A jaki masz stosunek do tłumaczeń
Ginsberga – Musiała, Barana, innych?
Wolę swoje (śmiech). To chyba naturalne. Zresztą „Skowyt” to jest tego
typu poemat, który nie może mieć idealnego tłumaczenia. Każde tłumaczenie musi
być obciążone osobą tłumacza i posiadać jakieś błędy, ponieważ tam wiele rzeczy
pozostaje niezrozumiałych – np. niejasne są pewne odniesienia, gramatyka, brak
interpunkcji.
Skoro sam wykonujesz na scenie
„Skowyt” z towarzyszeniem muzyki, jaki masz stosunek do śpiewającego Ginsberga?
On śpiewał te wiersze, które były napisane jako piosenki. Mnie się to
bardzo podobało i podoba nadal. Zbawieniem jest strona youtube.com, tam można
tego znaleźć sporo. Jedną z tych piosenek będziemy dziś śpiewać. Ja to
przetłumaczyłem, choć było to dość trudne, ale chyba mi się udało.
Ale coś mi się przypomniało. W 1976 roku zrobiliśmy we Wrocławiu imprezę
z wierszami Ginsberga, Ferlinghettiego i Corso, taki spektakl. To było
niesamowite wydarzenie, ci co tam byli do dziś to wspominają. W Parku
Szczytnickim we Wrocławiu jest taki mały kościółek drewniany, pod wezwaniem św.
Jana Nepomucena, który już utracił charakter sakralny. Ktoś tam miał dojście do
tego i my ten spektakl tam właśnie zrobiliśmy. Było tak, że Jurek Zubkiewicz
miał olbrzymią kolekcję płyt i dwa adaptery, i puszczał muzykę, Jefferson
Airplane, mnichów tybetańskich, ja recytowałem „Skowyt”. Potem były inne
wiersze i inni wykonawcy. Ja siedziałem na górze, tam gdzie jest miejsce dla
chóru, a cały dół był zapełniony ludźmi, ludzie stali też na zewnątrz. W tej
imprezie brali też udział m.in. Magda Łazarkiewicz, wówczas Holland, Olaf
Andruszko. To była duża rzecz.
Robiłem też warsztaty z poezją Ginsberga w Plutkach pod Olsztynem. W
różny sposób te wiersze były wykorzystywane – recytowane, była muzyka na żywo,
w innych formach była ta poezja prezentowana.
Ile razy i kiedy spotkałeś Allena
Ginsberga?
Spotkałem go raz, w 1986 roku w Warszawie. On miał benefis w Starej
Prochowni. Towarzyszyli mu Baran i ktoś jeszcze. Wyglądało to w ten sposób, że
najpierw Allen czytał swój wiersz, a potem oni czytali swoje tłumaczenia. W
przerwie podszedłem do Ginsberga i sprezentowałem mu ten pierwszy numer podziemnego
„Pulsu”, w który ukazało się moje tłumaczenie „Kral Majales”. Spytałem czy
będzie czytał ten wiersz, on powiedział, że nie planował, ale skoro chcę,
zaproponował mi przeczytanie tego poematu. To było niesamowite. Potem rzucił
się na mnie, wycałował mnie i dostałem od niego tom poezji z dedykacją. I to
był tylko ten jeden raz. Ja zresztą nie mam takiej potrzeby, żeby się
kontaktować z różnymi artystami, poetami, których podziwiam. Mam takie
wrażenie, że znam tak dobrze kogoś takiego z tego, co on pisze, że poznawanie
go mogłoby mi ten obraz jakiś zaciemnić. Nie wiem właściwie o czym miałbym z
takim kimś rozmawiać. To nie znaczy, że tego unikam. Jak kogoś znam to jego
muzyka, poezja, jego utwory jeszcze więcej mi mówią, ale jak kogoś nie znam, to
nie mam parcia na poznanie.
W „Miesięczniku Literackim” z 1985
roku ukazała się recenzja książki Ginsberga „Utwory poetyckie” w tłumaczeniu
Bogdana Barana. W recenzji Bogusław Jasiński napisał, że „w manifestach i
deklaratywnych wierszach Ginsberga nie zostało dziś nic prócz wątpliwej jakości
filozofii podbrzusza” i że „świat Ginsberga rozciąga się między pępkiem a
kolanami”. Jak to skomentujesz?
Ten ktoś tego nie czuje, nie odbiera tak, jak powinno się to odbierać. Ja
się z tym nie zgadzam, ale wiem, że jest taki odbiór poezji Ginsberga. Tematem
poezji Ginsberga nie jest świat zamknięty między podbrzuszem a kolanami, ale
jest to świat jego doświadczeń i on te doświadczenia wyrzuca z siebie. Ale
służą mu też do tego, żeby się rozpiąć na cały świat i siebie rzutować na ten
świat. W tym sensie jest to akt totalny, jest to też akt totalnej spowiedzi, bo
jest to też poezja konfesyjna. Ale poza tym jest to też poezja rytmiczna oparta
na oddechu i bardzo buddyjska. Żadna z tych rzeczy nigdy nie może być doskonała
i u Ginsberga nigdy nie jest, ta jego niedoskonałość jest wpisana w formułę
jego poezji. Ale nie trywializowałbym jego poezji i nie zamykałbym tylko do
sfery erotycznej czy erogennej.
Czy, zgodnie ze słowami Piotra
Sommera, warto ocalać poezję Ginsberga?
Oczywiście. Przecież jest to część kultury i to bardzo istotna.
Czy ta poezja nie zdewaluowała
się?
Przecież będziemy ją dziś wykonywać. Włodek Kiniorski w ogóle nie miał z
tym nic wspólnego, a jak to usłyszał to tak mu się to spodobało, że mówił, że
chce to wykonywać na koncertach. Ginsberg do takich ludzi, jak Kiniorski
przemawia, bo Kiniorski ma inny umysł, bardzo chłonny, inaczej myśli. To jest
poezja doświadczenia, to jest bardzo ważne, a poza tym Ginsberg nie ma kontynuacji
i to jest też bardzo ważne, żeby go ocalić. Nie mówiąc już o tym, że jeśli
wspomnieć przeżywanie własnych doświadczeń i doświadczeń ludzi najbliższych
poezja Ginsberga jest niesamowitym dokumentem tamtego świata, tamtych czasów,
tamtych miejsc i ludzi. Trudno znaleźć się w San Francisco czy Nowym Jorku i
nie pomyśleć o Ginsbergu, w Nowym Jorku wszystko się kojarzy z Ginsbergiem.
Z Piotrkiem Bikontem i Maniuchą Bikont