Na ulicach Pragi Cyganie sprzedawali haszysz,
trochę później miejscowi proponowali benzedrynę.
Pejzaż coraz bardziej się rozmywał i uciekał spod nóg.
Upadłe kobiety w suterenach, znające metafizykę
nocy, częstowały nas papierosami
tak mocnymi, że drapały gardło. Ciężko było przełknąć
wieczór. Pijane studentki, o gasnących neonach zamiast oczu,
wytaczały się z kolejnych knajp
proponując nam numerek za najniższe wynagrodzenie.
Nie wiedzieliśmy, na którą się zdecydować
i w końcu nie wybraliśmy żadnej, bo wszystkie
byłyby przesadą.
Potem długo jeszcze szukaliśmy drogi
do domu. Zmęczony Kafka patrzył na nas
z politowaniem z okna swojej kamienicy.
W końcu poznaliśmy ten balkon,
z girlandami pełnymi goździków.
W pokoju pachniało miętą i jaśminem.
Allen siedział przy biurku i pisał. Ukrzyżowany Chrystus
patrzył na niego z taką miną, jakby wiedział,
co się czuje w takiej sytuacji.
Potem wyciągnął z metalowej puszki trochę zeschniętego
tytoniu zmieszanego z marihuaną i widziałem
jak płomień naftowej lampy zwężał mu źrenice
kiedy roztrzęsionymi rękami skręcał bibułkę.
Powoli zbliżał się zima,
ulice śpiewały kolędy,
papieros palił się tajemniczo
i wszystko stawało się coraz bardziej ulotne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz