Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

piątek, 29 stycznia 2016

Jacek Gulla - Dlaczego śpiewa ptak? (fragm.)

(...)
Ferlinghettiego nie było.
Nie było Gregorego Corso.
Czytała natomiast, a raczej wieloznacznie milczała Yoko Ono. Jak penisa delikatnie ujęła mikrofon i poruszając ustami, z otchłani ciszy wywoływała współczucie dla swego losu, jak umiała, prowokowała bunt przeciw tym niewidocznym ścianom, co nas dzielą...
A ściany nie chciały runąć.
Więc wyczerpana usiadła przy Ginsbergu, obejmując go. Obok, z dłonią przy uchu siedział Burroughs. We troje łatwo mieścili się w kadrze,
więc pstryk
                      pstryk
                      pstryk

                      A psik!

Ciszę i występ kolejnego poety przerwała salwa śmiechu, 
brawa i krzyk. Spokój!!!
Głównym wejściem wkracza nadzieja przyszłości
i pupila tradycji,
dumna Patti Smith.
Świeża, wiosenna trawa, chuda i brzydka,
Bardzo ciekaw byłem jej głosu, sposobu czytania, bycia.
W witrynach księgarni jej pierwsza książka "Witt"
znakomicie przyjęta przez krytykę.
Na okładce nienagannie grecki profil; antyczne
zadumanie Patti.
Wewnątrz skowyty, zachwyty i jęki w ramionach
niejakiego Artura Rimbaud, poety, który umierając
pozostawił kilka wierszy, ślad w pościeli i wdowę, ją,
Patti Smith!
Wczołgała się na estradę całując stopę roześmianego 
Burroughsa, obnażając biust...
Pokrzyczała, pomachała rękami, 
przeklęła życie
widownię
i uciekła.
Wiersz był podobno znakomity.
Wierzę.

Czytało wielu.
Któż spamiętałby imiona siedemdziesięciu poetów, którzy tej długiej nocy różnymi sposobami przewinęli się przez uwagę tysięcy rozentuzjazmowanej publiczności.
Bo poezja potrafi wzbudzać entuzjazm nie mniejszy niż piłka,
niż groźna sytuacja pod bramką przeciwnika.
I pisk, i gwizd, i tupanie.
I pisk.
          Zaczęło się o ósmej.
          jest trzecia w nocy.

          Czytali konceptualiści, co potrafią przetrzymać wszyst-
          ko. I niechęć słuchacza.
          I lecącego w twarz ogórka.
          I mękę gardła zastygłego na godzinę
          w jedno słowo.
          I czas.
          Czytali buddyści.
          Ich śpiewne mandale składają się z resztek słów, z milczenia,, z wysokiego C, z rozkoszy bycia           słuchanym, z wszechrzeczy!
          Z dłoni czytali magowie.
          Z książek czytali poeci zapomniani.
          Zmęczenie w twarzach słuchaczy czytali
          zmęczeni konferansjerzy
          i popędzali artystów.
          Ktoś spał.
          Ktoś dzielił bułkę.
          Czwarta!
      Na scenie znalazł się Irvin Stetner, zająknął się wobec tego tysiącznego ucha, odkaszlnął poprawił beret, przybrał wygląd zabiedzonego orła i
O sweet Mary! Sweet sweet.
I kiss you!
I kiss...
          Kto nie zna tego poematu. Po raz który to samo!
Ile już razy całował tę błękitną radość nieba, które najwyraźniej odwracało  
się do niego dupą!
Kościół powtarzał: I kiss
Nie! Nie beret poprawił Irvin, ale przepaskę.
Tak! Pamiętam wyraźnie!
Zanim wkroczył w światło,
widziałem go w kącie mozolnie obwiązującego swą czaszkę
różową chustą. Zdjętą z szyi, pożyczoną?
Cóż, hippie między hippies
          poeta między poetami
          między ptakami orzeł!

          Niespodzianie zjawił się zielono
          żółty Gary Snyder. W ciszy, jakbyśmy przyjmowali
ostatnie namaszczenie, przeczytał coś na okazję przeczytał
jeszcze coś
i w jeszcze cichszej ciszy
wyszedł.
                  Nie poznaje Ginsberga czy co, pomyślałem.
                  Czytały Women Lib.
                  Czytał chłopiec Ginsberga.
                  Czytać miał on sam
                  wielki Allen.
                  W oknie East Village Book Store
wisi owalna fotografia poety w młodości
z amerykańską flagą wokół
cylindra.


                  Około piątej
                  Allen Ginsberg, autor poematu Howl
                  co to wstrząsnął amerykańska poezją i duszami
                  wszystkich samotnych
                  poematu czytanego pod wszystkimi
                  gwiazdami nieba
                  jak biblia miłości testament
                  cywilizacji
nastroił harmonię
czarnym, aksamitnie czarnym głosem
spytał Dokąd
udać się może człowiek
niepotrzebny
i począł śpiewać
i począł tańczyć
i deklamował naprawdę nie jak narkoman
lecz ksiądz
prorok
a skończył
                  gdy skończył się wieczór poezji
                  gdy kończyła się cierpliwość
                  gdy słońce szykowało się, by zadać cios
                  w serce nocy
                  wyszedłem na plac
                  pomiędzy puste drzewa
                  i słuchałem. Tak,
                  ptaki śpiewają
                  z samotności.

wtorek, 26 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - Y., Z.

Y.
Jesteśmy uratowani wzdycham
Pod niebotycznym dźwigiem
Wyprawa w szary świt
Przyniesie rezultaty
Chyba że się ziemia zatrzęsie pod dzielnicą
Zanim uda mi się dojść do następnego rogu East NY
Dochodzę
W sklepie pustka i sprzątacz
Pustka z jednej strony
Kuloodpornych plexi ścian wypełniona po sufit
Alkoholem jak baśń tysiąca i jednej nocy
Duchami zaklętymi w szkle
A z drugiej tej po mojej stronie
Jest kubiczną nieregularną bryłą
Pustką ze sprzątaczem i “mopą” oglądaną  z pozycji
Pierwszego klienta dnia w jej wnętrzu
Jak mówię kuloodporna ściana
Pomiędzy klientem a resztą wszystkiego co istnieje
Rozdziela wszechświat na dwie części
Jedna częśc ta oglądana z jej wnętrza
Ochronna jak skafander nurka i ciasna
A druga ta po tamtej stronie Chaosmosu
Wypełniona od horyzontu po horyzont wieczności
Oceanem alkoholu nieskonczonością flaszek
No więc samo złożenie zamówienia
Palo Viejo please the small one please
Jest małym kroczkiem w trudnym porozumieniu między rasami
Słowo dalej zaczyna się proces a la Kafka na małą skalę
Kolano sprzedawcy pod ladą na przycisku 911
Jak długo można sprawdzać czy płacona dwudziestka
Się sprawdzi
Aż wreszcie w pudełku
W obrotowym pudełku
Z kuloodpornego plexi na ladzie
Zaczyna się teatrzyk
Małych
Ledwie że
Zauważalnych form
Zanim pudełko przekręci się
Otwartą ścianką po szkło
Zanim odda mi się w nim
Butelczynka dziewczynka
Ze sznurem złotych medali
Na szyjce
Trzeba mu najpierw zawierzyć
Pieniądze
Mały Palo Viejo kosztuje
Niecałe cztery dolary
Kładę piątaka w obrotnym dry dock akwarium
Teraz zaczyna się
Komedia z wydawaniem reszty
Owidiusz nie szedł na wygnanie w uporze stóp
Równym trudom dłoni sprzedawcy
Co nie chcą a muszą wydać tę resztę
Składają się one i rozkładają jak szprychy parasoli
Na ty z metalem cyngla
Wokół banknotu
Five minus trzy sześćdziesiąt pięć
Taniec ostrożności z pomiętym piątakiem
Zamiast muzyki
Oto
Ile wart jest
Świat
Bez wtóru
Tu
Gdzie się
Gwieździste stroją
Liry
Podejrzenia pustka strach ulic bez końca rum
Sprzątacz z mopem
Banknoty
I ja
Ja z nadzieją że uda mi się
Wrócić cało
Do domu za róg
O 1 pm na WQXR „Woyzeck” Berga
Zdążę na pewno
Chyba że się wcześniej aż strach
Ziemia zapadnie
Pod dzielnicą
—–Z.
——————————————————11 lipca 2011
——————————————————NYC
——————————————————Allen Ginsberg
——————————————————Jacek Gulla

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - X.

X.
Cóż to za podróże
Dłonie gdy po omacku
Przetrząsają faldy dziury kieszenie w ciemnej szafie
Za zagubionymi okularami
Zanim będzie można znaleźć kontakt
I włączyć oświetlenie
Cóż to za wyprawy
Wokół zupełnie nieznana mi dzielnica
Jeśli Nicość może być tymi kilkoma zakrętami ulicy
Drogą po zakupy
Zanim będzie można znaleźć kontakt
I włączyć oświetlenie
Patrzę spychacz spychacz władca
Akurat tam się wtacza gdzie od kilku dni
Pieszczę wzrokiem rozesłany pośród śmiecia i chwastów dywanik
Dywanik z Afrykańskim a może Indiańskim motywem – akurat tam!
Zanim będzie można znaleźć kontakt
I włączyć oświetlenie
Nie tyle może motyw ile widok na wioskę w Afryce
A może w Colorado święty ogień po środku
Wokół wojownicy niby litery przed-pisma
Tańczą taniec triumfu radości
Zanim będzie można znaleźć kontakt
I włączyć oświetlenie
A tu żółta mechaniczna bestia rwie zębiskami
Co tam druciane ogrodzenie
Może nastawiać oporu oporu
najpierw w obronie prywatnej własności
Wcielonej w tę tu wąską zachwaszczoną działkę
pod pieczą łańcuchów kłódek i kolczastego drutu
W przebudowującej się gwałtownie dzielnicy
Zanim będzie można znaleźć kontakt
I włączyć oświetlenie
A w końcu już tylko broniąc własnego wiatrem przeszytego losu
Losu z kilimem w Afrykańskie czy Indiańskie symbole za cały skarb
Czy metal może like get mad I mean clinically mad
Coś  z mego serca też poszło na przemiałkę
Zanim będzie można znaleźć kontakt
I włączyć oświetlenie
Przeklęta po stokroć przeklęta
Niech będzie
Biżuteria
Skąpstwa i chciwości
Zanim znajdzie się kontakt
I włączy oświetlenie
Czego mi brakło to odwagi żeby przeskoczyć druty
Pokazać rdzewiejącym zwojom kolców kto tu rządzi
Zwinąć dywan oddać go do pralni i później dzięki niemu
Być gościem cieni na Wiecznych Łowiskach
Zanim się znajdzie kontakt
I włączy oświetlenie
Gdybym na ratunek wiosce skoczył był przez kolce
Zanim ją żółte monstrum nosiciel rozwoju
Stargał gąsienicami i przeniósł w szczypcach w niebyt
Popełniłbym przestępstwo karalne paką wydaleniem z USA
Zanim znajdzie się kontakt
I włączy oświetlenie
Choć w gruncie rzeczy co to za różnica
Dywan u mnie
Czy tu za siatką w śmieciach w chwastach
Byle cieszył oko
Co to ma wspólnego z Allenem
Jutro
Jutro które nas wszystkich ze sobą razem mieli i miesza już dziś
Dni mijają a nas już dawno nie ma
Zanim znajdzie się kontakt
I włączy oświetlenie
Dni mijają
A nas już dawno brak

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - W.

W.
Jutro widać ma bzika
Kiedy przychodzi
Dzień wczorajszy
Rozmywa się w nim i znika
Znika mądrość dbała
O jutra zdrowie
A jeśli się co ostaje
To śmierć w byle rowie
Skowyt staje się reklamą
Ubawu wiosną w parku
Żywi za duchy przebrani
Nicość niosą w podarku
Jutro widać ma bzika
Przeźroczysty jak wiatr Allenie
Wskroś ciebie jak przez soczewkę
Widać co ma w cenie
Widać jak mu sensu brak
Choć się do studzienki zlatuje po ptaku ptak
Choć się w kałużach w parku
Niebo otwiera zakamarek po zakamarku

sobota, 23 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - T., U., V.

T.
—–– Powiedz, wskaż błędy, jeśli nie mam racji!
Oto w realiach coraz ciaśniejszych współzależności
między ludźmi, tylko ona, poezja, oferuje
przestrzeń dla wolnych wyborów,
z osobistym ryzykiem niepowodzenia
i powszechnym zyskiem
na przeciwległych biegunach działania.
—–– Załóżmy, Allen, że wiersz,
który napisałem wczoraj wieczorem,
dziś rano jawi mi się jako zawstydzająca klęska.
Czy wyrzucę go do kosza, czy nie, jeśli tydzień
albo dwa pracy nad nim ocaliły by natchnienie,
wartościowsze niż jego dotychczasowa realizacja,
od zapomnienia, od daremności?
Z czego wynika, że praca,
której podejmuję się samotny w mych przekonaniach
czy intuicjach co do potencjalnego znaczenia utworu
jest w sensie dosłownym pracą nad aktualnym światem
jakkolwiek nikły byłby procent jego ulepszenia,
podciągnięcia go do sfery osobiście odczuwanego
i rozumianego ideału.
—–– W tym sensie, zgodzisz się chyba,
moja wolność osobista, wolność wyboru i sumienia,
wiedzie do szlachetnego niewolnictwa.
Do niewolnictwa w imię spełnienia się,
dzięki mojemu poświęceniu,
maksymalnych potencjałów utworu, z jego wpływem
na przyszłość planety włącznie,
żeby odnieść się tutaj do przysłowiowego motyla,
wiesz, do motyla z nauki o Chaosie…
—–– Jedno mnie w tym równaniu trapi!
Jeśli zgodzić się z Goethem, że nawet najgorszy porządek
lepszy jest niż anarchia, twój „Skowyt,” ta triumfalna,
desperacka i przejmująca demonstracja osobistej wolności,
przynieść może pewnego dnia w konsekwencji rozpad,
a raczej niemożliwość, wszelkich praktycznych porozumień
na temat tego, jak powinno być skonstruowane
i gospodarowane optymalne społeczeństwo,
utopia w wymiarach możliwych do osiągnięcia
na planie nieosiągalnych marzeń…
—–Te, i im podobne myśli, nurtują mnie tym głębiej,
tym natarczywiej, im bardziej skraca się moja przyszłość,
jakby w przekonaniu, że śmierć, śmierć Ginsberga,
nie znaczy wcale, iż mój przyjaciel poeta
nie wypowie się jeszcze na ich temat,
w jakimś moim śnie na przykład,
tak, jak wczorajszy sen podsunął mi kilka pomysłów
co do rozwiązania problemu bezdomności,
w sytuacji, gdy domy kupuje się jako inwestycje,
a kolej żelazna podupada,
nie mając dokąd wywozić eksmitantów,
ludzi bez adresu…
—–U.
tablica pamiątkowa Audena z dwurymem zniknęła
kiedy kamieniczką zaopiekowała się meksykańska restauracja
w jej miejscu zieje dziś z prostokątnego otworu
płaski kratkowany łeb air-conditionaire’a
natomiast na fasadzie czynszówy Gem Spa gdzie ja miałem norę
pojawiła się plansza reklamowa Pizzazz Pizzazz
jakby jąkała albo paralityk próbowali ale nie mogli wymówić czysto słowa Pisarz
—–V.
poeci ci wychodzący i ci co wchodzili przez tylną bramę
do siedziby Poetry Project przy St. Mark’s Church
gdzież oni dziś są noszę ich wszystkich w sobie płyną rzekami
mej krwi czerpią z mego serca swe pośmiertne życie
kroczyli na palcach wychodzący mijali się z wchodzącymi
zniżali głos zawieszali gest ilekroć Allen ja i kilku innych z chóru
wiedliśmy jakąś dysputę – “ten który mówi prawdę
nie musi pamiętać co mówi” – wsparci o Dzwon Wolności
Dzwon stanu Nowy York stojący nisko na cmentarzyku
przy kościele
Corso Holland Berrigan chłopaczkowaty starzec Hendcke
murzynek z Jamajki po Harvardzie
z wierszykiem w The New Yorker za sens życia
poezja krocząca na stopach słoni intelektu
ożywione posągi własnej sławy
stada safon
poetessy wnoszone w anielskie chóry na noszach
the guy Michelin zawsze z drogi
z tomami swych wierszy za cały bagaż
wstyd za świat w osobie Krakauera
co się tu ze mną wyprawia Meade’a
dlaczego ich nie było na pogrzebie Orlovskiego
natykaliśmy się na siebie w starym Strandzie
Strand handlował wtedy XIX wieczną makulaturą
centy od tomu
to tam udało mi się nabyć kilkanaście egzemplarzy
Kwiatów Ameryki z 1919 roku
dziś kupiłem tam wybór Audena zaraz go będę czytać
w subwayu sprawdzam spis tytułów
myślałem że zawrócę pociąg z drogi
na setkę poematów i wierszy brakuje tego właśnie
którego mi najbardziej trzeba
Phi Alpha Kappa w tytule jeśli mnie pamięć nie myli
o ile dobrze pamiętam coś co mi ktoś kogo zapomniałem powiedział
Auden skomponował ten poemat bodajże na okazję z Oxford U w tle
i rzeczywiście odzwierciedla on w oszałamiających rymach
i rytmach
architekturę szkolnicy której i ja wiele zawdzięczam
a w której pewnie nigdy moja stopa nie postąpi
spina ten majstersztyk misternym mostem
Drugą Wojnę z gotykiem gotyk z Helladą
więc się przy Dzwonie Wolności żalę Allenowi
przecież ja tak nigdy nie będę potrafił on też nie umiał
zanim się nie nauczył dobrotliwie napomina Allen
a pod ścianą kościoła ciągną sznury poetów
których na próżno było wypatrywać w kościele
kiedy duch barda beatników obracał fałdami powietrza
jak płaszczem
z Audenem w kieszeni przystanąłem przy tym Dzwonie
dziś wieczorem
przeglądając kilka dni temu co się o mnie wyświetla na Google
dowiaduję się że w archiwum Ginsberga w Stamford U
jest mnie na tyle żeby ten fakt uwzględnić w moim web-rysopisie
a może chodzi po prostu o egzemplarz “Nowego Wyrazu” z lata ‘75
pisałem w nim o noworocznym czytaniu w St. Mark’s
Allen miał go w swej biblioteczce
zamiast konfesjonałów poezja
muzyka taniec manipulacje z tranzystorem
w akcie samorealizacji
przed publiką
choć nie szastają już dziś cieniami po mieście
są piją z mego serca jak ze  źródła życia
brać w pozach
czekają na swą kolejkę na scenie
śpiewacy bez głosu jakby ich niebiosa na pośmiewisko
zmuszały do śpiewu
gitarzyści skoczkowie ślepcy kpiący ze światła
to że ich angielski przerastał mój
nie znaczy wcale że ich nie rozumiałem
wiatr dziś wiał przez miasto jak poszukujący kogoś pośpiech
z drzew dzielnicy jak chorągwie przegranej bitwy
powiewały strzępy czarnych plastikowych worów
Allen musiał być oszołomiony starym cuchnącym lwem Oxfordu
w poezji Audena prawda żyła w klatce rzemiosła
choć rzemiosło krat nie wykuło kunsztem równych tymże
prawdę trzeba było uwolnić z tych krat
uwolnić własnym głosem – więc uwolnił! Allen did…

piątek, 22 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - S.

S.
Tablica pamiątkowa Audena ta z dwurymem o miłości zniknęła
kiedy kamieniczką zaopiekowała się meksykańska restauracja
w jej miejscu zieje dziś z prostokątnego otworu
płaski okratowany łeb kuchennego wyziewnika
natomiast na fasadzie monster-czynszówy Gem Spa
gdzie ja miałem norę
pojawiła się tablica reklamowa Pizzazz Pizzazz
jakby jakiś jąkała albo paralityk chciał a nie mógł wymówić
czysto słowa Pisarz
podejrzewałem że sam Profit zazdrosny o Piękno
wziął się na sposób i porazić mnie chce paranoją prześladowczą
to prawda z moją wymową w angielskim było podobnie
na tych wszystkich nieprzeliczonych szampanach towarzyskich
ileż ja się nastarałem tłumaczyć
jak trudna jest wyprawa w śmierć
która żeby nie wiedzieć co
zawsze wiedzie do celu
w odpowiedzi słyszałem skargi – nie rozumiem
może pan sir powtórzyć – a po powtórce – to ciekawe
a kim pan jest itd etc forward
wheather you stand in place or walk
in terms of risk to your life makes no difference
walk meaning among other things that you are free
in NYPD parlance when they can’t find sufficient evidence
to hold you in the pen
———————-wracając do literackiej choinki
wieloletnia hamsunowska głodówka
podstroila mój organizm tak
że wystarczyło pięć sześć kielichów białego
– pić czerwone na tłocznych przyjęciach
to śmiertelne ryzyko
ot byle flircik z kobietą w sukni za 10 000 dolarów
ślepego na ceny kuszą cię jej oczy uśmiech dekolt
a ktoś zawistny trąca cię od tyłu w łokieć
co z tego że przeprasza szkoda już wyrządzona
błękit lub biel jej wieczorowej Dolce&Gabbana czy Armani
zlana twym winem jak krwią a jej mężulek
wydzwania z cell phonu po mafię lub policję –
oczywiście białe nie takie groźne
da się spłukać sam na sam z właścicielką w WC
więc po kilku kielichach
ogarnął mnie podziw duma z samego siebie
duma iż w ogóle jestem iż jestem gdzie jestem
że zaprzysięgłym wrogom
salonowym pułapkom oceanicznym sztormom zimy
i strzałom szyderców
uchodzę z życiem in OO7 style
że dusza
dusza w mej piersi zaćmiewa diadem
diadem cesarzowej Józefiny na sprzedaż u Van Arpel
Ach! Dzięki ci duchu Allena!
Owa literacka choinka dała mi możliwość
przedstawienia się literackiemu światkowi Nowego Jorku en mass
versus verse
vive la poesie en trance
no więc – co tam! – nie żałuję towarzystwu darów swej erudycji
sieję dowcipami złośliwostkami bon motami
znakami zapytania miotam wokół jak bumerangiem
aż przy okazji kolejnego kielicha
z mych ust wzleciały pod stropy księgarni
arie wdzięczności gratias everybody
adresowane do całego zgromadzenia
piór i pióropuszy
zanim towarzycho zdążyło zdecydować czy bić brawa
czy dzwonić na 911
Allen pośpieszył ku mnie i położył mi na ustach każący palec
jak Jahwe na wargach bluźniercy
O dziwo kiedy lampki na choince zgasły
autor Skowytu found himself next to me again
ostro mnie to spięło spodziewałem się wygnania
z nowojorskiego parnasu raz na wieki wieków amen
a  on że jeśli chcę to mogę wracać razem z nim na piechotę
mieszkaliśmy przecież blisko siebie
40 ulic spaceru w dół miasta
Och jak długo trzeba czasem łowić  w głębinach pamięci
żeby coś zaprzepadłego z niej wyłowić
idąc w dół Manhattanu 5 Ave
pod kaskadami świątecznej biżuterii
spowici w wiry lekkiego jednośnieżynkowca
rozmawialiśmy oczywiście o poezji o poezji w nowym
w przybranym przez poetę języku
czy jest w ogóle możliwa
miesiące wcześniej za stołem prezydentów PENu
Allen nie rzekł ani słowa teraz miałem szanse
spytać go o to sam na sam
oto jakie wino ma na mnie działanie
moja pierwsza rymowanka po angielsku
brzmiała  tak
———-Seasons return
———-Days of joy do not
———-What  what do we learn
———-That a dance life’s bloom
———-Is brief  let’s forgive
———-In the dance’s trance
A pierwsza po francusku
Excuse mon orthographie
Nastepująco
Po ledwie czterech tygodniach w Paryżu
———-…je accuse mon chere muse
———-Je travaille a Toulouse
———-O mon Die
———-Vous le vous reserve…
dni przede mną coraz mniej
a obowiązków góra rośnie
niemiecki włoski hiszpański rosyjski bułgarski
minimum dla siebie maximum od siebie
wykuć w marmurze po łacinie
———-wolałem milczeć wyznał Allen
żeby nie ryzykować niczyjego losu
pochopną obietnicą powodzenia
jeśli chodzi o język mówię jak widzę angielski w NYC
rodzi się on tutaj Allen co dnia na nowo
gdzieś tam na Queensie jako Ame-Chiński
na Greenpoincie  Ame-polski
na Jamaice Ame-haitian
gdzieś gdzie się pasą mosty w Amerykę
szczekają jutrzejsze słowiki
więc wystarczy nadstawić ucha
„cock your ear”
jak radzi E. B. White w „Elements of Style”
i albo się te języki łapie albo człowiek jest tone-deaf
i jeśli w dodatku łapie się te językowe pożogi
wspinaczki przygody ryzyka w słowa na papierze
żeby potem zestrajać je
w formę o jakiej dotąd nikomu się nie śniło
ale pełną treści
nieznanej dotychczas wersom
to chyba jest to poezja
poezja bez niej nasze miasto i świat
czym miały by się szczycić
wobec gwieździstej muzyki sfer
różnica między wierszem a poematem
wiersze to głosy adresowane do aktualnej rzeczywistości
śpiew łabędzi w kakofoniach rynku
gdy poemat jest modelem świata
jakim świat się jawi stuokiemu pióru
globus z wychyleniem w przyszłość
pracując nad poematem
ostrząc myśl
cyzelując metafory
z biciem serca za rytm
z oddechem za metrum frazy
poeta pracuje
pracuje nad przyszłością
kształtuje ducha jutra
uszy by ci Allen zwiędły gdybyś rozumiał po polsku
wyobraź sobie czterech młodzieńców
na oko ruchome rzeźby antyku
jak idą wiosną przez kwitnący ogród
głusi na kwilenie ptactwa hawajskie gitary akordeon śmiech
opowiadają coś czego nie sposób zrozumieć
przekleństwami rynsztokową łaciną
he fuckin shit pisses me off so fuck the mother fucker I throw up
on his mop and he
he pukes out a damn stinker and she a damn whore
any dick her lolly pop
and so on and so forth
no nie sorry to nie do przetłumaczenia
chyba żaden inny język nie ma nawet jednej dziesiątej
słownictwa tego rzędu
gdybyś  tych adonisów w shortach nagrał na swój magnetofonik
i puścił im ich samych dali by ci Allen za przeproszeniem w pysk
oto co pozostaje z mowy
jeśli skazać poezję na wygnanie z języka
albo wiedźmy od odkurzaczy i mioteł
stoją przed szkółką angielskiego kopcą i narzekają
już rok będzie jak bulę dychę od godziny nauki
a jak przyjdzie zagadać to mi się pustka w gębie
taka robi że jakbym mogła to by nauczyciel jego mać wisiał
na suchym konarze
co więcej ciągnę
w odróżnieniu od polskiego który ciągnie się w nieskończoność
wymyślnymi a bezmyślnymi szelestami
– przy mszy szły wszy w mżawkę
potów pod rozmodloną czapkę – język angielski
krótko-i-ostro-słowy
bez pisanej gramatyki itd etc zależy w strukturze
w precyzji od inteligencji mówców
rozwija ją
żywe słowa dance for example
tańczyć albo taniec w zależności od pozycji w zdaniu
przystanęliśmy przed Gmachem Biblioteki Głównej
gmach miał w przyszłości przyjąć w zbiory mój „Trójgłos”
ale tamtej nocy jawił mi się on niby sejf wieczności
sejf którego ja nie będę warty żeby nie wiem jak długo się trudzić
jak myślisz spytał mój Wergiliusz czy to wszystko na nic
wskazał na bramę wysoko nad imperialnymi schodami
tę ze lwami na straży czy to wszystko na nic
poezji Allen być może nikt już nie czyta
może rzeczywiście jest ona bezsilna
wobec apokaliptycznych pożarów trzęsień ziemi
wulkanicznych erupcji wobec zła
wobec własnych marzeń
ale my my poeci
czy my potrafili byśmy żyć  bez niej
i tak się ta nasza bożenarodzeniowa wędrówka
środkiem miasta dalej toczyła
z kurtynami śnieżynek w powolnym tańcu dokąd tylko wzrok sięgnie
śnieg barwiony złotym światłem latarni Manhattanu
abyśmy mogli w miękkim blasku
zaglądać sobie nawzajem w twarze
stajenki z Jezuskiem na wystawach gdzie na co dzień
pysznią się najdroższe kreacje dyktatorów mody
scenki z „Opowieści Grudniowej” Dickensa
w wydaniu kukiełkowego teatrzyku
reklamy podróży w baśń
gdzie się poluje na rajskie ptaki
oferty noworocznej zabawy na dnie Zatoki Meksykańskiej
urlop wśród amfor z winami z przed 2 000 lat
a wszystko to przy dźwiękach kolędy „Dzwonią Dzwonki”
którą nota bene
po raz pierwszy usłyszałem w dzieciństwie w cyrku z ZSSR
wyszczekiwał ją psi chórek
dalej
wskroś parku przy 23 Ulicy
gdzie kongres biurowców
smukłe twierdze LifeTime’u
architektura wysoko ponad kawalkadami chmur
cała w  złocistych łuskach i hełmach
zdaje się uspokajać ba zapewnia mnie
co do wartości ludzkiego pojedynczego
żeby nie wiedzieć jak pognębionego istnienia
czy ciebie Allen też
dalej Broadwayem do Parku Washingtona
przed pomnikiem markiza de Lafayette
wypuszczam się w orację
jak owa nikomu bliżej nie znana rzeźba
przewyższa kunsztem Statuę Wolności
i dlaczego
przecież jeden i ten sam rzeźbiarz obie je rzeźbił itd etc itp
antykwariaty starzyzna lombard z trąbkami Charliego Parkera
ażeśmy się w końcu znaleźli przed sklepikiem Gem Spa
tym z lodami na rogu 2 Ave i St. Mark’s Place
i przy stosach przyprószonego śniegiem NYTimes’a
przyszło nam wybierać jakie na Good Night
wanilia truskawki czy orzechy z czekoladą
bierz ile chcesz ośmiela Allen
wczoraj wypłacili mi część za antologię…

czwartek, 21 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - Q., R.

Q.
w tym roku umarł Peter Orlovsky
towarzysz życia Allena
z ostrymi problemami z piciem
na coś w rodzaju pożegnalnej stypy literackiej
w gościnnym St. Mark’s Church
trafiłem przypadkiem
ogromna sala zapełniona do ostatniego krzesła i półki
a ja o dziwo nie ujrzałem ani jednej znajomej twarzy
ja który do niedawna znałem jak to się mówi wszystkich
—–R.
pożyczyłem z biblioteki całość twórczości Ginsberga
Allen żyje jakby nie było śmierci aktywny socjalnie ekstatyk
w rodzaju biblijnych proroków i mistyków
trudno go jednak spożytkować na użytek własnej poezji
bo po pierwsze on sam pożyczył głos od Whithmana
a po drugie byłby to wpływ przygniatający
pozbawiający swe ofiary ich własnej osobowości
Allen nie był poetą poezji w rodzaju Miłosza czy Herberta
których influencje mogą być zachętą i inspiracją
dla młodszych wielbicieli pióra i Muz
Allen tworzył z etycznego obowiązku
głos szarego obywatela angażujacego się w sprawy wielkiego świata
będzie wysłuchany uczyni Amerykę i świat miejscem obszerniejszym
niż był on w latach zimnej wojny McCarthy’ego i kiczu
kiczu proponowanego tutejszemu społeczeństwu jako życiowy sukces
a jeśli chodzi o seksualną orientację rozerotyzowanego Allena
należy pamiętać że gdzieś w latach ‘50 samobójstwo popełnił
nasz Jan Lechoń zaszczuty przez polonusów donosami do IRS
za podobne “przestępstwa”
w tym kontekście odwaga Allena piszącego “Skowyt”
który ponoć nie był przeznaczony do druku
pachnie wręcz samobójczym heroizmem
pewnie jego biblią był “Eros and Civilisation” Marcusego
lubiłem wpadać na niego przypadkiem
w metrze w autobusie na prywatkach dzielnicowej bohemy
w sklepiku Gem Spa w ponurej kamienicy
gdzie przez długie lata mieszkałem w East Village
kupował gazety lody najchętniej truskawkowe
i pochłaniał je w drodze powrotnej do domu na Wschodniej 11 Ulicy
chętnie mu towarzyszyłem
nie musieliśmy nic mówić żeby czuć to samo
albo trafiałem na poetę na ławce w Washington Park przy NYU
wygrzewał starzejące się kości jesienią
uśmiechał się z ulgą na widok hiacyntów wiosny
dumał wpatrzony w cyrk lata przy fontannie
jego obecność nobilitowała każde miejsce
dziury zapomniane przez Boga jak i sale gdzie niegdyś przemawiał Abe Lincoln
z Allenem gdzieś w pobliżu szary człowieczyna czuł że jego znikomość
cierpienia i troski codzienne nie są bez znaczenia
stąd też otaczało go zawsze grono of awed followers
osobnicy często bez talentu ale z sercem uwrażliwionym
na jego krzyki śpiew i śmiech
wobec apokalipsy na horyzoncie
Allen nie pozwalał sobie na śmiech zbyt często
na jego skinienie gotowiśmy byli rzucać się z gołymi rękami
na pociągi przewożące nuklearne materiały na szeregi policji
w demonstracjach
na rzecz wolnej Palestyny równouprawnienia seksualnego
prawa do głosu dla wszystkich
poturbowanych przez życie albo proponujących życiu
ryzykowne a nieodzowne przemiany
na uroczystości pogrzebowej dla Petera Orlovskiego kilka miesięcy temu
w powietrzu nad głowami słuchaczy unosił się duch
duch szczodry z rezerwą oszczędny w sobie jak nigdy za życia
albo mi się to po prostu przywidzialo
to jakby gęstsze powietrze pełne fałdów fal i wirów
wybaczliwe bogatsze w tlen wysoko pod kościelnym stropem
powietrze z palcem na ustach
bo żaden z poetów nie odczytał jednego wiersza Allena
a przynajmniej ja tego nie słyszałem
ani go nie wspomniał tego wieczora z imienia

wtorek, 19 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - O., P.

O.
dziś nad Nowym Jorkiem niebiosa przeczystych błękitów
wczoraj wypożyczyłem z biblioteki gdzie właśnie siedzę i piszę
tom poezji – między innymi – Allena
i noc upłynęła mi na lekturze
oto ktoś kto poezję uwolnił od poezjowania
jakby obok Whitmana
natchnął go Chaplin z „Gorączki Złota”
pocieszny niewinny w trybach maszynerii Molocha
nie Allen nie jest w zaświatach sam
z wyjątkiem Orlovskiego
bodajże wszyscy jego ukochani byli już tam długo przed nim
na pewno nie jest tam tak sam
jak ja wciąż po tej stronie bytów
okradany przez Śmierć ze wszystkich tych dusz
bez których robi mi się w życiu coraz duszniej
jakby bez Allena bez Corso bez Lowella który zmarł na serce
w taksówce po wylądowaniu na JFK z Londynu
tego samego dnia kiedy ja też taksówką
wracałem na Manhattan z pustelni w Bearsville NY
bez Teda Hughesa bez Barbary Holland
bez Dame Edith Sitwell bez Warhola bez Haringa
bez sobowtóra Marlona Brando
bez którego nie bywałbym w stolicy świata tyle
ilem zwykł był bywać
bez setek zapomnianych przyjaciół
bez drobnych duszków którym to duszkom
nie raczyłem poświęcić nawet tyle uwagi
żeby zdążyli wymówić swe imiona
pustka robi niesamowite postępy
a to co jest się cofa zapada się w siebie jak w grób
jutro Hospital to Home wręczy mi klucze do mego subsydiowanego
pewnie dozgonnego już mieszkania
moja miłość mówi
czego trzeba
żeby poczuła się w nim
u siebie
a propos słowa “mówi”
dzwoni telefon podnoszę słuchawkę
i odpowiadam “Jacek mówi”
a Amerykanie wokół pytają “What movie Jacek what movie?”
Allen żyje żyje tyle że go nigdzie nie widać
tłok wokół jakby nieśmiertelnych więcej było niż żywych
—–P.
nad wielką czarną rzeką mego serca
przysiadło pytanie
ktoś kogo nigdy nie poznam do końca
mój ty poniewierco co się jeszcze stanie
tysiąc delt w mórz otchłanie
wydala białe statki
będę jeszcze słynny kochany bogaty
czy czekają mnie kratki
albo mnie miłej mej młodej kochanicy
stopy cudne sprowadzą do zaświatowej piwnicy
albo jej usta w moim uchu
skuszą me senne plemniki do życiodajnego ruchu

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - M., N.

M.
wpływ Allena albo raczej wpływ jego „Skowytu”
na czytelników miał w podłożu obudzone pragnienie
żeby być kochanym żeby kochać jak on kochał
– “Jestem Tam Z Tobą!” –
jak kochał nieszczęsnego pacjenta amerykańskiego wariatkowa
wynalazca lobotomii doctor Freeman dokonywał zabiegu
setkami dziennie
hak zwykłego drucianego wieszaka z pralni
wprowadzić ponad gałką oczną do mózgu tuż za czołem pacjęta
a resztą drutu pokręcić jak korbką
na mnie jednak co innego zrobiło wrażenie
– wizja miasta z Molocha – byłem pewny
zanim sam się tu znalazłem że to licentia poetica
może coś w rodzaju wady ducha czy percepcji
coś w rodzaju świata w którym żył i pisał Dostojewski i Kafka
„widzieć więcej i słyszeć głębiej” z „Outsidera” C. Wilsona
świat z którego wyrwać się żadną miarą nie sposób
z którym współżyć żadną miarą nie sposób bez poezji
więc współczułem poecie jak do dziś współczuć można Orfeuszowi
błądzącemu po bezcielesnym Hadesie
w poszukiwaniu miłości
a hades nigdzie nie jest bardziej prawdziwy okrutniejszy
niż w „White Shroud” z ’80 roku
duch matki Allena spogląda tam na niego z każdej twarzy
zaułka śmietniska i trotuaru
a serce serce syna płacze ze szczęścia
—–N.
przypomina mi się śmieszny incydent z przed wielu lat
ilustruje on świetnie ducha kapitalistycznej kompetycji
wegetowałem wtedy w ruderze tak ponurej że z dnia na dzień
bałem się że zwariuję że ze sobą skończę
bez forsy bez jedzenia bez wartościowej przyjaźni
żywiąc się nadzieją że moja praca nauka angielskiego
kilka obrazów przytachanych jeszcze z Polski
wiersze powieści artykuły drukowane w kultowej prasie
pozwolą mi wydostać się w końcu na słońce
jedną z pierwszych prób w tym kierunku był wieczorek poezji
zorganizowałem go sobie sam wśród hoteli na Bowery
w Klubie Anarchistów przy Prince Street
żeby nie zabrakło publiczności narysowałem i odbiłem na xerox
plakacik wielkości A8 jeśli mnie pamięć nie myli
obok zawiadomienia o poezji i adresu był tam rysunek
sielankowy w naturze ale godny Picassa czy Matissa
ich lekkiej jasnej kreski
przedstawiał parę nagusów z mitologii na trawie
on grał na flecie a ona na skrzypcach pochyleni ku sobie
byli o oddech od namiętnego pocałunku
Allen przyglądał się plakacikowi przez długą chwilę
ze mną wpatrzonym w jego twarz z nadzieją na przyzwalające  pokiwanie głową
jednak nie doczekałem się tego zamiast aprobaty poeta
poradził mi zgłosić się do Juliana Schnabla którego – nota bene – świetnie znałem
ponieważ “the drawing held a great deal of promise”
zrobiłem jak radzil ale Julian po analizie plakaciku
skierował mnie do Allena nie wiedząc że właśnie od niego przyszedłem
Julian czytał w prasie moje eseiki o sobie zwłaszcza
są świetne itd itp że wróży się niezły poeta
i tak – jak mi się wtedy wydało – pogrzebano moje nadzieje
na jaką-taką przyszłość
potrzebowałem rady autorytetów czy warto kontynuować pisanie
czy też raczej odkurzać pędzle jeszcze z krakowskiego ZPAPu
ale ani jeden ani drugi nie pojawił się na wieczorku
wywnioskowałem że po prostu brak im było odwagi
żeby mi powiedzieć że szanse moje w obu dziedzinach twórczosci
marne są i kropka i że lepiej by było żebym się zaczął szkolić
w sztuce komputeryzacji właśnie udostępnionej na rynkach
lecz poezja muzyka klasyczna malarstwo wyczarowywały wokół mnie
w mej mrocznej dziurze blaski utraconej Europy
i żyć bez nich nie byłbym i do dziś nie jestem w stanie
komputer jawił mi się jako wehikuł futurystyczny
z tysiącem ślepych oczu na masce
wyruszyłbym nim w podróż w bezludną Amerykę
ba daleko w Chaosmos skąd pewnie nikomu by się nie śpieszyło
pomóc mi z powrotem

piątek, 15 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - L.

L.
————————————-a więc jest późna noc
żeby się wspiąć na szóste piętro w Łaźni Klejnotów
muszę się przeciskać pomiędzy rozbitkami “amerykańskiego marzenia”
zalegają oni gęstą ciżbą klatkę schodową i boczne nisze
– nie brakło między nimi kobiety
po odczłowieczających operacjach na mózgu
tej samej ponoć która strzelała do Andy’ego Warhola
za dnia wystawała ona na narożniku
wsparta rękami o wyziewnik przemysłowego air conditionera
twarzą w ciągu dymiących smrodem wyziewów
z siwymi włosami fruwającymi w powietrzu
ociekająca ropieniem
albo padała bezwolnie na plecy i leżała tak wskroś trotuaru
straszniejsza niż cały teatr Kantora
w pośpiechu ku swym nadziejom
w ucieczce przed trwogą
przechodnie przeskakiwali nad nią jak ślepi
było to jeszcze straszniejsze niż ona
ta ich wymuszona obojętność
to przyzwyczajanie się do bezsilności
w której kapitalizm trenuje swych wychowanków
żeby kiedyś wyznać ze łzami w oczach
“mnie nie stać po prostu nie stać na dobroć”
—————– a więc manewruję
między śpiącą rzężącą roztrzęsioną załogą kamienicy
żeby na koniec na drzwiach do mego mieszkania
znaleźć zaproszenie od Allena
pójść nie pójść oto kwestia
pójść trudno nie pójść jeszcze trudniej
zważywszy legendarny apetyt poety na tematy do erotyków
no ale cóż niech się dzieje wola nieba
————————————–dzwonię
o dziwo w otwartych drzwiach staje dziewoja boskiej urody
czyżby się dla mnie Allen przemienił w to roznegliżowane cudo
cudo zaprasza do środka
pytam gdzie poeta a ona
U mnie
U mnie w Amsterdamie
okazuje się że Allen i dziewoja zamienili się na lato mieszkaniami
ona przyjechała tu pomieszkać u niego
a on pojechał tam pomieszkać u niej
o dziwo cud-dziewoja mówiła po polsku
była malarką po warszawskiej ASP
mimo że miała Kazimierza Malewicza za pradziadka
z kwadratami jako artystka nie czuła żadnego związku
raczej dziki realizm erotyczny
psychotyczny paranoiczny hipnotyczny
więc noc spędziliśmy jak para dzikich drapieżników
krążyliśmy po jaskini skowytnika
od stołu do łóżka od lampy do wanny od maszynopisów
do lodówki
w listach do siebie Ginsberg i Pasolini
adresowali się nawzajem Aniele Drogi Mój
jakże mi było miło ujrzeć na półce z książkami
egzemplarz Nowego Wyrazu z ‘75 roku
z moim suplementem „O Zbawieniu Świata i Inne Poematy”
na ścianie wspólne zdjęcie z Allenem pod Spirit of St. Louis
podobnie jak ja tamtej nocy czuć się pewnie mógł mr Carter
– o ile mnie pamięć nie myli –
kiedy jako pierwszy człowiek od pogrzebu Ramzesa
znalazł się w jego piramidalnych kryptach
noc upływała jak proroczy sen
teraz to nic wobec tego co się dopiero szykuje
teraz to nic wobec tego co dopiero będzie
następnego wieczora cud-dziewoja nakłoniła mnie
żeby pojechać na plażę nad Atlantyk
po drodze nabyliśmy galon białego wina ser bajgle i figi
wstyd przed własną nagością
byłby w przypadku cud-dziewoi znieważeniem boskich darów
kąpaliśmy się pół-pijani krzycząc śmiejąc się śpiewając
pod pełnią nowojorskiego księżyca
wśród słonych pienistych piętrowych fal
na tyłach luna parku
co mnie niepokoiło to fakt że byliśmy jak okiem sięgnąć
jedynymi białymi w widnokręgu
a kolorowych hej nieprzeliczone nagrzane
podnarkotyzowane groźne rozwydrzone tłumy
na moje wewnętrzne pytania
– nie chciałem niepokoić cud-dziewoi –
jak my się teraz przedrzemy z powrotem do subway’a
odpowiedział niesamowity przypadek
otóż lunapark
cały w cytatach i maskach z dantejskiego Piekła
stanął nagle w płomieniach
koła diabelskie karuzele skocznie strzelnice pętle śmierci
baths mirror-halls freak-shows hektary tego hektary
autentyczny pożar
ogień lizał rozgwieżdżone niebiosa tysiącem straszliwych jęzorów
miotając po piaskach po deptakach po falach długimi
szamotającymi się cieniami pandemonium
pożar okazał się dla pary białych nagusów wybawieniem zaiste niebiańskim
straż pożarna zjawiła się w sile kilkuset uzbrojonych aniołów
w hełmach przy toporach i haczykowatych bosakach
tak że pod ich pieczą – wobec tłumnej bełkotliwej czerni –
powrót do subway’a był już li tylko malowniczą formalnością
cud-dziewoja żyje na pewno do dziś
pewnie jest w miarę znaną artystką i jeśli zajdzie potrzeba
należy mieć nadzieję że nie braknie jej odwagi
żeby te moje tutaj wynurzenia poświadczyć – że to nie poezja