wierszach Woroszylskiego, mimo że jest to zupełnie co innego, szczególnie Woroszylski z lat siedemdziesiątych. Jest taki duży wiersz, nie pamiętam w tej chwili tytułu, jest on w wyborze Czytelnikowskim. Wiersz jest o tym, jak on z Witoldem Wirpszą i kimś jeszcze jedzie jako juror na Konkurs Czerwonej Róży i ktoś rzuca kamień rozbijając szybę. Moim zdaniem to jest bardzo Ginsbergowski wiersz. On musiał to też czytać.
Ja myślę jednak, że głównie jest to pokolenie moje i Piotrka Bratkowskiego, które w dużej mierze odeszło od pisania albo udało się na emigrację. Był Jurek Bizela, Romek Chojnacki, u nich było widać pewne ślady Ginsberga. Ale większość przestała pisać albo wyjechała, albo zajęła się czymś innym.

A Pan przestał pisać?

Nie, ja piszę dalej. Mam nawet złożony tomik w wydawnictwie, ale wszystko się opóźnia. Ale komu teraz chce się wydawać poezję skoro nikt tego nie czyta.

Jak Pan, jako działacz demokratycznej opozycji, odnosi się do działalności polityczno-społecznej Ginsberga?

Ci ludzie, którzy jeszcze przed rozpoczęciem działalności opozycyjnej mieli flirt z hippisami byli takim dziwny ciałem opozycji. Opozycja była dosyć seriozna, natomiast myśmy tworzyli ten krąg pisma „Puls” z Łodzi. I myśmy mieli trochę inny stosunek do życia, do twórczości, do własnej opozycyjności. Myśmy cały czas myśleli o sobie jako o pewnym społeczeństwie alternatywnym i to wyrastało z tych hippisowskich tradycji, i było to dosyć niechętnie przyjmowane przez naszych kolegów z „Zapisu” czy innych. Oni próbowali się plasować w tym głównym nurcie. Ja teraz patrzę na to z perspektywy czasu to myślę, że myśmy byli trochę podobni do tego, co było w opozycji czeskiej, a czego nie było w polskiej. Na przykład to, że w Czechach była ta alternatywna scena muzyczna, Plastic People Of The Universe, czego w Polsce praktycznie nie było, teatry podziemne itd. U nas to była właściwie tylko literatura, tam natomiast był o wiele szerszy ruch społeczny i myśmy mentalnie bardziej wpasowywali się w tych Czechów. Zresztą fascynowaliśmy się nimi, w naszej grupie był Andrzej Jagodziński, tłumacz Havla i Plastic People, myśmy żyli tym, było to nam szalenie bliskie. I to wyrastało z naszych fascynacji Ginsbergiem jak najbardziej, bo to była ta postawa po prostu.

W „Pulsie” był jeszcze Piotr Bikont…

…który tłumaczył Ginsberga jako Piotr Allen.

Był on chyba jednym z pierwszych tłumaczy Ginsberga.

Oprócz Elektorowicza, Truszkowskiej i Rybowskiego to tak. I myślę, że Piotrek był niezłym tłumaczem.

Jerzy Jarniewicz nazwał Pana, w rozmowie ze mną, „polskim bitnikiem”. Kiedy powtórzyłem to Kamilowi Sipowiczowi, on absolutnie się z tym nie zgodził. Kto ma rację?

Czy ja wiem? Niektórych moich przyjaciół dziwią moje wybory życiowe, które polegały na tym, że w latach osiemdziesiątych pracowałem w tygodniku katolickim, teraz pracuję w Urzędzie Miejskim, jako urzędnik de facto. Natomiast ja mam taką ideę, od bardzo bardzo dawna, że życie jest jakąś przygodą i że należy w życiu różnych rzeczy spróbować. Żeby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę urzędnikiem samorządowym to bym go wyśmiał po prostu, natomiast wydaje mi się to fascynujące. Ale z czego przecież trzeba żyć.
Myślę, że u mnie zostało bardzo dużo z tej fascynacji hippisami czy czymś takim, natomiast człowiek dojrzewa, starzeje się i pewne rzeczy jakby mu mijają. Na przykład myślę, że to, co robiłem w roku 1969, tzn. potrafiłem z jakąś pałatką, bez namiotu pojechać autostopem, to teraz bym nie pojechał, bo by mnie korzonki zaatakowały, nie spałbym pod drzewem, bo to już nie ten wiek. Ciągle jednak mam pewien zespół poglądów, a mimo to zdecydowałem się na pracę u Pawła Adamowicza, który jest jednym z czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Powiedziałem mu, że bardzo chętnie będę tu pracował, ale musisz wziąć pod uwagę, że ja jestem lewak. I ja jako rzecznik prasowy działam na jego wizerunek, a nie na mój, swoje poglądy zostawiam z boku, bo jestem ustami prezydenta i przyjmuję tę rolę. Z początku miałem duże kłopoty z przestawieniem się, bo raz coś mnie podkusiło, żeby coś palnąć, teraz potrafię się już pilnować.

To znaczy, że te poglądy z lat sześćdziesiątych zostały Panu?


W dużej mierze, tzn. ja jestem lewakiem w swoich poglądach. To jest strasznie sentymentalne. Ale pamiętam, że jedną z lektur w moim kanonie, która fascynowała też hippisów, była ta słynna „Dezyderata”, wyśpiewywana przez Piwnicę Pod Baranami. Dla mnie to jest tekst w dalszym ciągu bardzo ważny. Bardzo ważny w dalszym ciągu jest też „Skowyt” i „Kadysz”. Jest tak, że jak się wraca do lektur z młodości to się myśli „czym ja się zachwycałem?”, ale tutaj nie mam takich wątpliwości. I jest bardzo mało autorów, przy których nie mam tych wątpliwości, nie mam przy Ginsbergu, nie mam przy Whitmanie, nie mam przy Majakowskim żadnych wątpliwości, że jest wielkim poetą i przy „Dezyderacie”, gdzie jest bardzo wiele trafnych rzeczy i gdybyśmy bardziej się stosowali do tego to ten świat byłby ciut lepszy. Ale to jest taki troszkę idealizm, który zawsze przy spotkaniu z życiem pęka, życie podłe jest niestety.