Kiedy i w jakich okolicznościach spotkał
Pan Allena Ginsberga?
Ja go poznałem…
nie pamiętam kiedy to dokładnie było, ale musiały to być lata osiemdziesiąte,
kiedy on był w Warszawie po raz drugi albo trzeci.
Był w Warszawie w 1986 roku.
Tak. To był drugi
raz po tym sławnym przyjeździe w latach sześćdziesiątych. A trzeci raz
przyjechał, jak moja książka wyszła, w 1993 roku. Więc to by się mniej więcej
zgadzało – ja go musiałem poznać w 1986 roku tu, ale to nie była jakaś wielka
przygoda – to spotkanie, o którym zaraz Panu powiem.
Ale tak naprawdę
z mojego punktu widzenia ta przygoda z Ginsbergiem, jeśli to w ogóle jest
właściwe słowo, to nie było dla mnie jakieś ogromne, bardzo ważne doświadczenie
poetyckie. Ale pamiętam, jak wpadłem na grupę jego wierszy w latach
siedemdziesiątych, w ówczesnych różnych antologiach amerykańskich – to musiała
być połowa lat siedemdziesiątych, bo w 1976 roku wydrukowałem taką dużą grupę
wierszy amerykańskich we własnym przekładzie w Literaturze na Świecie – i tam po raz pierwszy jeden czy dwa
krótkie wiersze dałem. I zawsze lubiłem jego kilka wierszy. Te, które po dziś
dzień mam za nadzwyczajne, to jest m. in. Zapis
snu. To mi się wydawało nadzwyczajne, takie wspomnienie, złączenie
oniriady, snu, przypomnienia Joan Burroughs i jak ta pamięć jego to wdzięcznie
i tak poetycko mocno, bo tak rzeczowo właściwie – opowiada. Jednocześnie jest
tam jakiś gest aux passaux, nie robi
się z tego zabójstwa, w istocie rzeczy – nieumyślnego zabójstwa – żadnej
sprawy. On rozmawia ze zmarłą, rozmawiają o żywych i to przenikanie się tych
dwóch pól, dwóch światów to wydawało mi się nadzwyczajne zawsze, ta elegia w
tym wierszu. I tak samo bardzo lubiłem Kadysz
i muszę powiedzieć, że ja chyba wolę Kadysz
od Skowytu, chociaż Skowyt ma swoje wielkie walory, lubię
też Amerykę po dziś dzień. Z tych
jego dużych poematów to lubię chyba wszystkie te trzy. Natomiast bezpośrednio
po tym jak czytałem Ginsberga w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych – na
pewno nie później to musiało być – to nadziałem się na takiego autora, który
nazywa się Charles Reznikoff. I co więcej po jego śmierci, w 1976 roku, w New York Times Book Review, w takim
tygodniowym dodatku literackim czy recenzenckim właściwie do New York Timesa, ukazało się wspomnienie
o Reznkioffie, który właśnie był zamarł, jego znajomego i przyjaciela, i
badacza, Miltona Hindusa. I ten Milton Hindus napisał krótki tekst o nim i
przedrukował na ostatniej stronie tego dodatku jego krótki poemacik pod tytułem
Kadysz. To się ukazało w latach
czterdziestych, jeśli się nie mylę, a było napisane około roku 1938 czy 1939,
może 1940, kiedy zmarła jego matka. To było dla mnie jedno z najważniejszych
doświadczeń poetyckich. To był króciutki wiersz, którego ja nie wydrukowałem w
najnowszej antologii poezji amerykańskiej O
krok od nich, bo ciągle mam problem z jednym zdaniem – dosłownie. Ja to drukowałem kiedyś w Literaturze na Świecie, ale odkryłem
pewien kłopot przekładowy w moim przekładzie, który – moim zdaniem – jest
niezły. Wydaje mi się, że ja uchwyciłem jego melodię, ale ten punkt jakoś
doskwiera mi po dziś dzień, więc czekam na chwilę, kiedy poprawię to. Ale jak
odkryłem Kadysz Reznikoffa to
uprzytomniłem sobie, że Ginsberg miał wzorzec, o którym nie wiedziałem i do
którego on nigdy się specjalnie nie przyznawał. I jak Ginsberg przyjechał to go
o to spytałem czy jak pisał swój Kadysz to
znał Kadysz Reznikoffa. On zresztą
Reznikoffa lubi, to jest jego część tradycji, bo Reznikoff to był poeta
amerykański, ale etnicznie żydowski. Urodził się w Nowym Jorku, ale świeżo po
tym, jak jego rodzice przyjechali z Ukrainy z końcem XIX stulecia. Więc jest to
jakby naturalny składnik tradycji Ginsberga.
Reznikoff był
poetą całe swoje życie niedocenionym, niezauważonym, kompletnie prześlepionym.
Jak ja pojechałem do Stanów po raz pierwszy w 1983 roku – dostałem bardzo zacne
wtedy stypendium Departamentu Stanu, to trzeba było ukrywać przed biurem
paszportowym, to był zresztą ostatni raz kiedy dostałem paszport przed taką
długą kwarantanną – to ja jeździłem z campusu na campus, bo na tym to
stypendium polegało i stykałem się z różnymi uczestnikami wydziałów języka
angielskiego. I jak ja mówiłem nazwisko Reznikoff to nikt nic o nim nie
wiedział. Jest 1983 rok, Reznikoff nie żyje od lat siedmiu, a nikt o nim nie
wie.
I wracając do
Ginsberga. Kiedy przyjechał w 1986 roku to ja go spytałem o tę inspirację Kadyszem Reznikoffa, bo ja nigdzie nie
zauważyłem żadnego komentarza, że to dla niego była inspiracja. A to, że tak
mogło być wziąłem z takiej książki o Reznikoffie Man and Poet. I zobaczyłem w tym tomie kilka zdjęć z lat
sześćdziesiątych, bardzo pięknych, na których siedzi Ginsberg, siedzi Reznikoff
i jeszcze paru innych ludzi i uczestniczą chyba w jakimś panelu. I pomyślałem
sobie, że jednak była jakaś komitywa, choć Reznikoff uchodził za poetę
kompletnie nieobecnego, ale miał zawsze grupkę bardzo zdeklarowanych
miłośników. Reznikoff był takim starym życzliwcem, do którego pewna grupa
poetów miała sporo szacunku, niezależnie od tego, że był on kompletnie
pogardzany przez establishment. Zresztą ten okres, kiedy oni się spotykali z
Reznikoffem był skromny czasowo, to było wtedy, kiedy on tylko raz w życiu
wydobył się z Nowego Jorku, to był poeta par
excelance nowojorski. On raz pojechał do Kalifornii, do Hollywood, z
nadzieją, że jako scenarzysta, utłucze jakiś grosz, co w ogóle mu się nie
powiodło. I to było może jakieś półtora roku, kiedy nie było w ogóle w Nowym
Jorku. Więc ja tym łakomiej zadałem Ginsbergowi pytanie o ewentualną inspirację
Kadyszem Reznikoffa i on zaprzeczył
temu. Dlaczego miałem mu kłam zarzucać, jakkolwiek wydaje mi się, że jest to
dość mało prawdopodobne. Choć Reznikoff był kompletnie nieznany, do tego
stopnia był nieznany, że większość swoich książek, nawet do 70-ych lat swojego
życia wydawał własnym sumptem. On miał taką ręczną prasę w domu i tłukł 300,
400 egzemplarzy swoich książek, pięknie wydanych, ręcznie zszywanych. Ale
osobą, która była znaną w środowisku pisarzy, intelektualistów
amerykańsko-żydowskich była jego żona, Mary Sirkin-Reznikoff(?), dla której on
był drugim mężem, jeśli się nie mylę. To była bardzo znana pani profesor
historii Uniwersytetu Brandise’a. Napisała dwie lub trzy ważne książki
historyczne związane z drugą wojną światową. I, co więcej, ona była w takim
konserwatywnym piśmie amerykańsko-żydowskim, które się nazywało Commantery. A Charles to był taki
dodatek do wdowy. Ale, tak jak rozumuję – być może są to domysły zupełnie
fantazmatyczne – środowisko pisarzy, poetów, intelektualistów amerykańskich z
nacechowaniem żydowskim znało się. Ojciec Ginsberga był nauczycielem i sam
pisał wiersze, wydał dwie czy trzy książki i była to ta sama generacja,
generacja Reznikoffa, albo o parę lat starsza. Więc myślę, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że
Ginsberg się otarł o ten poemat w swoim czasie. Kadysz Ginsberga to jest początek lat sześćdziesiątych, jeśli się
nie mylę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz