Na jakiej zasadzie można mówić o Ginsbergu
jako o poecie konfesyjnym w zestawieniu go z Robertem Lowellem, Johnem
Berrymanem, Sylwią Plath czy Anne Sexton?
Jest taka
książka Rosenthala o poetach amerykańskich po drugiej wonie światowej, w której
on obok siebie umieszcza Lowella, Berrymana, Sexton i Ginsberga właśnie. Ja to przyjąłem
do wiadomości. Potem, gdy już zrozumiałem, że formacyjna przynależność
Ginsberga to beatnicy, bo gdzie mu tam do poetów konfesyjnych, starszych panów,
którzy byli, jak Lowell albo Berryman, profesorami, to wydawało mi się, że to
jest pomyłka. Rosenthala może tłumaczyć tylko to, że on napisał tę książkę
wcześniej, na początku lat sześćdziesiątych. Potem, jak czytałem Ginsberga
przede wszystkim, ale i poetów konfesyjnych, wydawało mi się, że zaczynam
rozumieć naprawdę przenikliwość tej kwalifikacji. Wydaje mi się to przenikliwe
w tym sensie, że – czuję to intuicyjnie – owszem, technicznie ten wiersz jest
inny, jest bardziej rozchełstany, nieuporządkowany w sobie, ale zasadnicza
część tych najmocniejszych wierszy autobiograficznych to jest dokładnie to
samo, co u poetów konfesyjnych: szaleństwa, alkoholizm, narkotyki,
nieszczęście, samobójstwo. Ta dawka autobiografizmu w tych wierszach jest
bardzo daleko posunięta, jak u Lowella czy Berrymana. I w przeciwieństwie do
O’Hary, który, owszem, ma grupę takich wierszy, ale różnica polega nie tylko na
tym, że przynależy on do nowojorczyków, bo każdy gdzieś przynależy, ale te
kwalifikacje są umowne i to można przekraczać. Można by pewnie jakąś grupę
wierszy O’Hary włączyć w ten nurt konfesyjny, ale informacja u niego,
wspomnienia, autobiografia są zupełnie inne, są z poczuciem humoru. To są
wątki, których u Ginsberga nie ma, w tym sensie on mi się wydaje bardziej
konserwatywny intonacyjnie. I taką właśnie kolejność dałem w tej ostatniej
książce: Reznikoff, Cummings, Berryman, Lowell i Ginsberg. Druga część zaczyna
się od Cage’a, który, moim zdaniem, zaczyna bardziej estetycznie ruchliwą,
interesującą, awangardyzującą formację. Ginsberg, moim zadaniem, mimo że był rówieśnikiem
z nowojorczykami w tym sensie do nich nie należy. Cage natomiast jest
łącznikiem pokoleniowym, podobnie jak w malarstwie de Kooning był łącznikiem
między starym europejskim a nowym amerykańskim. I wszyscy byli zawsze pełni
admiracji dla Cage’a jako swojego patrona.
W swojej najnowszej antologii znalazły się
też inne wiersze Ginsberga, które nie ukazały się w Pana wcześniejszej książce.
Tak. Ja
wszystkich tam jakoś poszerzyłem, poprawiłem niektóre wiersze. Z całej siódemki
każdego w jakiś sposób poszerzyłem i dodałem trzech: Johna Cage’a, Kennetha
Kocha i Augusta Klaienzahlera. U Ginsberga dodałem wiersz Pozdrowienia dla Fernanda Pessoi. Myślę, że u Ginsberga niedocenione
jest poczucie humoru, przynajmniej w pewnym momencie. Ten wiersz jest tak pełny
autodystansu, co u Ginsberga jest zupełnie niesłychane. Wydawało mi się, że
jest to bardzo udany wiersz.
W 1983 roku ukazała się Antologia nowej poezji brytyjskiej, w której
znalazły się wiersze tłumaczone przez Pana, Bohdana Zadurę i Jarosława Andersa.
Są tam wiersze Briana Pattena, który reprezentuje tzw. grupę liverpoolską. Czy
liverpoolczyków w jakiś sposób można powiązać z beatnikami, a jeżeli można to
na jakiej zasadzie?
Nigdy o tym nie
myślałem, choć pana pytanie uświadamia mi oczywistość, potrzebę pomyślenia
przez moment o tym, naturalność tego zestawienia, więc jeśli tak to odczuwam
jako zestawienie naturalne, to musi to być trafne. Na jakiej zasadzie mogłoby
być to trafne, przy wszystkich różnicach, bo popaść można tu w taką globalną
symetrię, uznać, że to, co jest u liverpoolczyków było też u beatników. To nieprawda
oczywiście. Formacyjnie liverpoolczycy są młodsi od beatników, więc już mamy
różne doświadczenia polityczne, historyczne, geograficzne. Na pierwszy rzut oka
wszystko jest inaczej, nawet język. Ale jest taki punkt, który się wydaje, że
mógłby być jakimś zwornikiem – to jest Liverpool i Beatlesi, i ten moment
przełomowy w historii pop-kultury. Drugą rzeczą jest poczucie kontrkulturowe w
obu tych formacjach, przeświadczenie, że robi się rzeczy, które w
establishmencie się nie zmieszczą, a co za tym idzie w obu przypadkach jest
zdemotyzowanie języka poetyckiego, prostota, demokratyzacja, aspiracja do szerokiego
audytorium. Nie chcę już nawet mówić, że ze względu choćby na ten świat popu
mamy pewne wspólne cechy bycia czy życia, tej postawy publicznej, występowanie
na scenie w rodzinie poetyckiej. Po trzecie – pewna dezynwoltura wobec
tradycji, która epatuje swoją zacnością. Można jeszcze mówić o ostentacyjnym
braku edukacji, który ma być zaletą, choć niektórzy z nich odebrali solidne
wykształcenie. Oni byli raczej antyedukacyjni i antyintelektualni, jeśli dałoby
się tak powiedzieć, niż aintelektualni. To były gesty niechęci w stosunku do
akademii. Myślę, że na tych, bardzo ogólnych, zasadach, można byłoby powiązać
beatników i liverpoolczyków, ale trzeba byłoby się temu bliżej przyjrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz