Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

poniedziałek, 30 listopada 2015

Mariusz Kalandyk - Elegia dla A. Ginsberga

Byłeś mi obcy tym rodzajem obcości
który przerasta w bliskość: niechętną
ciekawość złość na niedobry przekład
gadulstwo manierę

Ale Twój krzyk w obliczu upapranej Ziemi
Twa prawość
Twój wybór
są jak siła bezradności - istnieją - i to wystarcza

Omijałem cię Poeto estrady nocnego klubu
beznadziejnie długiej szosy
i tylko kilka wierszy tych kilka wierszy
ścierało irytację wkładając w usta
słowa pojednania

Żegnaj - bo tak nagradza Ziemia swoje dzieci
Żegnaj - bo powrót jest baśnią niedobrą
Żegnaj - powtarzam - kreśląc na Twej książce
znak gwiazdy i krzyża - daremnie daremnie

niedziela, 29 listopada 2015

Miron Białoszewski - Bitnik

„Niedziela, wieczór. Ja w czerwonej pierzynie. Adaś siedzi na boku tapczana; Lu. na leżance. Puk-puk. Kto? Ylka z młodym poetą z ręką na temblaku, tutejszym, i z Bitnikiem z brodą z Ameryki. Z miejsca zachwyceni. Młody tutejszy siada w cieniu blisko drzwi, Ylka z drugiego boku tapczana, Bitnik prawie w moich głowach, tylko obok. Ma brulion. Zobaczył mój brulion. Chciał. Dałem. Tyle zrozumiał, co widać. I zaraz pokazał swój brulion. Wykres rodzinny ze strony matki, z Rosji, bo stamtąd wraca. I dzisiejszy wiersz. Ylka mówi z zapałem:
- Kawiarnia… w kawiarni – napisał dziś tu… kawiarnia… Przeczytaj…
Po angielsku, ale przeczytał. Kończyło się <<professeur Chopin>>, po francusku. Śmiał się. Ylka tłumaczyła się przed nami, że brak jej słów po angielsku, prawie wszystkich, ale tłumaczyła:
- Kawiarnia… o kawiarni… siedzieliśmy przedtem… nastrój… Artur jest nim zachwycony… - Bitnik chodził po ciemnych kątach, a było ich… i świecił sobie zapałkami, oglądał moje ściany z tym, co wisi. – U Artura w skarpetkach wskoczył na biurko i zaczął oglądać bibliotekę, jak tylko przyszedł...
Lu. powiedział, że bardzo ładną... śliczna grupę tworzymy z ta pierzyna ze mną w tym oświetleniu (z boku). Przesiadł się na tapczan. Mój. Między Ylką a moją głową. Bitnik chodził. Siadał na trzcinowym fotelu. Trzeszczącym podartym. Przesiadał się. Mówił o sobie, że jest globtroter. Ylka tłumaczyła zaraz:
- Globtroter… wszystko chce poznać… wiedzieć… był już… wszystkie kraje chce…
Lu. komentował dla Ylki ją samą, a potem – na zmianę – Bitnika. Do niej i do nas, tylko na Bitnika pokazywał oczami i całą głową.
-  Kabotyn..
I że nie rozumie. Ale zaraz się poprawił:
- E… pewnie rozumie… Kabotyn jak jest po angielsku?... to we wszystkich językach tak samo… Professeur Chopin… żeby to przynajmniej był Żyd…
- Jest – kiwnęła głową Ylka – matka była…
Lu. popatrzył na Bitnika. Bitnik patrzał po nas. Śmiał się. Uśmiechał. I śmiał.
Adam się śmiał. Lu. się śmiał. Ylka się śmiała. Ja też.
Jak już szli, Ylka chciała, żeby Adam szedł z nimi do nich po książkę Bitnika i już żeby mi ją przyniósł zaraz do czytania. Bo: O! Co to za książka! Nie ma jej po polsku. Ale ona czytała po angielsku i niewiele rozumiała, ale bardzo ją przeżywała”

M. Białoszewski, Bitnik, w: tegoż, Donosy rzeczywistości. Utwory zebrane, t. 4, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989, s. 34-35.

wtorek, 24 listopada 2015

Rozmowa z Antonim Pawlakiem - cz. IV ostatnia

Mówił Pan o tomiku złożonym w wydawnictwie. Czy jest tam coś z Ginsberga?

Prawie w każdym moim wierszu jest coś Ginsberga, ale tak bezpośrednio chyba nic.

Wiersz „Czynny przez całą dobę” jest pisany długim wersem Ginsbergowsko-Whitmanowskim. Czy często trzymał się Pan tej poetyki?

Tylko ten jeden raz. I nawet nie potrafię powiedzieć dlaczego. Wszelkie pytania dlaczego wers skończył się na tym wyrazie są bezzasadne, bo ja tego po prostu nie wiem. Była taka sławna kłótnia w tygodniku „Po Prostu”, kiedy bodajże Witold Wirpsza powiedział Zimandowi, który go zapytał o definicję poety, że poeta to jest taka „pierdolona Kasandra”. Ja głęboko wierzę, że troszeczkę tak jest.

Kiedy pisał Pan ten poemacik zdawał Pan sobie sprawę, że jest to Ginsbergowskie?

Mi tak to po prostu wyszło. Próbowałem to pisać na różne inne sposoby, ale zorientowałem się co to jest dopiero po napisaniu. Kiedy przepisałem to na czysto to wydawało mi się, że jest to jedyna forma, najodpowiedniejsza i inaczej nie mogłem tego zrobić.

Piotr Sommer napisał, że niektóre wiersz Ginsberga warto ocalać. Które i czy w ogóle warto?

Jest coś takiego, że poeta, który nie jest mój jest wart ocalenia. Ja na przykład nigdy nie rozumiałem fascynacji moich przyjaciół Wojaczkiem, zawsze był mi poetą bardzo obcym. Ale w latach osiemdziesiątych przeczytałem taki zbiór zrobiony przez Bogusia Kierca, dokładnie go przestudiowałem i stwierdziłem, że w dalszym ciągu to nie jest mój poeta, ale jest tam kilka takich wierszy, których życzę każdemu, genialnych. A co do Ginsberga, nawet gdyby to był o wiele gorszy poeta, niż był, to warto go ocalić ze względu na rolę, jaką spełnił dla swojego pokolenia i nie tylko. Takie poematy, jak „Kadysz”, „Skowyt”, „Ameryka” czy kilka innych powinny być w kanonie każdego człowieka, który interesuje się poezją. Inaczej sobie tego nie wyobrażam. Podobnie nie wyobrażam sobie tego bez paru absolutnie genialnych wierszy Whitmana.

W Stanach Ginsberg już wchodzi do kanonu, w Polsce jest chyba na to za wcześnie.

Pewnie, że za wcześnie, bo my jesteś potwornie purytańskim społeczeństwem, a u Ginsberga są wątki homoseksualne, erotyczne, obrazoburcze. Poza tym, jak zmarł Geremek to Krzysztof Kozłowski powiedział, że Polacy nigdy nie mogli wybaczyć Geremkowi, że był Żydem.
I tu jest to samo. Ginsberg nie dość, że był człowiekiem pochodzenia żydowskiego to jeszcze o tym pisał, a my jesteśmy, moim zdaniem, społeczeństwem dosyć antysemickim. Dla nas przeszkadza, że Tuwim był Żydem, co jest dla mnie dziwne, bo był mistrzem słowa. Można lubić Tuwima, można go nie lubić, natomiast trudno wyobrazić sobie polską poezję bez niego.
A propos wpływu Ginsberga jeszcze, myślę że u Jacka Bieriezina i u Zdzisia Jaskuły też te wpływy widać.
Ja nie mogłem się nigdy przekonać do Wojaczka, a z drugiej strony do Miłosza. Piotrek Bratkowski nie potrafi zrozumieć dlaczego ja za wielkiego poetę uważam Woroszylskiego, a nie przepadam za Różewiczem. Takie wybory są często pozarozumowe. Ja nie potrafię powiedzieć dlaczego jeden wiersz jest dobry, a inny nie. Jak czytam jakiś wiersz i mi dreszcz przechodzi po krzyżu to znaczy, że jest to dobre, a jak nie robi to żadnego wrażenia to odkładam to i zapominam. Trudno powiedzieć kto jest lepszym poetą czy pisarzem, bo są przecież różne wrażliwości. Dla mnie genialnym poetą XX wieku jest Majakowski dla innych Karol Wojtyła. Przy całym szacunku dla Jana Pawła II był to fatalny poeta.
Była taka nieszczęsna książka w latach osiemdziesiątych Adama Michnika „Z dziejów honoru w Polsce”, gdzie on przeprowadził taką ryzykowną tezę historyczno – literacką, że dobry pisarz jest porządnym człowiekiem. To się w ogóle nie sprawdza. Przecież czasami wielkimi poetami czy pisarzami są ludzie, z którymi nie chciałoby się w jednym pokoju przebywać – Ezra Pound, Andre Gide, nie byli to zbyt mili ludzie.

Ginsberg poza tym bronił Pounda pomimo, że wiedział, iż ten jest antysemitą.

Ale Pound był z drugiej strony niebanalną postacią. Gdybym ja teraz miał do wyboru pójść na wódkę z Markiem Jurkiem albo z Jerzym Urbanem, poszedłbym z Urbanem, bo z nim miałbym o czym porozmawiać, z Jurkiem o niczym. Mnie fascynują ludzie, tak jak fascynowali Ginsberga. Ten Maleszka – ja chciałbym to zrozumieć dlaczego on był konfidentem, a z drugiej strony był taki gorliwy i pomysłowy, jak to się stało, że się złamał. Chciałbym to zrozumieć, a nie od razu go skreślać. I Ginsberga też pewnie Pound fascynował. Ja całe lata siedemdziesiąte czytałem wszystko, co się ukazało z polskiej literatury socrealistycznej, bo chciałem to zrozumieć. Moją fascynacją, obok Ginsberga i Whitmana w okresie licealnym, to był Bruno Jasieński i też próbowałem zrozumieć dlaczego ten facet, salonowiec w sumie, stał się wyrobnikiem stalinowskim. Jego książki wydane w Rosji są haniebne, jeśli chodzi o treść, ale są świetnie napisane.
Jest taka piękna piosenka Jacka Kleiffa, „Bruno Szulz”, w której on śpiewa, że sztuka jest ważniejsza niż biografia, jednak. I jeśli rozmawiamy o literaturze, na przykład o powieści polskiej, to interesują nas świetne powieści Andrzeja Kuśniewicza, a nie to że był on tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Chyba że to pomoże nam zrozumieć którąś z jego książek, co nie jest wykluczone, ale albo rozmawiamy o literaturze albo o kapusiach. Tego się nie da pogodzić.

A jeszcze lepiej kiedy da się pogodzić życie z literaturą, jak w przypadku Ginsberga.

Tak, z tym, że mnie nie interesuje, że to był pedał i ćpał, chyba że coś mi to rozjaśnia, a rozjaśnia. Bardziej mnie interesuje jako człowiek i jako poeta zaangażowany w to, co się działo w Ameryce, jako człowiek, który czuł się odpowiedzialny za tę Amerykę. To nie było tak popularne w tych kręgach, które robiły rewolucję obyczajową w latach sześćdziesiątych. Jeden z głównych zespołów rockowych na świecie, czyli The Beatles, sprawami społecznymi i politycznymi zajął się bardzo późno. A potem zajmował się tym już tylko Lennon i Harrison. Nam to się wydaje, nam, którzy żyliśmy w obozie komunistycznym, jak Janek Kelz w swojej balladzie nazwał Angelę Davis idiotką, dla nas cierpienie Angeli Davis przy cierpieniu naszych przyjaciół to śmieszne było. Myśmy często się śmiali z takich postaci, jak Angela Davis, Lennon czy Ginsberg, bo oni buntują się, bo im wolno, ale przecież trzeba mieć jaja, żeby się buntować, nawet wtedy kiedy wolno. Dziś też wolno, ale wszystkich interesuje „M jak miłość”, a nie Polska.

Zbigniew Herbert w liście do Czesława Miłosza oburzał się na bunt Ginsberga, jego spojrzenie na świat i pisał, że buntuje się on przeciwko takiemu piekarzowi czy pilotowi, a potem żre chleb od piekarza i leci samolotem.


Można i tak. Był taki klient w Berlinie, nazywał się Fritzl Teufl, nazywano go politycznym błaznem. To był facet, który próbował wyciągnąć ostateczne konsekwencje ze swoich poglądów. Uważał, że walczyć należy bez przemocy, ale uważał też, że skurwysynem i krwiopijcą jest szach Iranu. I kiedy szach przyjechał do Berlina to on go obrzucił kisielem, żeby nie stosować przemocy. Nie nosił skarpetek kupowanych w supermarkecie, bo uważał, że to napędza pieniądze kapitalistom. To czyste wariactwo było, ale pamiętam, że mnie bardzo podniecał ten facet, strasznie mi się podobał, bo ja lubię taką konsekwencję.

Z Antonim Pawlakiem

poniedziałek, 23 listopada 2015

Rozmowa z Antonim Pawlakiem - cz. III

Co to jest Nowa Prywatność?

To jest bardzo dziwny twór. Ja miałem z tym szalone kłopoty prywatne. Nazwę wymyśliła, o ile dobrze pamiętam pani profesor Janion, natomiast Nową Prywatność jako ruch poetycki zakładali tak naprawdę moi przyjaciele z Gdańska: Ania Czekanowicz, Zbyszek Joachimiak, Grzesiu Musiał, Władek Zawistowski. Ja pamiętam, że zwalczałem ich wtedy w felietonach w „Studencie” i „Nowym Wyrazie” strasznie. Był taki manifest Zbyszka Joachimiaka w „Nurcie”, że on się zajmuje tylko człowiekiem prywatnym, na co ja mu odpisałem, że jest to próba odcięcia sobie ręki, dlatego że nie ma człowieka publicznego i prywatnego, człowiek jest jakąś jednością, nie wolno z żadnej sfery zrezygnować w żadnym wypadku. Kłóciłem się z nim potwornie, natomiast przez panią profesor Janion i przez paru krytyków byłem zaliczany do tej formacji, co mnie potwornie irytowało. Przestało mnie irytować, jak od połowy lat siedemdziesiątych właściwie miałem nieformalny zakaz publikacji. W 1976 roku jeszcze mnie wzięli na dwa lata do wojska i jedyne zaproszenia na spotkania poetyckie czy do jakiejś antologii, jakie dostawałem to właśnie od grupy Nowej Prywatności. Oni mnie traktowali jako przyjaciela i za to jestem im wdzięczny aż do dzisiaj. W dodatku, jak czytam ich wiersze teraz z perspektywy czasu to uważam, że wcale nie są one aż takie prywatne, jak mi się wtedy wydawało. Jest taki wiersz Zbyszka Joachimiaka „Atletom polskim”. Ja uważam, że jest to najbardziej zaangażowany społecznie wiersz w polskiej poezji lat siedemdziesiątych, a on idzie w zaparte, że to Nowa Prywatność. On też jest Ginsbergowski, na takim wyraźnym rytmie, na znakomitym pomyśle i coś z niego wynika, a on mi mówi, że to jest Nowa Prywatność. Ok, jego problem.
Młodzi poeci są bardzo niesprawiedliwi – czytają tylko siebie nawzajem, resztę uważają za chłam i stratę czasu, a jak się dojrzewa to się zaczyna dostrzegać w innych też pewne wartości. Ja dosyć długo dojrzewałem, ale do tego akurat doszedłem. Było coś takiego, jakby z innej bajki – byłem uczestnikiem ruchów opozycyjnych, potem zacząłem pracować w „Gazecie Wyborczej”, więc byłem jakby w takim getcie bohaterów, po trzech i pół roku zrezygnowałem z pracy w „Wyborczej” i poszedłem do „Super Expressu” i tam poznałem ludzi, których nigdy bym nie poznał. A byli to ludzie, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych byli czynnymi dziennikarzami. I był tam jeden facet, cudowny, niezwykle utalentowany, zdolny, absolutny histeryk – i potem przeczytałem książkę Jacka Żakowskiego, taką rozmowę z Tischnerem i Michnikiem, „Między Panem, Wójtem a Plebanem” i to był jedyny przez Adama cytowany reżimowy dziennikarz, który w latach siedemdziesiątych wypisywał o Adamie rzeczy haniebne.

Kto to był?

Bogdan Maciejewski, on już nie żyje. On był na roku z Januszem Głowackim, dużo starszy ode mnie facet. Ale to mi nie przeszkadzało uważać go za sympatycznego faceta. Próbowałem zrozumieć moment i powody, dla których się ześwinił, bo ewidentnie się ześwinił, ale mam w sobie gigantyczną tolerancję dla takich ludzi. Moim przyjacielem był Maleszka na przykład. Ja sobie zdaję sprawę, że on był wyjątkowe bydle, ale ja go strasznie lubię i nie potrafię w sobie tego zabić. Nie potrafię zrozumieć Wildsteina, który go nienawidzi, tzn. w jakiś sposób go rozumiem, ale nie potrafię tego zaakceptować. I to, jak sądzę, nabyłem przez ten romans z hippisami. Jest taka piękna anegdota: w Gdańsku był facet, który na początku lat siedemdziesiątych sprzedawał niby-narkotyki. Wziął od takich czterech młodych gówniarzy, którzy się uważali za hippisów, pieniądze i zniknął. Oni go kiedyś złapali w kolejce, wyprowadzili przed dworzec we Wrzeszczu i mieli dylemat: spuścić mu wpierdol czy nie? Ale przecież Make Love not War, więc nie możemy go pobić, no to go obsikali.


Wcześniej już Pan o tym wspominał, ale spytam jeszcze o Pana stosunek do polskich tłumaczeń Ginsberga.

Najbardziej podobają mi się tłumaczenia Piotrka Bikonta i jednak Elektorowicza oraz Rybowskiego. Rybowski, moim zdaniem, znakomicie to robił. Podoba mi się tłumaczenie Grzegorza, ale tylko „Kadyszu”.
Jak kiedyś przeczytałem poemat „Proza kolei transsyberyjskiej” Cendrarsa to czytając to byłem przekonany, że czytam Ginsberga.

Cendrars był, że tak powiem, jednym z idoli poetyckich Ginsberga.

Tak. I to był absolutnie genialny poemat. Był też taki czeski poeta, filozof, Egon Bondy, który też, moim zdaniem, dużo czerpał z Ginsberga. Teraz wyszła duża antologia w tłumaczeniu m.in. Adama Pomorskiego poezji białoruskiej. Moim zdaniem po wierszach ludzi z mojego pokolenia też widać, że się naczytali Ginsberga. To czuć, że dla tego pokolenia to był poeta niesłychanie ważny.

Jaki ma Pan stosunek do składników legendy Ginsberga w Polsce, czyli na przykład jego homoseksualizm, narkotyki czy skandale?

Jego homoseksualizm w ogóle mi nie przeszkadzał. Ja mam wielu przyjaciół homoseksualistów i to mnie w ogóle nie przeszkadza, to jest ich życie prywatne. Poza tym homoseksualizm jest dość częsty wśród twórców. Natomiast jeśli chodzi o narkotyki to była to kwestia pokolenia. Wtedy ćpali wszyscy – muzycy, poeci, to było szukanie nowej wrażliwości. To nie było takie, jak na przykład u hippisów w Polsce, bo to wypada pić kompot, jak się jest hippisem czy jest to modne. Większość ludzi poprzez narkotyki szukała nowej wrażliwości, im to było po coś potrzebne, a nie dla samego ćpania. Bardzo często źle się to kończyło, czy u Morrisona czy Hendrixa, szczególnie, jeśli się łączy ćpanie z piciem. Zresztą palenie trawki, haszyszu czy branie LSD jest czymś innym niż picie kompotu czy wąchanie Tri, to jest jakaś paranoja. Wiem, że moi koledzy narkotyzowali się gałką muszkatołową. Ja pod tym względem wolę wartości słowiańskie, tzn. wolę się napić.

W „Miesięczniku Literackim” z 1985 roku ukazała się recenzja książki Ginsberga „Utwory poetyckie” w tłumaczeniu Bogdana Barana. W recenzji Bogusław Jasiński napisał, że „w manifestach i deklaratywnych wierszach Ginsberga nie zostało dziś nic prócz wątpliwej jakości filozofii podbrzusza” i że „świat Ginsberga rozciąga się między pępkiem a kolanami”. Jakby Pan to skomentował?

To jakiś idiotyzm. Był kiedyś taki krytyk w latach osiemdziesiątych, Marks się chyba nazywał, który napisał, że „Kompleks Portnoya” Philipa Rotha to jest podręcznik onanizmu. Można tak pisać, tylko po co? O moim poemaciku napisano, że jestem „Michalina Wisłocka dla małolatów”, bo był dosyć ostry erotycznie. Jeżeli erotyzm służy do czegoś więcej, a nie jest zwykłym opisywactwem, żeby kogoś podniecić, to nie wolno go do tego sprowadzać. Żeby napisać coś takiego trzeba być wypranym z wszelkiej wrażliwości poetyckiej, jakiejkolwiek wrażliwości.

Ginsberg prawdopodobnie by się z tego cieszył.


Chyba tak, bo on bardzo lubił skandale. Zawsze się mówiło, że społeczeństwo amerykańskie jest purytańskie i rzeczywiście tak było dopóki nie nastąpiła ta rewolucja lat sześćdziesiątych. Natomiast ja jestem zdania, że my Polacy jesteśmy daleko za Amerykanami z początku lat sześćdziesiątych. W jednej z telewizji prywatnych, na samym początku istnienia telewizji prywatnych, był taki amerykański film poświęcony amerykańskiej poezji erotycznej, to te „pizdy taczek” i „chuje cygar” to był banał w porównaniu do tego, co tam się działo. U nas byłoby to nie do pomyślenia. Jak ja opublikowałem w podziemnym „Pulsie” ten poemat zwany pornograficznym, to się działy dzikie skandale. „Puls” sprzedawano z wyrwanymi stronami, a on jest w porównaniu z tym, co się dzieje w poezji amerykańskiej niezwykle grzeczny. Pamiętam takiego młodego człowieka, który powiedział; „Pan tu takie rzeczy pisze, a co na to pana żona?”. Ja tego nie rozumiem. Poza tym cały czas jest utożsamianie narratora z autorem, co jest podstawowym błędem przy lekturze. Jest przecież coś takiego, jak metafora. Obraz Ameryki w „Skowycie” jest przecież zmetaforyzowany, ale jednocześnie jest bardzo prawdziwy.

niedziela, 22 listopada 2015

Rozmowa z Antonim Pawlakiem, 30.09.2008 - cz. II

Czy teraz młodzi poeci wiedzą w ogóle o Ginsbergu? Czy orientuje się Pan w tym?

Ja myślę, że młodzi poeci mało czytają, to jest raz. Po drugie mam taką obawę, że – przynajmniej, jeśli chodzi o polskich poetów – poeci umierają razem z sobą jakby, tzn. jak umiera poeta to przestaje się go wydawać. Bardzo rzadko się zdarza inaczej, casus Wojaczka był na przykład czy Grochowiaka. Szkoda, bo myśmy mieli kilku znakomitych poetów, o których już nikt nie pamięta. I myślę, że z Ginsbergiem jest troszeczkę podobnie. Ale z drugiej strony, paradoksalnie, widzę Ginsberga w niektórych wierszach Woroszylskiego, mimo że jest to zupełnie co innego, szczególnie Woroszylski z lat siedemdziesiątych. Jest taki duży wiersz, nie pamiętam w tej chwili tytułu, jest on w wyborze Czytelnikowskim. Wiersz jest o tym, jak on z Witoldem Wirpszą i kimś jeszcze jedzie jako juror na Konkurs Czerwonej Róży i ktoś rzuca kamień rozbijając szybę. Moim zdaniem to jest bardzo Ginsbergowski wiersz. On musiał to też czytać.
Ja myślę jednak, że głównie jest to pokolenie moje i Piotrka Bratkowskiego, które w dużej mierze odeszło od pisania albo udało się na emigrację. Był Jurek Bizela, Romek Chojnacki, u nich było widać pewne ślady Ginsberga. Ale większość przestała pisać albo wyjechała, albo zajęła się czymś innym.

A Pan przestał pisać?

Nie, ja piszę dalej. Mam nawet złożony tomik w wydawnictwie, ale wszystko się opóźnia. Ale komu teraz chce się wydawać poezję skoro nikt tego nie czyta.

Jak Pan, jako działacz demokratycznej opozycji, odnosi się do działalności polityczno-społecznej Ginsberga?

Ci ludzie, którzy jeszcze przed rozpoczęciem działalności opozycyjnej mieli flirt z hippisami byli takim dziwny ciałem opozycji. Opozycja była dosyć seriozna, natomiast myśmy tworzyli ten krąg pisma „Puls” z Łodzi. I myśmy mieli trochę inny stosunek do życia, do twórczości, do własnej opozycyjności. Myśmy cały czas myśleli o sobie jako o pewnym społeczeństwie alternatywnym i to wyrastało z tych hippisowskich tradycji, i było to dosyć niechętnie przyjmowane przez naszych kolegów z „Zapisu” czy innych. Oni próbowali się plasować w tym głównym nurcie. Ja teraz patrzę na to z perspektywy czasu to myślę, że myśmy byli trochę podobni do tego, co było w opozycji czeskiej, a czego nie było w polskiej. Na przykład to, że w Czechach była ta alternatywna scena muzyczna, Plastic People Of The Universe, czego w Polsce praktycznie nie było, teatry podziemne itd. U nas to była właściwie tylko literatura, tam natomiast był o wiele szerszy ruch społeczny i myśmy mentalnie bardziej wpasowywali się w tych Czechów. Zresztą fascynowaliśmy się nimi, w naszej grupie był Andrzej Jagodziński, tłumacz Havla i Plastic People, myśmy żyli tym, było to nam szalenie bliskie. I to wyrastało z naszych fascynacji Ginsbergiem jak najbardziej, bo to była ta postawa po prostu.

W „Pulsie” był jeszcze Piotr Bikont…

…który tłumaczył Ginsberga jako Piotr Allen.

Był on chyba jednym z pierwszych tłumaczy Ginsberga.

Oprócz Elektorowicza, Truszkowskiej i Rybowskiego to tak. I myślę, że Piotrek był niezłym tłumaczem.

Jerzy Jarniewicz nazwał Pana, w rozmowie ze mną, „polskim bitnikiem”. Kiedy powtórzyłem to Kamilowi Sipowiczowi, on absolutnie się z tym nie zgodził. Kto ma rację?

Czy ja wiem? Niektórych moich przyjaciół dziwią moje wybory życiowe, które polegały na tym, że w latach osiemdziesiątych pracowałem w tygodniku katolickim, teraz pracuję w Urzędzie Miejskim, jako urzędnik de facto. Natomiast ja mam taką ideę, od bardzo bardzo dawna, że życie jest jakąś przygodą i że należy w życiu różnych rzeczy spróbować. Żeby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę urzędnikiem samorządowym to bym go wyśmiał po prostu, natomiast wydaje mi się to fascynujące. Ale z czego przecież trzeba żyć.
Myślę, że u mnie zostało bardzo dużo z tej fascynacji hippisami czy czymś takim, natomiast człowiek dojrzewa, starzeje się i pewne rzeczy jakby mu mijają. Na przykład myślę, że to, co robiłem w roku 1969, tzn. potrafiłem z jakąś pałatką, bez namiotu pojechać autostopem, to teraz bym nie pojechał, bo by mnie korzonki zaatakowały, nie spałbym pod drzewem, bo to już nie ten wiek. Ciągle jednak mam pewien zespół poglądów, a mimo to zdecydowałem się na pracę u Pawła Adamowicza, który jest jednym z czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Powiedziałem mu, że bardzo chętnie będę tu pracował, ale musisz wziąć pod uwagę, że ja jestem lewak. I ja jako rzecznik prasowy działam na jego wizerunek, a nie na mój, swoje poglądy zostawiam z boku, bo jestem ustami prezydenta i przyjmuję tę rolę. Z początku miałem duże kłopoty z przestawieniem się, bo raz coś mnie podkusiło, żeby coś palnąć, teraz potrafię się już pilnować.

To znaczy, że te poglądy z lat sześćdziesiątych zostały Panu?


W dużej mierze, tzn. ja jestem lewakiem w swoich poglądach. To jest strasznie sentymentalne. Ale pamiętam, że jedną z lektur w moim kanonie, która fascynowała też hippisów, była ta słynna „Dezyderata”, wyśpiewywana przez Piwnicę Pod Baranami. Dla mnie to jest tekst w dalszym ciągu bardzo ważny. Bardzo ważny w dalszym ciągu jest też „Skowyt” i „Kadysz”. Jest tak, że jak się wraca do lektur z młodości to się myśli „czym ja się zachwycałem?”, ale tutaj nie mam takich wątpliwości. I jest bardzo mało autorów, przy których nie mam tych wątpliwości, nie mam przy Ginsbergu, nie mam przy Whitmanie, nie mam przy Majakowskim żadnych wątpliwości, że jest wielkim poetą i przy „Dezyderacie”, gdzie jest bardzo wiele trafnych rzeczy i gdybyśmy bardziej się stosowali do tego to ten świat byłby ciut lepszy. Ale to jest taki troszkę idealizm, który zawsze przy spotkaniu z życiem pęka, życie podłe jest niestety.

piątek, 20 listopada 2015

Rozmowa z Antonim Pawlakiem (Gdańsk, 30.09.2008 r.) - cz. I

Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z poezją Allena Ginsberga?

Nawet dokładnie mogę powiedzieć – latem 1971 roku. Było tak, że jak zacząłem pisać to zacząłem też kupować różne pisma literackie, które wychodziły tak na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – „Poezja”, „Życie Literackie”, „Kultura”. Coś tam szukałem i co przeczytałem jakiegoś współczesnego poetę polskiego, to to mi nie pasowało. Potem przez przyjaciół trafiłem najpierw do Whitmana i Sandburga, i to mi się strasznie spodobało, że to jest to, co ja chcę robić. A w 1971 roku we czterech, w tej grupie było trzech poetów (proszę o wpisanie nazwiska), Marek Bieńkowski i ja, pojechaliśmy autostopem do Krakowa, a potem na zlot hippisów do Częstochowy. Tam poznaliśmy grupę hippisów, głównie Psa, który nazywa się Ryszard Terlecki, który był szefem krakowskiego IPN-u i chyba jest posłem. On był wtedy jednym z przywódców hippisów polskich. Dał nam do czytania jakieś maszynopisy, jakąś przebitkę, którąś z kolei, to było już sczytane. Tam był „Skowyt”, „Uptown” i „Sutra słonecznikowa”.

W czyim tłumaczeniu to było?

Tam nie było to podane, ale on twierdził, że to było tłumaczenia Leszka Elektorowicza. I to mnie po prostu poraziło, szczególnie „Skowyt”, ale również i „Uptown”, i „Sutra…”, i zacząłem tego szukać, a było tego mało, a właściwie w ogóle wtedy nie było. Potem ukazało się tłumaczenie Rybczyńskiego, ukazały się też, moim zdaniem, fatalne przekłady Teresy Truszkowskiej. Fatalne dlatego, że ona wszelkie wulgaryzmy starała się stonować, w „Sutrze słonecznikowej” coś było, co nie brzmiało zbyt dobrze. No i ukazała się książeczka „Skowyt i inne wiersze” w tłumaczeniach Grzegorza Musiała, chwilami bardzo piękna, chwilami fatalna. W „Ameryce” go fuck yourself with your atom bomb on przetłumaczył daj sobie w krok swoją bombą atomową, to jest jakieś nieporozumienie, zgrzyta to po prostu. Powinno być raczej pierdol się swoją bombą atomową, co jest przede wszystkim nośne.
I wtedy właśnie wpisało mi się to w taką triadę amerykańską: Whitman, Sandburg i Ginsberg. To był jakiś ciąg, nawet w sposobie zapisu, ale również w tym, co penetrowali, czym się interesowali. I tak wsiadłem w tego Ginsberga dosyć ostro.

I jak to na Pana wpłynęło?

To mnie bardzo ukierunkowało. Ja zawsze miałem taką wrażliwość społeczną nawet przed poznaniem wierszy Ginsberga. W Polsce tego zupełnie nie było, takiej poezji. Uważałem, że w Polsce taką poezję oderwaną od rzeczywistości i w związku z tym przeze mnie kompletnie nie przyjmowaną uprawiają Grochowiak czy Jeżyna, i to mi nie odpowiadało. Ja uważałem, że jest coś takiego jak społeczny obowiązek.

Czyli literatura zaangażowana.

No tak. Tylko, że ta nazwa bardzo źle się kojarzy, natomiast dokładnie o to chodziło, to znaczy ja uważałem, że sztuka też polega na tym, żeby, bo to ładniej brzmi, mieć postawę obywatelską, to ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się dzieje w moim sąsiedztwie, w moim kraju. To amerykańscy poeci spełniali i nie tylko w poezji zresztą, bo Ginsberg szedł przecież na czele demonstracji w 1968 roku podczas konwencji demokratycznej w Chicago, czyli świadome obywatelstwo, świadome współuczestnictwo i próba wzięcia na siebie odpowiedzialności i za siebie, i za wszystko, co się wokół mnie dzieje. Mi się wydawało, że jest to konieczne.

A jak to się stało, że Pan w ogóle nie poznał Ginsberga?

Ja miałem okazję go poznać, jak on był w Polsce w latach osiemdziesiątych, w Starej Prochowni występował w Warszawie i ja wtedy mieszkałem w Warszawie. Moi przyjaciele zorganizowali jakąś kolację dla Ginsberga i ja byłem też zaproszony, ale nie poszedłem. Myślę, że nie poszedłem dlatego, bo bałem się, że mnie mit rozczaruje, mit, który noszę sobie – i miałem rację. Jak się potem okazało większość rozmowy, mimo że większość ludzi rozmowę próbowało skierować na tory poezji, to on wykazywał większe zainteresowanie, gdzie tu można pójść na chłopców.


To samo mówił mi Piotr Bratkowski, który próbował z nim o muzyce rozmawiać.

Właśnie. Piotrek był chyba na tej kolacji. Jak oglądałem w telewizji zapis wieczoru autorskiego, który Ginsberg miał w Teatrze Stu, gdzie grał na różnych dziwnych instrumentach, deklamował, ale i podśpiewywał swoją poezję, to mi się wydawało to fascynujące, że to nie jest tak jak w Polsce, że siada za stołem jakiś ponury facet i czyta niewyraźnie swoje wiersze. Tam Ginsberg pokazał się jak prawdziwy showman, który ma coś ważnego do sprzedania i stara się to tak sprzedać, żeby to było atrakcyjne dla słuchacza. W Polsce nie ma tej tradycji, teraz może zaczyna być, bo to czy Sendecki czy Sosnowski, oni robią taki mały spektakl, albo Świetlicki.

Czy zauważył Pan wpływ Ginsberga na swoich przyjaciół poetów?

Moim zdaniem to był bardzo duży wpływ. Potem to poszło w inną stronę – Piotrek Sommer nazywał większość moich przyjaciół „dziećmi Leonarda Cohena”. Jeżeli ktoś się trzymał takiej poetyki, powiedzmy popłuczyn po grupie „Współczesność” to był impregnowany na Ginsberga. „Nowa fala” też była impregnowana, ale to chyba dlatego, że oni poznali Ginsberga, jak byli już ukształtowanymi poetami i to jest inny rodzaj wpływu. Natomiast dla mojego pokolenia wpływ Ginsberga miał duże znaczenie – i dla Piotrka Bratkowskiego, i dla wielu moich przyjaciół to był bardzo ważny poeta. Ale nie tylko poeta, bo pamiętam, że w piśmie „Poezja”, chyba w latach osiemdziesiątych, ukazało się parę esejów Ginsberga, bardzo ciekawych, więc była to bardzo ważna postać.

Jednym z ważniejszych był chyba esej „Pierwsza myśl – najlepsza”, który się ukazał w 1985 roku.

Tak. To jest bardzo ważny tekst. On w nim chyba mówił o powinnościach poety. Myślę, że wielu moich kolegów ośmieliło to w tym sensie, że okazało się, że reakcja na rzeczywistość, na codzienność też jest poetycka, że nie musi to być wstydliwe, że poezja nie musi być tylko o kwiatkach, ale że poezją jest wszystko, jeżeli się to umie zrobić oczywiście.

A kogo by Pan wymienił, na kogo miał wpływ Allen Ginsberg?

Na pewno Piotrek Bratkowski, myślę że w jakimś sensie również Piotr Sommer…

On się do tego nie przyznaje.

Tak, on się nie przyznaje, ale myślę, że Ginsberg na niego wpływ miał. Było mnóstwo takich ludzi, o których dziś już nikt nie pamięta. Młodych poetów jest zawsze mnóstwo, a potem ludzie z tego wyrastają i zajmują się czymś innym, więc nie jestem w stanie przytoczyć nazwisk.

W „Nowym Wyrazie” często publikował Jacek Gulla.

Tak, Jacek Gulla, to zdecydowanie. Ja nawet nie wiem, co się z nim stało nawet, ale to bardzo dziwna postać była. Ginsberg był najpopularniejszy wśród ludzi, którzy jakoś stykali się z ruchem hippisowskim, ponieważ on był guru bitników i hippisów właśnie. Sczytane maszynopisy Ginsberga krążyły wśród tych nieszczęsnych przeważnie polskich hippisów. Ale na przykład jeden z czołowych polskich hippisów, teraz wyszła jego książka o hippisach, Kamil Sipowicz, myślę, że poetycko Ginsberg nic mu nie zrobił. On ma tak wyrazistą własną poetykę, że jemu Ginsberg do niczego nie był potrzebny. Kamil był zafascynowany Ginsbergiem, ale na zupełnie innej zasadzie, to znaczy nie przyjmował jego poetyki i jego widzenia świata. On miał własny świat, bardzo zamknięty.

Byłem ostatnio na spotkaniu z Kamilem Sipowiczem, gdzie czytał swój poemat o Berlinie i wydawało mi się, że jest to bezpośrednie odwołanie do Ginsberga.


To może teraz, ostatnio, bo ja pamiętam jego wiersze z lat siedemdziesiątych. Myśmy byli na jednej uczelni, na Akademii Teologii Katolickiej, tylko Kamil ją skończył, a ja nie – on wtedy miał potwornie hermetyczne wiersze, o minerałach na przykład, i to były wiersze kompletnie z innej bajki. Ale na Ginsbergu wychowywali się ta cała grupa, Kora Jackowska, Marek Jackowski, ci wszyscy, którzy wyszli z tego ruchu hippisowskiego, tylko że nie wszyscy z nich piszą. 

wtorek, 17 listopada 2015

My encounters with Allen Ginsberg. Interview with the poet Adam Lizakowski by Andrzej Pietrasz

(Translated by Adam Lizakowski, with Brian Mornar)

Pietrasz: Have you met Allen Ginsberg in person? If so, when and how often have you encountered him? What impression did you have?

Lizakowski: I met the poet several times but did not talk to him. I met Allen Ginsberg in person—I even have a picture with him—but I do not know what happened to it. The picture was published in Poetry Flash, a magazine issued free of charge on the eastern side of the San Francisco Bay, in Berkeley. The magazine advertises local literary events, publishes poems, and features interviews with local poets and reviews of the latest poetry books. You could find Poetry Flash in bookstores and cafes across the Bay Area. An issue of the magazine announced my poem “American Poets,” which caused quite a stir among local poets.
I met Ginsberg during a poetry reading San Francisco in the late autumn of 1986 at City Lights Books. If I'm not mistaken, it was for the promotion of a book called White Shroud Poems. Lawrence Ferlinghetti, the bookstore owner and publisher of City Lights Books, introduced me to him. Ferlinghetti knew my face because I submitted my manuscript to him during vacation once, and then every other week after that. The poems were eventually translated by my friend and employer Richard Rehl, a veteran of the Vietnam War who left Poland as a teenager in 1956 to live with his father in New York.
I talked to Ginsberg for two, maybe three minutes. I was introduced to him as “the Polish poet.” Ginsberg began a conversation in Russian. I do not know why, but I did not want to talk to him in that language. And so, I answered in French, pretending not to know Russian. I think he believed me, and I acted surprised. He was firmly convinced that every Pole must speak Russian. The conversation ended in English. He wished me good luck and success with my writing in America. When I told him I was waiting for a response from Ferlinghetti regarding my manuscript, he firmly shook my hand and again wished me good luck. His good luck unfortunately did not help me because a few weeks later I received a letter signed by Nancy Peters, and not by Ferlinghetti, which surprised me because I thought that he was responsible for the publication operation as the chief editor of the press and owner of the bookstore. In a form rejection letter, Peters informed me that she had read my poems with great interest, but due to financial difficulties and the fact that I had previously self-published these poems, she could not publish my work. Finally, in a very polite way, she thanked me for my interest in their press and wished me good luck elsewhere. At first, I wanted to destroy this letter as it symbolized my defeat. Those “stupid Americans” do not understand my poetry, and these letters are standard among publishers. But fortunately I kept the letter, and to this day I keep it as a nice souvenir of San Francisco.

Pietrasz: When did you first read Ginsberg's poetry, and what made him become so important for you?

Lizakowski: I encountered Ginsberg's poetry at random in the late 1970s. Where
was I reading it? Today I cannot tell you exactly, as I do not remember—it was almost 40 years ago. I remember when I read Literatura na Swiecie, Odra, Nowy Wyraz and others. [1] Ginsberg's poems appeared in a Polish magazine, but which I cannot say. The first poem I read that left a lasting impression was “America,” with its long and short lines. I can still remember a few lines of the poem: “Go fuck yourself with your atom bomb.” Or this line: “I smoke marijuana every chance I get.” This made a big impression on a twenty-year-old boy brought up on the Polish Romanticism of the great Adam Mickiewicz, whose “The Great Improvisation,” 200 years old, can be compared with the poetry of Ginsberg. [2]
Anyway, I suspect that Ginsberg made an impression on not only me. At first, I could not understand why he wrote about himself in the first person so openly and honestly. For me, it was pure literary exhibitionism. I wrote poems, but I did not open my life to my readers. I was ashamed to write something bad about myself. Never would I say that I drink or have sex—I could not imagine doing so. His openness, blunt vocabulary, and occasional vulgarity left me very impressed. In short, I admired him.

Pietrasz: Why do you so often refer to Ginsberg’s poetry?

Lizakowski: I was fascinated by his honesty and openness, as well as the philosophy and culture of the hippie generation, which for me carried a number of associations--the Far East, Hinduism, long hair, thick beards, loud music. I liked their philosophy of life and understanding of the world, and I joined. I was wearing shoulder-length hair, which was seen in Poland as a sign of being pro-Western, and I thought of myself a pacifist. I was looking for my own place in the world, and I did not agree with Communism and I did not understand capitalism. This all came together in Ginsberg's poetry. The poet called for anarchy, religious and sexual freedom, and I loved it. I remember the slogan, “make love, not war.” I was born in a small town in the central Sudeten Mountains in the southwest corner of Poland, close to the Czech border, and it all seemed surreal. I loved it, and Salvador Dali was my favorite painter. I named my first book published in San Francisco, “Cannibalism Poetry,” after reading Dali's biography. Ginsberg borrowed from French surrealism, and it inspired him to work; but it was not only surrealism from which he drew influence.

Pietrasz: Let me mention a few poems of yours where the name Ginsberg appears: “Visit Mr. and Mrs. Apollinaire,” “Allen Ginsberg,” “The Fall of America,” “The Thirty-Fifth Letter,” and “Write, if America is Still a Haven for Immigrants.” In your diary “Notes from the San Francisco Bay” you write that Ginsberg is your favorite poet. For a time he was probably one of the major poets who exerted influence on you.

Lizakowski: I have many more poems in Polish and in English about him and San Francisco. One of the poems where I mention both his name and San Francisco appears in my latest book, Pieszyckie Meadows, published in 2010. The poem is titled “Conversation over a bowl of pierogi.” I have many Beat-inspired poems written in San Francisco, which I brought to Chicago and published (50 copies) as a chapbook titled, “On the Californian Coast,” in 1996. Some of these poems were published in the Polish edition of Cherry Bandits, in 2000, issued by Adam Marszalek, a publisher in Torun. However, I did not include all of these poems in that book, as well as those describing the Italian North Beach neighborhood, the home of many Beat Generation poets in San Francisco. They did not fit the theme of the volume.
Those poems that deal with the important places where Beat poets socialized in the second half of the twentieth century are still in my drawer awaiting publication. Poems such as “Cafe Triest,” “Cafe Greco,” “Bar Vesuvio” (which was located literally five steps away from City Lights Books) are waiting for the right moment to see the light of day. In Vesuvio, I drank only local beer (which was delicious) in barrel-shaped bottles, from a San Franciscan brewery called Anchor, with a label depicting an anchor. I remember when these labels gently peeled off, and I sent them along with letters to Poland to friends who collect beer labels from around the world. Perhaps as a curiosity it is worth noting that the founder of Cafe Trieste was an Italian, Papa "Giotto" Gianni, who came from Rovigo, which is also the name of a Zbigniew Herbert book. [3]
These cafes as well as many others, which remain vital today, played a huge role in promoting not only poetry but also jazz during the 1950s and 60s. There, one could find good coffee, beer, wine, and Italian sandwiches with salami, cheese, and tomato, and pastas. American bread for the Pole is inedible. This “cotton” cannot be eaten, and nor can one spread anything on it, except for coconut butter--nothing else.
That I return to these memories of the Ginsberg and the Beat Generation shows that I was really under their spell for a very long period of my life. The first ten years I spent in America in San Francisco are unforgettable and always come back to me. In addition to being a poet in San Francisco who could not help but be influenced by Beat poetry, I found other forms of culture and major tourist attractions, some of which featured Beat-era places.
In Chicago, I did not forget or break from the Beat poets and Ginsberg. Many years later, I enrolled at Columbia College and took a course called "Contemporary American Poetry" with Jaswinder Bolina, and I worked with my advisor, Professor Tony Trigilio, who is a Buddhist and Zen practitioner. He studies the philosophy of the Beat Generation, and his scholarly work is devoted to the work of Ginsberg. He wrote two books, Allen Ginsberg's Buddhist Poetics (Southern Illinois University Press, 2007) and Strange Prophecies Anew: Rereading the Apocalypse in Blake, H.D., and Ginsberg (Farleigh Dickinson University Press, 2001). I studied Creative Writing-Poetry, so it was not possible to rediscover the Beats and Ginsberg. During a course that Trigilio offered devoted to American and British poetry (“Modern British and American Poetry”), I wrote a poem about Ginsberg, which you can find below (it can also be found among my English language poems at http://www.poemhunter.com). So it appears that Ginsberg's influence remained with me. However, this influence lost its power as I got older.

A poem about Allen Ginsberg

bald, unshaven revolutionist of ink
slightly stooped, nervously reading
his poems to the avid few
who were thirsty for his words
listening with open mouths, eyes, hearts
The sound is a word even in a dream
Allen Ginsberg, the petulant child
of immigrants raised by wolves
The maniac who insisted
he threw stones of accusation
into the cultivated garden of American poetry
The phenomenal poet of reality,
chanting his poetry -
useful as a phone book which list only
disconnected numbers -
genuine cursing of life and America
an angel clinging black phoenix feathers
in his hand howling about oppressors,
Buddhism, Zen, the FBI,
The Dust that covers books in libraries
and about you and me.

It was strange to hear the professor lecture on the work of the Beat poets, who I personally had the pleasure to meet in bars, cafes, bookstores, and during evenings and poetry readings in San Francisco. Then the indescribable feeling of longing returned, and I wanted to fly to San Francisco to once again meet Robert Duncan, Gary Snyder, Lawrence Ferlinghetti, Michael McClure, Philip Lamantia, Allen Ginsberg, many of whom by this time had grown quite old or had died. I remembered that I stood next to them not long before, I talked to them, asked “How are you?” I saw their eyes, I saw unshaved faces and listened to their poems, I watched their mouths move as they drank beer, wine and smoked cigarettes, and excitedly talked with friends about poetry, art, and what to eat for dinner in the evening, and the drunks that demanded signatures on paper napkins. They dressed like Americans, except for Robert Duncan, who always wore a suit and polished shoes. He dressed like an English gentleman.

Pietrasz: What kind of poems by Ginsberg and other Beat poets influenced you? What was the influence on your poetry and poetics, and your view of the world? How would you assess this influence?

Lizakowski: All the poems from Ginsberg's first book, which was the most popular at that time in Poland, influenced me greatly. American poetry has had a much greater impact on my work than Polish poetry. During my youth, I read Edward Stachura, Rafal Wojaczek, Andrzej Bursa, Richard Milczewski-Bruno. [4] I was 23 years old when the legendary bard Stachura took his life. Where I lived, this was a shock. Boys and girls cried while reciting his poetry at bonfires in the mountains. They read in rounds and sung his songs with guitar accompaniment. The libraries queued his book. In Poland, many friends were younger than me, 15, 16, 17 year old kids. Neither Stachura nor the other poets I mentioned appeal to me as Walt Whitman, Sylvia Plath, W.B. Yeats, Ezra Pound, T.S. Eliot, or the Beat Generation poets. (The New York School poets were hardly known in Poland at that time.)
My first book of poems in Polish and English, published in exile in San Francisco, was titled “Cannibalism Poetry,” as it was inspired by a painting by Salvador Dali. A portrait of his wife Gala is on the cover. It was released in 1984. In the same year, Krakow Literary Publishers released a book of Ginsberg's poems. It was a bilingual edition, translated by Bogdan Baran. It was then that many of my friends copied Ginsberg's poetry and sent individual lines from these poems in letters. It was nice.
To be fair, I was also very much impressed by Ginsberg's Howl and Kaddish, which were unlike any European poems that I had read up to that point. I did not know that these long poems, more prose than poetry, were hugely influenced by Walt Whitman. Ginsberg, a student of Whitman, is a neo-Romantic poet who also informed postmodernism. Like any good student, I at first imitated Ginsberg's poems, and for many years he was a model for me. But after a while I realized that this was not the way to go. Today, Allen Ginsberg and his poetry, as well as my other favorite poets from that generation, are a closed book for me. But I cannot say that the work is entirely irrelevant to me, since I still think about them today. This can be clearly seen in my chapbook “Modern Primitivism,” published in 1992, in Chicago.
Ginsberg cast a big shadow on my work. But his way of writing, which was called a stream of consciousness, or, as others often say, interior monologue, does not appeal to me. I was impressed, but this style worked for Ginsberg—the long firstperson narrative, written in long lines that conveyed extended thoughts, feelings, memories, reminiscences, etc. Today it seems that this isn't the best poetry. Ginsberg wrote freely, published early, and his debut gave him fame and made him a legend. Crafty publishers could always count on profits from the sales of his new works, but many of his later poems were overshadowed by his earlier work. I have translated many of Ginsberg's poems into Polish and published these translations, and I have written poems devoted to Ginsberg. But, as I said, this is a closed book for me.
Ginsberg died in 1997, and his death ended a large chapter in American literary history. As the Beat Generation’s writers fade away, so do its readers. Ginsberg's work was largely based on his own life experiences, and this is his great merit—that he was able to turn his life into poetry, literature. Since it is so difficult to separate his life from his work, Ginsberg's death is definitely the end of the Beat Generation.

Pietrasz: Did you ever think that you would personally meet Ginsberg and like his “America”?

Lizakowski: In the summer of 1981 I was living in Vienna, Austria, and the December declaration of martial law in Poland closed to door to me in Poland. But as that door closed, another opened, as I received political asylum from the United States and was able to move to San Francisco, California. While in Poland, I never in my life could have imagined that I would be walking the same streets that Ginsberg walked, and that I would visit the same bars he frequented and be served the same beer by the same bartenders that Ginsberg liked. I saw his pictures on the wall of the pub along with the local celebrities and his poetry friends. I shook hands with the same people who greeted him. It was hard to believe all this, but these experiences did not make as big of an impression on me as when I first read Ginsberg in Poland. I drank beer in Golden Gate Park and kissed girls on the benches, smoked grass, but like President Bill Clinton, I did not inhale. In the second hand stores at Haight and Ashbury Street or along Golden Gate Park, $1.99 records, which were at a premium in Poland, could be purchased: The Beatles, Rolling Stones, Janis Joplin, Bob Dylan, Nazareth, Led Zepplin, Frank Zappa, The Doors, Joan Baez, The Grateful Dead, Jimi Hendrix, Tom Jones. I found books by poets who I dearly admired scattered in 99 cent boxes. Some were even autographed copies: Ginsberg, Cassady, Burroughs, Joyce, Kerouac, Corso, poems about Vietnam, Zen Buddhism, the great mystics Rumi and Hafiz. Finding all of these discarded and resold items symbolized the mobility of American culture. At the time, it surprised me that people would just move and leave behind their books.
The district, which became famous throughout the world as a sacred place for hippies during the Vietnam years, had become a tourist attraction with a million coffee shops, pubs and stores with secondhand clothes, shoes, records, books, hippie jewelry. Flower children had become businessmen, and instead of putting the flowers in their hair, they started savings accounts at the Bank of America. “San Francisco,” the hippie anthem by Scott McKenzie, beginning, “If you're going to San Francisco be sure to wear some flowers in your hair,” was out of date by then. Beats and hippies had disappeared from the face of the earth, and San Francisco became one of the most expensive cities to live in in America and also in the world.
The word “beat” has several meanings in English, so it can be variously translated into Polish. For me, the Beat Generation is a group of poets whose lives weren't easy, who were off the beaten track, or who had been troubled throughout life by their families, parents, alcoholic fathers, the law, and society in general. None of the poets of the Beat Generation had a happy youth, and this is another way of understanding the “beat” in the Beat Generation. Neal Cassady, Peter Orlovsky, Jack Kerouac, Gregory Corso, and Allen Ginsberg are people who had nothing to lose. They were hedonists who rejected materialism and lived a life among post-World War II American bohemia. Their voice is the voice of a generation that was born during the economic crisis of the Depression. They entered adulthood after World War II, when America was richer than ever before. Their voice is important because they not only advocated the freedom of drugs and sex, in particular for homosexuals, but also for equal rights for blacks, social equality in general, and they protested against the American aggression in Vietnam. The Beat Generation poets were looking for their own God, religion, a better life, one's own place on earth, happiness, and eternity. Their work pointed to many of the wrongs in the world and opened the eyes of many readers. The poetry of the Beat Generation was much needed as it challenged the poetry of the great Modernists of America, who for two or three decades had dominated American literature. Williams Carlos Williams, the father of American Modernism, wrote the forward to Ginsberg's neoromantic work. This might seem odd, since William's aesthetic is so different that Ginsberg's. Many people believe that the common place where they both grew up, Paterson, a hole for emigrant workers in New Jersey on the outskirts of New York, unites these two different though revolutionary American poets. Ginsberg's Howl showed that one can write a different kind of poetry than Pound, Eliot, Marianne Moore, Williams, ee cummings, Wallace Stevens, and also Robert Frost. Thanks to Ginsberg, ideas about American poetry changed during the second half of the twentieth century. America had changed. He proved that anyone can write, those who had good sides but also those who had bad sides. Though he opened the gates for the talentless, he increased the possibilities for poetry as well. When he explained that his long lines were inspired by Walt Whitman and Williams, the critics did not believe him. He explained that the long lines are based on the length of the breath, so that he could fit many words in a line. When critics challenged his theory, he explained that he speaks quickly and can say so many words in a line. Ginsberg rejected the impersonal and cold intellectualism of Modernist poetry, but he also drew from it a lot, putting feeling and heart into his neoromantic poems.

1. These literary magazines were popular in Poland in the 1960s and 70s. Some of them survived the Communist era and still are published today.

2. Adam Mickiewicz (1798-1855) is the father of Polish Romanticism. "The Great Improvisation" is part of his poetic drama Dziady (1834) in which he compares God to the Russian Tsar and blames God for Poland's loss of independence. Mickiewicz's address to God was considered blasphemous and this controversy can be compared to that spurred by the publication of Howl.

3. Zbigniew Herbert (1924-98), the best known Polish poet in the second half of the twentieth century, wrote poetry, essays, and plays.


4. Edward Stachura (1937-79) was a Polish poet and writer; Rafal Wojaczek (1945-71) was also a Polish poet who wrote during the turbulent post-war years; Andrzej Bursa (1932-57) was a poet and journalist; and Richard Milczewski-Bruno (1940-79) was a poet and writer. Each of these poets, popular in the 1950s, 60s, and 70s, committed suicide and became iconic after their death.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Wiersze Allena Ginsberga w przekładach Adama Lizakowskiego

Ameryko

Ameryko, oddałem ci wszystko i teraz jestem zerem.
Ameryko, dwa dolary dwadzieścia siedem centów 17 stycznia 1956.
Nie mogę znieść własnej świadomości.
Ameryko, kiedy skończymy wojnę ludzi?
Wypierdol się swą bombą atomową.
Czuję się podle, spieprzaj.
Nie zacznę mego wiersza, tak długo jak nie odzyskam swej świadomości.
Ameryko, kiedy staniesz się anielska?
Kiedy się zdejmiesz majtki?
Kiedy spojrzysz na siebie poprzez grób?
Kiedy będziesz warta miliona twych trockistów?
Ameryko, czemu twe biblioteki toną we łzach?
Ameryko, kiedy jajami obrzucisz Indie ?
Rzygać mi się od twoich żądań.
Kiedy mogę w supermarkecie kupić za uśmiech?
Ameryko, mimo wszystko jesteśmy doskonali a nie przyszły świat.
Twoja machina mnie przerasta.
Zmuszasz abym był świętym.
Musimy jakość się dogadać
Burroughs jest w Tangerze nie sądzę by wrócił to jest okropne.
Czy to ty jesteś okropna czy się zgrywasz?
Próbuję dojść do sedna.
Nie zrezygnuję z mojego opętania.
Ameryko, nie ponaglaj mnie wiem co robię.
Ameryko opada kwiat śliw.
Nie czytałem gazet od miesięcy, codziennie kogoś
sądzą za zbrodnie.
Ameryko, roztkliwiam się nad  Wobblies.
Ameryko, za dziecka byłem komunistą, nie żałuję.

Marihuanę palę ile się da.
Nie wychodzę z domu, siedzę na kutasie, przyglądam się różom w szafie. 
Gdy jadę do chińskiej dzielnicy upijam się, ale nie bzykam się.
Jestem przygotowany na problemy.
Powinnaś mnie wiedzieć czytającego Marksa.
Mój psychoanalityk uważa, że jestem zupełnie zdrów.
Nie będę klepał Ojcze Nasz.
Miewam mistyczne wizje i kosmiczne zawirowania.
Ameryko, wciąż jeszcze ci nie powiedziałem, co zrobiłaś Wujkowi Maksowi,
gdy przybył z Rosji.


Zwracam się do ciebie.
Czy pozwolisz, by twoim emocjami rządził Time Magazine?
Mam pierdolca na punkcie Time Magazine.
Czytam go każdego tygodnia.

Z okładek gapi się na mnie gdy przemykam obok narożnego
sklepiku ze słodyczami.
Czytam go w podziemiach biblioteki publicznej w Berkeley.
Poucza mnie stale o odpowiedzialności. Biznesmeni to poważni ludzie.
Producenci filmowi są poważani.  Wszyscy oprócz mnie.
Wydaje mi się, że jestem Ameryką.
Znów mówię do siebie.


Azja powstaje przeciwko mnie.
Nie mam takich szans jak Chińczycy.
Rozważę swoje narodowe bogactwo,
Składa się ono z dwóch skrętów z marihuaną, milionów genitaliów
nie nadającej się do druku osobistej literatury, która mknie 1400
mil na godzinę oraz dwudziestu pięciu tysięcy szpitali wariatów.
Nic nie powiem o moich więzieniach, milionach najbiedniejszych,
żyjących w moich doniczkach oświetlonych pięcioma setkami słońc.
Zniosłem domy publiczne we Francji, teraz trzeba wziąć się za Tanger.
Chcę zostać  prezydentem, pomimo tego, że jestem katolikiem.

Ameryko, jak mogę pisać świętą litanię gdy głupio się czujesz?
Ujmę to jak Henry Ford moje wiersze są tak osobiste jak jego
samochody wszystkie są innej płci, 
Ameryko, sprzedam ci moje wiersze za $ 2500 od sztuki, dam $500 za twój stary wiersz.
Ameryko, uwolnij Toma Mooneya.
Ameryko, uratuj hiszpańskich lojalistów.
Ameryko, Sacco i Vanzetti nie mogą umrzeć.
Ameryko, jestem chłopcami ze Scottsboro.
Ameryko, gdy miałem siedem lat mamusia zabrała mnie na zebranie
komunistów, sprzedawano bilety za piec centów i garść grochu,
przemówienia były darmo, każdy był wniebowzięty i współczuł
robotnikom, wszystko było szczere do łez, nie zrozumiesz dobroci
znaczenia partia, w roku 1935 Scott Nearing był uznanym, starym
człowiekiem prawdziwy mensch.  Matka  Bloor rozczuliła mnie do łez
kiedyś wyraźnie zobaczyłem Izraela Amtera. Każdy  musiał być szpiegiem.


Ameryko, tak naprawdę to nie chcesz iść na wojnę.
Ameryko, to ci źli Rosjanie.
To Rosjanie to Rosjanie to Chińczycy. To Rosjanie.
Rosja chce nas połknąć żywych. Rosja na bzika na punkcie władzy. Chce nam zabrać auta z garaży.
Chce zapierdolić Chicago. Potrzebuje Red Readers Digest. Chce
naszych fabryk aut na Syberii. Jej wielka biurokracja prowadzi nasze
stacje benzynowe.
To źle. Uf. Nauczy Indian czytać. Potrzebne jej wielkie czarne murzyny.
Ha. Każe nam pracować szesnaście godzin na dobę. Pomocy.
Ameryko, to jest bardzo poważne.
Ameryko, takie mam wrażenie oglądając telewizję
Ameryko, czy jest ono właściwe?
Lepiej jak zabiorę się do pracy.
Taka jest prawda w dupie mam wojsko, fabryki z tokarkami części
precyzyjnych.  Poza tym jestem krótkowidzem oraz psychopatą.
Ameryko już lecę do roboty, zakasuję rękawy
.


Lew zjadł Amerykę, odgryzł jej głowę


Lew spotkał Amerykę
Na drodze
przyglądali się sobie
dwaj figuranci na skrzyżowaniu pustynnych dróg.

Ameryka wrzeszczała
lew ryczał
rzucili się na siebie
Ameryka zdesperowana aby wygrać
walczy bombami, miotaczami ognia,
nożami, widelcami, łodziami podwodnymi.

Lew zjadł Amerykę, odgryzł jej głowę
susami przesadził złote wzgórza
to wszystko co można powiedzieć
o Ameryce z wyjątkiem tego,
że teraz jest ona
lwim gównem rozrzucanym po pustyni.


Feb. 29, 1958 

Ostatniej nocy miałem sen o T.S. Eliocie
Zapraszającym mnie do kraju marzeń
Kanapy, sofy, mgła w Anglii
Herbata w jego mieszkanku z tęczowymi zasłonami
Chelsea w oknach, przenikliwa mgła
W kominie ale ciepły dom
Wyjątkowo uprzejmy Eliot z haczykowym
Nosem kocha mnie kładzie mnie do snu
Na kanapie,
Uprzejmie konwersujemy, wziął mnie na poważnie
Pyta się o moje zdanie o Majowskim
Czytałem mu Corso Creeleya Kerouaka
Poleciłem Burroughsa Olsona Huncke'a
Kobietę z brodą z ZOO,
Inteligentną pumę z Mexico City
6 chłopców z chóru z Zanzibaru
Śpiewających podniszczonym języku
Suahili, i te szemrzące rymy
Ma Rainy i Vachel Lindsay.
Na Wyspie Królowej,
Mieliśmy długo wieczorną dyskusje
A później ubrał mnie z długimi rękawami
Czerwoną bieliznę i wsadził pod delikatny
koc dając mi English Hottie
a sam smutny poszedł spać,
mówiąc:  ah Ginsberg jestem zadowolony
że spotkałem tak fajnego młodego człowieka jak ty.
Przebudziłem się zawstydzony przed samym sobą
Jest on tak dobrym i miłym? Czy ja jestem taki wspaniały?
Jakie były przyczyny śniąc o jego mannie.
Czy zrobi to wrażenie na Wydziale Anglistyki?
Jaki  upadek uczyni proroka doskonałym?
Śniłem o swojej uprzejmości do T.S. Eliota
Niedoskonały aby być historycznym poetą
I mieć udział i jego funduszach Wyobraźni-
Zbyt ambitny sen ekscentrycznego chłopca.
Boże broń aby mój diabelski sen spełnił się.
Ostatniej nocy śniłem o Allenie Ginsbergu.
T.S. Eliot nie powstydziłby się mnie.