Czy Allen Ginsberg miał wpływ na
poezję polską?
Gdzieś tam się o wpływach wspomina, ale szczerze mówiąc ja dużo tego
wpływu nie widzę.
A co można powiedzieć o wpływie
Ginsberga na „brulionowców”?
Z tym jest różnie. Wiersz Darka Foksa „Bitnik w niebiesiech” chyba
najlepiej ilustruje podejście
„brulionowców” do Ginsberga. Ginsberg musiał im przeszkadzać tą swoją powagą w
podejściu do spraw, o których pisał, czy swoim często dramatycznym, proroczym
tonem – oni tego nie kupowali. Byli prześmiewcami i demaskatorami wszelkich
póz. Ginsberg prześmiewcą nie był, robił rewolucję przez zabawę, ale mimo
wszystko na poważnie, zarówno w latach pięćdziesiątych, kiedy był bitnikiem,
jak potem, kiedy przewodził rewolucji w latach sześćdziesiątych i włączył się w
ruch ekologiczny. On to wszystko traktował serio. To było poczucie
posłannictwa, misji. Z drugiej strony „brulionowcom” przeszkadzało otwarcie się
na wymiar różnie rozumianej duchowości – szydzili sobie z tego, jak Darek Foks
we wspomnianej elegii, wzorowanej przecież na wcześniejszej elegii Audena,
która znalazła potem poważnych naśladowców w Brodskim i Heaneyu. Wiersz Foksa
to gest ucznia, ale ucznia, który się dystansuje wobec mistrza. Mówiąc w
skrócie, brulionowcom będzie przeszkadzać ginsbergowskie poczucie posłannictwa
albo ginsbergowska metafizyka. No i mitologizacja własnej osoby, to też jest
element ginsbergowski. Mnie się wydaje, że Ginsberg zaproponował poezję, która
nie boi się nadmiaru czy językowej nadwyżki. Bo poezja polska, ta wyrosła z
tradycji awangardowej, poezja powojenna, ta poetyka Różewiczowska czy
Herbertowska, to była poezja języka zredukowanego do minimum, tak, że każde
słowo musiało ważyć, a Ginsberg sobie pozwalał na nieskrępowane gadulstwo. To
gadulstwo było oczywiście gadulstwem intencjonalnym i funkcjonalnym, pełniło
estetyczną funkcję, to nie był błąd w sztuce. On pojmował poezję jako
uwolnienie dynamizmu językowego ze wszystkimi jego naddatkami, powtórzeniami,
płyciznami. Jeżeli poezja miała być działalnością, to trzeba było ją otworzyć
na wszystkie te obszary, które do tej pory były pogardzane. Ten trop znajdziemy
oczywiście w twórczości niektórych „brulionowców”. Język tej poezji zaczyna być
językiem repetytywnym, kliszowym, bo Ginsberg przecież używał klisz językowych.
Dzięki temu ta poezja miała wiarygodność autentycznego faktu językowego.
Zresztą spotka się Pan w krytyce amerykańskiej z rozróżnieniem między poezją
gotowaną a surową, cook and raw. Bitnicy oczywiście uprawiali poezję surową –
to chyba Robert Lowell tak pisał o bitnikach, kiedy mówił o ich poetyce, do
której zresztą próbował się podłączyć. Inni nazywali to poezją nagą, naked poetry. Naga, rozczochrana,
miejscami płytka i przegadana, i szalona. To jest ciekawy trop i tu bym widział
największy wkład Ginsberga, bo już nie mówię o innego rodzaju wkładzie, o
szczególnym widzeniu roli poety, który uczestniczy w życiu publicznym, zaciera
różnicę między życiem a twórczością. Te tropy są w polskiej literaturze, ale
niekoniecznie muszą się z Ginsberga wywodzić, bo to jest jakaś tradycja
romantyczna, byronowska, może mieć wiele innych źródeł.
Tak jak mówiłem wcześniej, „brulionowcom” nie odpowiadała wizja
poety-proroka, tego oni nie akceptowali. Byli podejrzliwi wobec jakichkolwiek
gestów patetycznych. Taki Ginsberg-guru czy Ginsberg-prorok musiał ich
śmieszyć. Z „brulionowców” najbliższy Ginsbergowi był chyba Jacek Podsiadło,
choć w jego wypadku można mówić o jakimś powinowactwie z bitnikami w ogóle, niż
z Ginsbergiem w szczególności. Jest też Krzysztof Śliwka, który pisywał bardzo
różne wiersze, ta poetyka nie jest u niego jednolita, ale sądzę, że była bardzo
wyraźnie inspirowana frazą ginsbergowską. Zresztą kiedy mówimy o Ginsbergu,
musimy sobie zdawać sprawę, że to jest gigant, bo zaczynał w latach
czterdziestych, w latach pięćdziesiątych napisał „Skowyt”, bardzo znacząca jest
jego obecność w latach sześćdziesiątych, potem w siedemdziesiątych; w latach
osiemdziesiątych już trochę mniej, bo mamy do czynienia z innym klimatem w
Ameryce: powrót konserwatyzmu, renesans prawicy. Kiedy widziałem Ginsberga w
1984 roku, a było to moje pierwsze z nim spotkanie, przyleciał do Londynu. To
był rok strajków górniczych, bardzo niebezpieczna sytuacja społeczna. Jeśli
można powiedzieć, że kiedykolwiek po wojnie Wielka Brytania stała na skraju
wojny domowej, to właśnie wtedy. Strajk górników trwał bardzo długo, dochodziło
do ostrych starć między nimi a policją. I wtedy przyjechał Ginsberg i wspierał
górników. Miał wieczory autorskie, kiedy czytał wiersze i deklarował swoje
poparcie dla górników. To był 1984 rok – jak widać, jego polityczna aktywność
nie skończyła się wraz z latami sześćdziesiątymi. Ogólnie tak się niby na te
dekady patrzy – lata sześćdziesiąte to jest powszechna aktywność publiczna, w
latach siedemdziesiątych ludzie są zniechęceni i skierowują się do wewnątrz. To
przejście jest symbolizowane przez dwa musicale – w latach sześćdziesiątych
mamy „Hair”, musical wspólnoty hippisowskiej, a lata siedemdziesiąte to jest „Jesus
Christ Superstar” – osobność, indywidualizm, który zastąpił poczucie wspólnoty.
Ale Ginsberg pozostał takim poetą wspólnotowym, nigdy nie był samotnikiem.
Można powiedzieć, że zawsze
znalazł sobie kogoś, kogo mógł wspierać, robotników, ogólnie mówiąc – doły
społeczne. Ale mnie zdziwiło, że on jako poeta zdeklarowany lewicowo był
relegowany z Kuby, potem z Czechosłowacji w 1968 roku.
Tak, Kral Majales. Dostał wtedy tytuł Króla Maja od studentów czeskich.
Jego deportacje świadczą o tym, że oba państwa nie były państwami lewicowymi,
tylko totalitarnymi, to były po prostu państwa, w których rządziła zasada
zamordyzmu. Co prosowieccy komuniści w Czechosłowacji mieli wspólnego z lewicą?
Co z lewicą miał wspólnego jedynowładca Castro? Zresztą Ginsberg był prześladowany
z różnych powodów – na Kubie za swój homoseksualizm, a z Czechosłowacji został
usunięty – nie pamiętam już dokładnie za co – ale chyba za wsparcie Praskiej
Wiosny. W Polsce też był.
Po raz pierwszy w 1965 roku, kiedy
wracał z Rosji.
Nie pamiętam go z tamtych lat, nie widziałem go wtedy. Ale widziałem go
na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy przyjechał do Łodzi na wielką
międzynarodową imprezę artystyczną „Konstrukcja w procesie” organizowaną przez
Ryszarda Waśkę. To była druga edycja tego spotkania artystów, pierwsza edycja
odbyła się na początku lat osiemdziesiątych. Pomysł tego spotkania polegał na
tym, że do Łodzi przyjeżdżali artyści na tydzień czy dwa tygodnie, mieszkali w
jednym domu, wspólnie sobie gotowali, zabawiali się, rozmawiali ze sobą i
pracowali nad instalacjami, obrazami, rzeźbami. Przyjeżdżali do Łodzi bez
dzieł, dzieła sztuki powstawały na miejscu. I może nawet ważniejsze od tej
sztuki, która tam powstawała, było to, że oni razem ze sobą przez te dwa
tygodnie mieszkali. Tworzyli swego rodzaju komunę, wspólnotę artystów. Wtedy
miał też przyjechać Bob Dylan, ale się nie udało, w ostatniej chwili odwołał,
przyjechał Ginsberg. Towarzyszyłem mu wtedy na tej imprezie. Pamiętam, że
wszyscy się baliśmy, że on będzie zachowywał się jak gwiazda, a zasadą
„Konstrukcji w procesie” było, że każdy jest równy w tym wielkim artystycznym
kołchozie.
A kto jeszcze tam był?
Emmet Williams, artysta związany z Fluxusem, zmarł w zeszłym roku
bodajże, przez lata mieszkał w Berlinie, choć był Amerykaninem. Zajmował się
także poezją konkretną. Byli też inni, których musiałbym sobie dopiero
poprzypominać. I przyjechał Ginsberg, a żona Ryszarda Waśki robiła wtedy film
dokumentalny dla telewizji. To jest ważny film, choć telewizja do niego nie
wraca, a ważny jest o tyle, że Ginsberg był w nietypowej dla siebie roli: nie
był gwiazdą. To w ogóle nie była impreza gwiazd, tzn. były na niej duże
nazwiska, Dawid Rabinowicz, Emmet Williams, Dennis Oppenheim, ale Ginsberg
znakomicie się w nią wpisał, mimo że przyszli ludzie, którzy zainteresowani
byli tylko Ginsbergiem. Zorganizowano mu wieczór autorski poza tym spotkaniem,
o którym mówimy. W Teatrze Studyjnym. Ale było też spotkanie bardziej kameralne
u poety łódzkiego, Zdzisława Jaskuły, który też Ginsbergowi co nieco
zawdzięcza. To jest może taka druga fala Nowej Fali. Dom Zdzisława Jaskuły w
Łodzi to było centrum cyganerii łódzkiej, salon zawsze otwarty. W latach
siedemdziesiątych, w latach działania opozycji demokratycznej, tam odbywały się
spotkania z Jackiem Kuroniem, z Modzelewskim, przyjeżdżali opozycjoniści, ale
też artyści. W latach osiemdziesiątych to nadal było miejsce spotkań i dyskusji
politycznych, ale także artystyczno-literackich. Zdzisław Jaskuła był też
jednym z redaktorów pisma, które się ukazywało w drugim obiegu – „Puls”. I to
jest pismo, które może Pana zaciekawić, bo w jednym z pierwszych numerów
wydrukowano tłumaczenie „Skowytu”.
Autorstwa Piotra Bikonta.
Tak jest, Piotra Bikonta, który opublikował ten przekład pod pseudonimem
Piotr Allen. I o ile pamiętam ten tekst był przez redakcję lekko ocenzurowany,
był dla niektórych zbyt drastyczny. „Puls” był takim „brulionem”, to był
poprzednik „brulionu”. Jeżeli „brulion” powstał w latach osiemdziesiątych, to
być może jego założyciele do końca nie wiedzieli o istnieniu „Pulsu”, ale oba
pisma wyrastały z podobnego klimatu. „Puls”, mimo tego że powstawał jeszcze w
PRL-u, był pismem, które nie chciało się wpisywać w działalność etosiarskiej
opozycji, wprowadzało do kultury, czy do polityki, taki element kulturowego
sabotażu, dywersji, to go chyba z „brulionem” łączy. Jeśli przy Ginsbergu myśli
Pan o „brulionie”, to można też pomyśleć o „Pulsie”. W jednym z pierwszych
numerów ukazuje się przecież poemat, który dla wielu ludzi musiał być
obyczajowym skandalem. Niektórzy dystrybutorzy odmawiali kolportażu numerów
„Pulsu”, myśleli, że jeżeli jest to drugi obieg, to „Puls” będzie pismem, które
wyraźnie opowiada się za wartościami, w sposób poważny stawia opór
komunistycznemu zniewoleniu, podejmuje poważne dyskusje, drukuje autorów
uświęconych wiekiem, a tu pojawia się autor, który nie pasuje do tego
uładzonego, czarno-białego obrazu. I do tego jeszcze przedstawia poglądy
szokujące, wypowiada je językiem wówczas niespotykanym. Antek Pawlak, poeta,
który z Piotrem Bratkowskim przez jakiś czas współpracował, pisywał również do
„Pulsu”, jego erotyki były wierszami ostrymi. Pamiętam, że był jednym z takich
autorów, który wywoływał skandal. Mieszka dziś w Gdańsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz