Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

piątek, 29 stycznia 2016

Jacek Gulla - Dlaczego śpiewa ptak? (fragm.)

(...)
Ferlinghettiego nie było.
Nie było Gregorego Corso.
Czytała natomiast, a raczej wieloznacznie milczała Yoko Ono. Jak penisa delikatnie ujęła mikrofon i poruszając ustami, z otchłani ciszy wywoływała współczucie dla swego losu, jak umiała, prowokowała bunt przeciw tym niewidocznym ścianom, co nas dzielą...
A ściany nie chciały runąć.
Więc wyczerpana usiadła przy Ginsbergu, obejmując go. Obok, z dłonią przy uchu siedział Burroughs. We troje łatwo mieścili się w kadrze,
więc pstryk
                      pstryk
                      pstryk

                      A psik!

Ciszę i występ kolejnego poety przerwała salwa śmiechu, 
brawa i krzyk. Spokój!!!
Głównym wejściem wkracza nadzieja przyszłości
i pupila tradycji,
dumna Patti Smith.
Świeża, wiosenna trawa, chuda i brzydka,
Bardzo ciekaw byłem jej głosu, sposobu czytania, bycia.
W witrynach księgarni jej pierwsza książka "Witt"
znakomicie przyjęta przez krytykę.
Na okładce nienagannie grecki profil; antyczne
zadumanie Patti.
Wewnątrz skowyty, zachwyty i jęki w ramionach
niejakiego Artura Rimbaud, poety, który umierając
pozostawił kilka wierszy, ślad w pościeli i wdowę, ją,
Patti Smith!
Wczołgała się na estradę całując stopę roześmianego 
Burroughsa, obnażając biust...
Pokrzyczała, pomachała rękami, 
przeklęła życie
widownię
i uciekła.
Wiersz był podobno znakomity.
Wierzę.

Czytało wielu.
Któż spamiętałby imiona siedemdziesięciu poetów, którzy tej długiej nocy różnymi sposobami przewinęli się przez uwagę tysięcy rozentuzjazmowanej publiczności.
Bo poezja potrafi wzbudzać entuzjazm nie mniejszy niż piłka,
niż groźna sytuacja pod bramką przeciwnika.
I pisk, i gwizd, i tupanie.
I pisk.
          Zaczęło się o ósmej.
          jest trzecia w nocy.

          Czytali konceptualiści, co potrafią przetrzymać wszyst-
          ko. I niechęć słuchacza.
          I lecącego w twarz ogórka.
          I mękę gardła zastygłego na godzinę
          w jedno słowo.
          I czas.
          Czytali buddyści.
          Ich śpiewne mandale składają się z resztek słów, z milczenia,, z wysokiego C, z rozkoszy bycia           słuchanym, z wszechrzeczy!
          Z dłoni czytali magowie.
          Z książek czytali poeci zapomniani.
          Zmęczenie w twarzach słuchaczy czytali
          zmęczeni konferansjerzy
          i popędzali artystów.
          Ktoś spał.
          Ktoś dzielił bułkę.
          Czwarta!
      Na scenie znalazł się Irvin Stetner, zająknął się wobec tego tysiącznego ucha, odkaszlnął poprawił beret, przybrał wygląd zabiedzonego orła i
O sweet Mary! Sweet sweet.
I kiss you!
I kiss...
          Kto nie zna tego poematu. Po raz który to samo!
Ile już razy całował tę błękitną radość nieba, które najwyraźniej odwracało  
się do niego dupą!
Kościół powtarzał: I kiss
Nie! Nie beret poprawił Irvin, ale przepaskę.
Tak! Pamiętam wyraźnie!
Zanim wkroczył w światło,
widziałem go w kącie mozolnie obwiązującego swą czaszkę
różową chustą. Zdjętą z szyi, pożyczoną?
Cóż, hippie między hippies
          poeta między poetami
          między ptakami orzeł!

          Niespodzianie zjawił się zielono
          żółty Gary Snyder. W ciszy, jakbyśmy przyjmowali
ostatnie namaszczenie, przeczytał coś na okazję przeczytał
jeszcze coś
i w jeszcze cichszej ciszy
wyszedł.
                  Nie poznaje Ginsberga czy co, pomyślałem.
                  Czytały Women Lib.
                  Czytał chłopiec Ginsberga.
                  Czytać miał on sam
                  wielki Allen.
                  W oknie East Village Book Store
wisi owalna fotografia poety w młodości
z amerykańską flagą wokół
cylindra.


                  Około piątej
                  Allen Ginsberg, autor poematu Howl
                  co to wstrząsnął amerykańska poezją i duszami
                  wszystkich samotnych
                  poematu czytanego pod wszystkimi
                  gwiazdami nieba
                  jak biblia miłości testament
                  cywilizacji
nastroił harmonię
czarnym, aksamitnie czarnym głosem
spytał Dokąd
udać się może człowiek
niepotrzebny
i począł śpiewać
i począł tańczyć
i deklamował naprawdę nie jak narkoman
lecz ksiądz
prorok
a skończył
                  gdy skończył się wieczór poezji
                  gdy kończyła się cierpliwość
                  gdy słońce szykowało się, by zadać cios
                  w serce nocy
                  wyszedłem na plac
                  pomiędzy puste drzewa
                  i słuchałem. Tak,
                  ptaki śpiewają
                  z samotności.