Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z poezją Allena
Ginsberga? Czy od razu miał Pan świadomość,
że Ginsberg również występuje na scenie i śpiewa?
Pierwszy raz? Myślę, że
było to na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, zielona
książeczka Wśród Poetów Amerykańskich; o tyle ważna, że tłumaczenie Ameryki Tadeusza Rybowskiego wykorzystałem (niestety nie było ono precyzyjne). Później
potoczyło się lawinowo; Wizjonerzy i Buntownicy antologia znów w
nieciekawym tłumaczeniu Teresy Truszkowskiej, za to dwujęzyczna, mogłem więc się
uczyć tekstu w oryginale; w końcu Utwory Poetyckie w tłumaczeniu Bogdana Barana chyba najlepszym (wykorzystałem duże fragmenty poematu Kadysz).
Gdy już miałem gotowy program, pojawiło się tłumaczenie Grzegorza Musiała,
które zwaliło mnie z nóg, ale to był trzeci rok grania Ginsberga
Nie miałem najmniejszego
pojęcia, że melodeklamuje, dopiero w Kielcach (1986 r., Pałac Zielińskich)
zobaczyłem go z dziecięcą harmonią, towarzyszył mu Steven Taylor na gitarze,
nie wiem, co robił Peter Orlovsky w tym trio, bo rzucił Ginsberga dla jakiejś
kobiety, na krótko przed przyjazdem do Polski.
Trudno mi się odnieść do
samej działalności polityczno-społecznej, wtedy do mnie oprócz paru wierszy
nie docierały tego typu wiadomości, ale z Ameryki i Skowytu wiele
na ten temat można się dowiedzieć.
Starszy, ubrany na biało,
w eleganckiej siwiźnie, trudno było uwierzyć w ten jego ekscentryzm, sam trochę
hippisowałem, więc romans był jakby na miejscu. Poważnie zaś jego ekscentryzm,
alkohol, narkotyki to były narzędzia, trzeba przyznać niebezpieczne, którego
go otwierały emocjonalnie i literacko.
Jako młody człowiek
recytowałem poezje Ginsberga na Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim, wygrałem
(fragmentem poematu Kadysz) finał centralny OKR w 1982 r w Ostrołęce.
Rok później zacząłem grać z Ireneuszem Dudkiem wersję muzyczną poezji
Ginsberga, potem teatralną; monodram nosił nazwę Klucz jest w blasku
słońca, którym zdobyłem nagrodę Ministra Kultury i Sztuki na
Ogólnopolskich Spotkaniach Amatorskich Teatrów Jednego Aktora w Zgorzelcu (1983
r.). Na profesjonalnym już Festiwalu Teatrów Jednego Aktora w Toruniu (1984 r.)
monodram był pokazywany poza konkursem. Podczas gali wręczania nagród
przewodniczący jury, Józef Szajna, podziękował oficjalnie za ten spektakl, co
się nie zdarzało często w historii tego festiwalu. W
spektaklu, jak i wersji muzycznej, wykorzystałem głównie poemat Kadysz
(fragmenty) i Ameryka (w całości). Opowiadałem historię matki poety, ale
to był pretekst do opowiedzenia historii z własną matką w tle (szpital dla
psychicznie i nerwowo chorych w Branicach, zmarła równo rok po spotkaniu z
Ginsbergiem). Ginsberg zdystansowany, często z nutką ironii czytał Kadysz
na spotkaniu w Kielcach. Zaczął od bluesa o dopiero co zmarłym ojcu, zapowiedział mnie, a potem przeczytał
poematy, które prezentowałem. Myślał, że robię dokładnie to co on, tyle że z
pamięci i niepotrzebnie się egzaltuję. Wyjaśniłem, że przycinając i odpowiednio
na nowo składając fragmenty Kadyszu, opowiadam już inną, własną historię
inspirowaną jego twórczością.
Fatum.
Gdy zaczynałem pracę nad
Kadyszem moja matka była zdrowym człowiekiem, gdy kończyłem Klucz jest
w blasku słońca, matka zachorowała i przez kilka lat leczyła się w
szpitalu w Branicach.
W Manhattan Blues,
wersji muzycznej poematów Allena przewinęło się wielu artystów, sześciu zmarło
z przedawkowania narkotyków i alkoholu. Koncert był prezentowany ponad 500
razy. W 1994 program zarejestrowała TV S z Poznania. Dysponuję tym nagraniem.
Poematu Howl, nigdy
nie prezentowałem, robił to natomiast mój przyjaciel, Edward Gramont z teatrem
Terminus A Quo z Nowej Soli.
P.S. Ciekawostka: gdy byłem w
pałacowej toalecie {w Pałacyku Zielińskiego w Kielcach - A.P.], obok zaczął sikać
jakiś mężczyzna, po chwili spytał czy nazywam się tak a tak, zdumiony kiwnąłem
głową, no to spytał, jakie wiersze będę mówił, bo Ginsberg chce potem je
przeczytać i że nazywa się Bogdan Baran.
I jeszcze jedno, na sali
panował kompletny ścisk, udało mi się przedrzeć w kierunku sceny i usiąść z
boku na scenicznym podwyższeniu, masę ludzi siedziało na podłodze tuż przed
sceną, trochę szukało jeszcze choćby skrawka wolnego miejsca przy scenie, więc
nie zdziwił mnie widok starszego człowieka, na którego podłogowcy klęli pod
nosem, gdy ten zamierzał także usiąść na tym podwyższeniu. Co mu się zresztą
udało. Po chwili usłyszałem od niego coś w rodzaju szeptu: Jestem Allen
Ginsberg. Będę śpiewał dwie pieśni, później pana zapowiem.