Ile razy i kiedy spotkałeś Allena
Ginsberga?
Spotkałem go raz, w 1986 roku w Warszawie. On miał benefis w Starej
Prochowni. Towarzyszyli mu Baran i ktoś jeszcze. Wyglądało to w ten sposób, że
najpierw Allen czytał swój wiersz, a potem oni czytali swoje tłumaczenia. W
przerwie podszedłem do Ginsberga i sprezentowałem mu ten pierwszy numer podziemnego
„Pulsu”, w który ukazało się moje tłumaczenie „Kral Majales”. Spytałem czy
będzie czytał ten wiersz, on powiedział, że nie planował, ale skoro chcę,
zaproponował mi przeczytanie tego poematu. To było niesamowite. Potem rzucił
się na mnie, wycałował mnie i dostałem od niego tom poezji z dedykacją. I to
był tylko ten jeden raz. Ja zresztą nie mam takiej potrzeby, żeby się
kontaktować z różnymi artystami, poetami, których podziwiam. Mam takie
wrażenie, że znam tak dobrze kogoś takiego z tego, co on pisze, że poznawanie
go mogłoby mi ten obraz jakiś zaciemnić. Nie wiem właściwie o czym miałbym z
takim kimś rozmawiać. To nie znaczy, że tego unikam. Jak kogoś znam to jego
muzyka, poezja, jego utwory jeszcze więcej mi mówią, ale jak kogoś nie znam, to
nie mam parcia na poznanie.
W „Miesięczniku Literackim” z 1985
roku ukazała się recenzja książki Ginsberga „Utwory poetyckie” w tłumaczeniu
Bogdana Barana. W recenzji Bogusław Jasiński napisał, że „w manifestach i
deklaratywnych wierszach Ginsberga nie zostało dziś nic prócz wątpliwej jakości
filozofii podbrzusza” i że „świat Ginsberga rozciąga się między pępkiem a
kolanami”. Jak to skomentujesz?
Ten ktoś tego nie czuje, nie odbiera tak, jak powinno się to odbierać. Ja
się z tym nie zgadzam, ale wiem, że jest taki odbiór poezji Ginsberga. Tematem
poezji Ginsberga nie jest świat zamknięty między podbrzuszem a kolanami, ale
jest to świat jego doświadczeń i on te doświadczenia wyrzuca z siebie. Ale
służą mu też do tego, żeby się rozpiąć na cały świat i siebie rzutować na ten
świat. W tym sensie jest to akt totalny, jest to też akt totalnej spowiedzi, bo
jest to też poezja konfesyjna. Ale poza tym jest to też poezja rytmiczna oparta
na oddechu i bardzo buddyjska. Żadna z tych rzeczy nigdy nie może być doskonała
i u Ginsberga nigdy nie jest, ta jego niedoskonałość jest wpisana w formułę
jego poezji. Ale nie trywializowałbym jego poezji i nie zamykałbym tylko do
sfery erotycznej czy erogennej.
Czy, zgodnie ze słowami Piotra
Sommera, warto ocalać poezję Ginsberga?
Oczywiście. Przecież jest to część kultury i to bardzo istotna.
Czy ta poezja nie zdewaluowała
się?
Przecież będziemy ją dziś wykonywać. Włodek Kiniorski w ogóle nie miał z
tym nic wspólnego, a jak to usłyszał to tak mu się to spodobało, że mówił, że
chce to wykonywać na koncertach. Ginsberg do takich ludzi, jak Kiniorski
przemawia, bo Kiniorski ma inny umysł, bardzo chłonny, inaczej myśli. To jest
poezja doświadczenia, to jest bardzo ważne, a poza tym Ginsberg nie ma kontynuacji
i to jest też bardzo ważne, żeby go ocalić. Nie mówiąc już o tym, że jeśli
wspomnieć przeżywanie własnych doświadczeń i doświadczeń ludzi najbliższych
poezja Ginsberga jest niesamowitym dokumentem tamtego świata, tamtych czasów,
tamtych miejsc i ludzi. Trudno znaleźć się w San Francisco czy Nowym Jorku i
nie pomyśleć o Ginsbergu, w Nowym Jorku wszystko się kojarzy z Ginsbergiem.
Z Piotrem Bikontem
Z Piotrem Bikontem i Maniuchą Bikont