Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

wtorek, 12 stycznia 2016

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - J. - Spacer z Allenem Ginsbergiem...

J.
—–Pewnej nocy we wczesnych latach ’80 – być może było to doroczne czytanie wierszy 1 stycznia w zabytkowym kościele St. Mark’s on the Bowery – Allen zaprosił mnie na spacer po East Village, powspominać przede mną świetność dzielnicy z hipiessowskich lat ‘60.
—–Było po północy. Padał śnieg, a miasto stało ciche jak widmo. Przed legendarną księgarnią na St. Mark’s Place zatrzymaliśmy się spojrzeć na wystawę. Moją uwagę przykuł zbiór poezji Ezry Pounda, z niesamowitym portretem poety na okładce. Zdjęcie zrobił Avedon pod koniec życia Ezry, w Rapallo w Italii. Twarz starego męczennika, węzeł zmarszczek, zaciśnięta jest w sobie na tym zdjęciu z niesamowitą, ponadludzką wolą.
—–– Wygląda to, jakby w mózgu Ezry eksplodowała bomba atomowa – powiedziałem – a poeta siłą mięśni twarzy starał się, żeby mu się czaszka na strzępy nie rozpękła.
—–– Czytałeś jego „Cantos?” – spytał Allen.
—–– To ruiny po tej właśnie eksplozji, ruiny homeryckiej tradycji –
popisałem się erudycją i zarecytowałem kilka rymów
z innego wiersza nieszczęsnego wieszcza…
—–– All things are a flow
—–Sage Heraclitus says
—–But a tawdry cheapness
—–Shall outlast our days.—–
—–Allen sięgnął po wspomnienia.
—–– Po jedenastu latach w więziennym wariatkowie Świętej Heleny w Washington, DC, Ezra porzucił USA na zawsze. Wrócił do Rapallo, precz od hamburgerów, od elektrycznych pralek i pożyczek na procent, między marmury Rzymian, do popiołów Pompeii. Kiedy błagania nowojorskich poetów pozostały bez odpowiedzi, zostałem oddelegowany osobiście, starać się o jego powrót.. Akurat tego lata wyszła płyta Beatlesów, Seargent Pepper’s Lonely Club [tak w org,] więc zabrałem ją w podróż razem ze swoim „Skowytem.”
—–Ezra nie odzywał się do ludzi od długich lat
jeśli mówił to do siebie
demostenes z ruinami aleksandrymów w ustach
samotny na skale
z Morzem Śródziemnym u stóp
jego żona pokazała mi z okna jak na niego trafić
najpierw odegrałem mu przeboje Beatlesów
potem przeczytałem poemat
ani jednym drgnieniem spiętych bruzd Ezra nie dał poznać
że słyszy
zrozumiałem że błaganie o powrót nie ma szans
wróciłem do jego małżonki do domu gdzie mieszkali
mówię wielki małżonek zignorował mnie zupełnym milczeniem
—–– Milczał? Więc pewnie pana polubił – pocieszyła mnie niewiasta – bo inaczej pluje i wrzeszczy, jakby rzeczywiście był szaleńcem…
—–Ruszyliśmy dalej, szlakami hippiesowskiej rewolucji, śladami Boba Dylana, Gregorego Corso, Franka O’Hary – Ferlinghetti co prawda w Nowym Jorku bywał rzadko, ale to tu napisał „Coney Island Poems” z elektryzującym, paranoicznym utworem o zakupach w Macy’s – rozpamiętując innych, bezimiennych już dziś straceńców poezji, LSD i wolnej miłości, ja opowiadając Allenowi o hippiesach w Polsce, o ich pięknym i tragicznym losie w socjalistycznym PRL, a on o nieludzkim apetycie kapitalizmu, co na śniadanie pożarł demokrację, na deser marzenia Lincolna i Whitmana, i który dziś szykuje się, żeby pod szyldem wolnego rynku połknąć całą naszą planetę, aż gdzieś przed 3 rano wylądowaliśmy w obskurnej mrocznej dziurze ze zdezelowanym pianinem na ciasnej estradzie, z grupą latynoskich dzieciaków po kątach. Było to pierwsze siedlisko Newyorican Poets Cafe, a social club skrajnie lewicujących poetów z krwią tropików w żyłach, w portorykańskim Alphabet Town.
—–Allen, starszy, łysiejący, przygarbiony pan, zasiadł do zdezelowanego instrumentu. Po kilku próbnych akordach, zaintonował swą pieśń, “Father Death, Mother Death.” [czyli Father Death Blues] Smętnym, łamiącym się barytonem, śpiewał swój hymn pożegnalny z życiem, raz i jeszcze raz i jeszcze raz, zwlekając z końcem…
—–Portorykańskie dzieci, pomiot biedoty na zapomogach i narkotykach, uciszyły się i słuchały go z szacunkiem,
w zdumieniu, nie zdając sobie sprawy, kto śpiewa.. Po kilku zwrotkach, podniosły się z podłogi i stołków, i wziąwszy się za ręce zaczęły tańczyć na modłę powolnego, pogrzebowego tanga, uśmiechając się do nas szeroko, pełnią białych zębów, soczystością ust, pewnie nie rozumiejąc słów pieśni.
—–I takiego go lubię dziś wspominać, śpiew serca w żałobie, do którego dzieci uśmiechają się ze szczęściem w buziakach, ze szczęściem, które przecież nie przetrwa tygodnia…