Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

środa, 30 grudnia 2015

Poemat dygresyjny Jacka Gulli - B.

B.
——z rokiem ’67 to rzeczywiście omyłka
——po prostu w roku ‘65 kiedy Allen zawadził o Kraków
——kto wie czy nie w drodze do albo z Rapallo we Włoszech
miałem 17 lat
już wkrótce miano mnie zawiesić w prawach członka
Koła Młodych przy krakowskim ZLP
a wbrew temu co czytam dziś o sobie w „Kurtyzanie”
malowałem wtedy na tyle dobrze że za wstawiennictwem
Jerzego Beresia i Henryka Stażewskiego
w rok czy dwa później zostałem – bez studiów
bez przysposobienia wojskowego – członkiem ZPAPu
——„Skowyt” Allena uslyszałem w ‘67
kiedy to inny członek Koła Młodych
Krzysztof Krzeszowski bodajże
prosił mnie o pomoc
przy pierwszym tłumaczeniu poematu na polski
jakby prąd pokopał Pana Tadeusza
„Skowyt”
„Źdźbła Trawy” Whitmana
„Wielki Testament” Villona
znaczy że utwór pisał nie tyle profesjonalny
wirtuoz formy poeta od poezjowania z fontaziem u podbródka
ile ktoś komu życie zarzuca pętlę na szyję
komu nie pozostawiło ono nic innego
jak tylko rzucać klątwy
oskarżać
modlić się
każdym oddechem
o przysłowiową pomstę do nieba
o Jutro warte miary cierpienia przyrodzonego ludzkiemu istnieniu
przesadzam przecież Allen to w gruncie rzeczy pieśni
pieśni zawiedzionego udręczonego szczęścia
brak adekwatnej znajomości amerykańskiej odmiany angielskiego
brak znajomości realiów poematu
spowodował że nasze tłumaczenie nie było jasne
np: “I too put my queer shoulder to America’s wheel” (1)
myśmy to zrozumieli dosłownie za słownikiem
krzywe albo dziwne ramię
a przecież w slangu ówczesnego podziemia gay’ów
znaczy to coś więcej
coś co jest kluczem do zrozumienia o jakim rodzaju miłości
do Carla Salomona mówi ten rozdzierający utwór
jeśli chodzi o mnie
czytałem „Skowyt” jako porywający dowód na wolność słowa
na wolność życia w US
o wolności w tych wymiarach w PRL nie było sensu marzyć
nie mówię tu o wolności mimo wszystko
ktorą realizuje się samemu w codziennych wyborach
miłość której pieśnią jest „Skowyt” była w mym rozumieniu
istotą więzów człowieka z ludzkością
poza racjonalnymi wyborami
ponad seksualnymi motywacjami
tak jak przychodzi kochać dzieciństwo Boga psa albo geometrię
była miłością do ludzkości ucieleśnionej
tu w osobie faceta którego Panstwo skazało na lobotomię i elektrowstrząsy
jakby człowieczenstwo i.e. przyłość ludzkości
ubogowienie i.e. przyszłość człowieka
musiały być zabronione
zwalczane przez każdy system rządzenia
vide „Civilisation and Its Discontents” Zygmunta Freuda
vide „Eros and Civilisation” Herberta Marcusego
na straży status quo z Zyskiem przy sterach rządu
(1) wers z "Ameryki", a nie ze "Skowytu"

wtorek, 29 grudnia 2015

Poemat dygresyjny ;) Jacka Gulli - A.

Wielomiesięczną korespondencję z Jackiem Gullą prowadziłem z duszą na ramieniu, przygniatała mnie świadomość, że oto piszemy sobie z facetem, który jako jeden z nielicznych spotkał Ginsberga w 1965 roku. Zadawałem Jackowi różne pytania i tak powstała oto dłuższa forma, coś w rodzaju poematu dygresyjnego :) Wiele faktów podanych przez niego nie zgadza się z opowieściami innych osób, które miały wtedy styczność z Ginsbergiem. Są to nieżyjący już Krzysztof Niemczyk i żyjący Zbigniew Warpechowski, z którym rozmawiałem przez telefon. Trzy różne wersje! To była radocha porównywać to wszystko. :)
A.
——Allena poznałem bodajże w ’67 roku
w Krakowie na ulicy Floriańskiej
dzięki malarzowi pianiście i torreadorowi z Caracas – Alberto
Brandt Pimentell Casanova – który leczył się wówczas
u doktor Noemi Madeyskiej z alkoholizmu
i powikłań psychicznych na tle raka
nasza przyjaźń z Allenem miała trwać aż do śmierci autora
„Skowytu”
ba ona trwa do dziś i trwać będzie jeszcze tak długo
jak długo serce tłuc się będzie w mojej piersi
wdzięczne za uwagę troskę i uczynność legendarnego brodacza
okazaną młodemu pięknoduchowi po eksmisji z PRL
który za cały swój dom w życiu i świecie odważył się obrać sobie
przybytek słów
——w 50 rocznicę śmierci ojca poety
który też parał się piórem
czytaliśmy wiersze – Allen i grupa zaszczyconych wybrańców
z nowojorskiego Poetry Project – przed mieszkańcami Patterson
w stanie New Jersey
pod samolotem Spirit of St. Louis
Linbergh przeleciał w nim solo nad Atlantykiem do Paryża
samolot ten zbudowano własnie tam
w centralnej manufakturze mieściny
znanej dotychczas z produkcji sztucznego jedwabiu
——Patterson, NJ, to całe dzieciństwo Ginsberga
tamtego dnia poeta oprowadzał po nim grupę dziennikarzy
paparazzi przyjaciół przygodnych ciekawskich
opowiadał jak go to miasteczko uformowało
między innymi jak wysoki fabryczny komin
dymiący za sto lokomotyw nad „Ziemią Jałową”
wpłynąć miał na jego późniejszą orientację seksualną
——zaczerpnąłem z tamtej wycieczki sporą dozę pokrzepienia
oto sumienie amerykańskiego eksperymentu z demokracją
legenda beatników i hippiesów
głośna pod wszystkimi gwiazdami niebios
tu odziana w skromny szary garnitur
w butach kto wie czy nie z drugiej ręki
przyznawała się w otwartej spowiedzi
do swych jakże mało obiecujących
jakże skromnych korzeni
kaszel
kaszel pyłami jedwabiu
mama popłakiwała pod tym tam żelaznym mostkiem donikąd
tu na tej ławce tato przeglądał gazety
tam gdzie kupa żużlu łopian z dziadami i oset
poznałem co to wytrysk w samotności
wspominał Allen
więc od tego dnia miałem w moją przyszłość
spoglądać z otuchą z ufnością
bo nie ma takiego skrawka ziemi na planecie
takiego zawstydzającego czy ciasnego kata
żeby nie mógł on dać oparcia stopom
stopom co śnią o skrzydełkach Hermesa
o locie mitologicznego Ikara
– niech mnie Słońce spożyje a nie robaczywy grób! –
o bytowaniu wśród aniołów
o mickiewiczowskim wzlatywaniu nad poziomy
o niebiosach wiosną gdy śpiewa się z ptakami


—————————A propos autografu Allena na ścianie w
legendarnej kuchni Niemczyków, o którym tyle się mówi w
„Kurtyzanie i Pisklętach” i „Hipisach w PRL.” Ależ afera! Przecież
Krzysio Niemczyk sam sobie ten autograf w tynku wyskrobał, sam,
tuz przy piecu z gazowymi palnikami, kilka lat po wizycie
amerykańskiego poety, kiedy w Polsce pojawili się hippiesi, żeby
magia nazwiska Ginsberg podporządkować sobie ich bajeczne
plemię, żeby ich uwodzić ważnością swej osoby, żeby nas
podsłuchiwać, żeby na koniec donosić…
——A to przecież nie kto inny, ale właśnie ja sprawiłem, że Allen
spędził na Siemieńskiego swą, jak się miało okazać,
niezapomnianą noc.
——O hippiesach made in USA nikt jeszcze wtedy w PRLu nie
słyszał. „Polityka” zaczęła się o nich rozpisywać, w
najpozytywniejszych terminach marksowskiej krytyki
kapitalizmu, dopiero przy okazji antywojennej burzy w Chicago w
’68, więc datę, łatwo sprawdzalną w annałach MSW, kiedy bard
beatników i autor wstrząsajacego „Skowytu” odwiedził Kraków,
należy cofnąć do wiosny ’65 albo ’66 roku.
——Zupełnie ślepy traf sprawił, że swego przyszłego przyjaciela nowojorskiego poznałem, dzięki Alberto Brandt Pimentell’owi, na ulicy Floriańskiej, pewnego wiosennego popołudnia, w proletariackim tłoku. W pierwszej chwili pomyślałem że to zły sen, że stanąłem oto przed duchem brodatego Karola Marksa i że lada moment Kraków rzuci się na niego w porywie mściwego szału, wściekły na osiągnięcia PRL-owskiego socjalizmu realnego z
jego planami pięcioletnimi, etykietkami zastępczymi, cenzura i MO.
——Trzeba było faceta ratować. Prowadził Alberto, do złudzenia przypominający von Aschenbacha z „Śmierci w Wenecji” Viscontiego i dobrze już obeznany z krakowskim Starym Miastem. Na nic jednak zdał się jakże rzadki w tamtym okresie egzotyczny wygląd cudzoziemców i ich paradny angielski. Odźwierny przed „Kaprysem,” gdzie chcieliśmy zjeść obiad, obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem i zażądał, że jeśli chcemy, żeby nam otworzył szklane wrota, obwieś nie wiadomo skąd musiałby się najpierw wykąpać, ogolić i wdziać krawat. Tłumaczenie tego z polskiego na angielski nie przeszło by mi przez usta, nawet gdybym z tego języka w LSP miał „piątkę,” a nie „dwoje.” Ruszyliśmy dalej. W Hotelu Polskim jednak, gdzie Allen miał zarezerwowany pokój, spotkało nas równie obraźliwe powitanie..
——Wstrząśnięty, a raczej do szpiku kości zawstydzony reakcjami rodaków, wcisnąłem w dłoń szczerze dobremu i uczynnemu Wenezuelczykowi klucz do mieszkania Niemczyków, gdzie miałem wówczas pracownię malarską, tłumacząc że ja sam tej nocy wrócę spać w domu mego ojca.
——Któż mógłby przewidzieć coś takiego!
——Jak z biegiem lat „ołtarzowa” kostka margaryny z zapałkami płonącymi w niej jak knoty świec, czyli pseudo-tybetańskie dzieło Allena w kuchni Niemczyków, przyćmi blaskiem, w kultowych wymiarach, perłę Renesansu północy, ołtarz Vita Stwosza.
——Z chlebaka przewieszonego przez ramię, bard beatnikow wyciągnął ponoć tamtej nocy sznur buddyjskich dzwonków i przy ich rytmicznym wtórze zaintonował gromkim głosem "Hare Krishna, Hare Krishna…"
——W uszach chorej pani Niemczyk zabrzmiało to jak Harem Krzysia, Harem Krzysia, więc jak mogła najgłośniej, zawołała o cisze ze swego łoża boleści. Zawołała po francusku, raz, drugi, trzeci, a że amerykański poeta nie znał francuskiego, więc ignorował prośby i skargi cierpiącej kobiety z miną świętego, któremu doczesna rzeczywistość jest li tylko przeszkodą w pełnej samorealizacji.
——Allen, owszem, pamiętał, ale się nie ucieszył, kiedy go zapytałem o tamta noc, wiele lat później, już tu, przy okazji naszego pierwszego spotkania w drukarence poetów z Poetry Project. Znałem tamtą noc w najdrobniejszych szczegółach, z plotek i mitów Krakowa, lecz głównie z narzekań i próśb schorowanej matki Krzysztofa, żeby nigdy więcej podobnych „typów z pod ciemnej gwiazdy” do niej nie przysyłać.
——To przy tejże właśnie okazji, wobec podsłuchującej nas młodzieży, Allen dotknął mnie jeden jedyny raz w swym życiu, kładąc mi palec na usta, abym się uciszył i nie wspominał tamtej nocy już więcej.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Kazimierz Brakoniecki - List do Allena Ginsberga

I
Mieszkam na ziemi na której spotkali się ludzie z różnych stron
Ginsberg poznał Indianina Żyda Włocha ja Niemca Warmiaka i Mazura
wieją długie wiatry wywiewają stąd cierpienie na zewnątrz
wypłukują z kruszcu dobra wąskie jeziora pagórki i lasy
jestem tutaj stale przyglądając się narodzinom i śmierci
My chcemy Boga my poddani mein Gott kadysz kadysz
w dzieciństwie wbiegałem do katedry jak do przebitej dłoni
która wystawała zapomniana z płaskiej jak śmierć ziemi
wizje na wprost pękającego słońca oko pełne krwi
kora nieba w natchnieniu zimne porywy powietrzne
gdaczące nad źródłem olszyny ślizgająca się rynna dnia
kiwanie się obłoków w ławce rozkwitanie skórek płci
pobiegnę w poranku zachłystując się słowami deszczu

Telewizyjna ława sprasowane zegarki spiłowane szkoły
wzniesiona gazetowa wieża z ocembrowaną podobizną pustki
knot kreta błysk jaskółki cichoprędki kopczyk w powietrzu
lasów rozbiegane kosmyki podchody pod wodnistym niebem
rower oparty o jabłoń ze złamaną nogą przestrzeni
wizje w kolumnie w drewnie w ciele
rosną kości moje odcisnę w epoce swój ślad
My chcemy Boga my poddani on naszym panem kadysz kadysz
śmierć modli się za nami
ona naszym panem
niewidzialnym

II
Z przeszłości poza obrazami nie pozostaje już nic
zdumiewa mnie to że powoli i ja codziennie gniję
ubywa mnie i niedostrzegalnie zmieniam się w twardą grudę
którą kiedyś po raz ostatni rzucę w grób słońca
bezlitosne piękno młodości błądzące w upojeniu
a ja byłem młody moja skóra nocą wydawała dźwięk
Allenie Ginsbergu urodzony w 1926 roku jak mój ojciec
zdumiewa mnie to że mógłbym być twoim synem
to przerażające bo dzieli nas  inna śmierć inny świat
inne doświadczenie zbrodni niewinności i oczyszczenia
nie ogarniam umysłem tej historycznej apokalipsy
pomiędzy tobą i moim ojcem jest to nienawiść biologiczna
tak tylko można dzielić świat na dzień i noc ciało i duszę
nie mogę się z tym pogodzić że żyję jakbym umierał wstecz
jakbym witał i żegnał skazany na schyłkową wiedzę i kraj
patrząc na mijające mnie inne kontynenty bólu prawdy i łaknienia
na inne ziemie wzruszeń uwolnione od poniżeń i powstań
Allenie nie mógłbyś być moim ojcem

III
Światło przychodzi i odchodzi puste
i mój dom przestaje w mojej krwi i świecić
tutaj pozostawiłem na ścianie krzyczącą dłoń
na książce rdzawy sakrament
i znikąd wzbiera dzika bezmyślna pamięć
światło przychodzi i odchodzi puste

Moja nienawiść rodzinna
bezustna kołująca w historii śmierć
którą można jeść pić do zdradzonego końca
tutaj byłem ja  tutaj jest przewrócona ojczyzna
warstwy siły przemocy warstwy ciemności
które kiedyś odkopane przestaną świecić
światło przychodzi i odchodzi puste
nienawiść spiętrza mgliste wnętrzności godzin
ogień lawa zapomnienia Warmia Polska

IV
Amerykańskie przedmieścia z syczącą autostradą snu
domki w zgniłozielonych skorupach pod którymi morze
rozdrapuje krzaczaste ranki biel pustka i biel
termometry przemysłu rzeźni reaktorów laboratoriów
tłumy emigrantów z żółtymi i czerwonymi gwiazdami
niebo o świcie piecze i jest tak łagodne że zerwać
można z jego wargi oszronioną skórę i wtedy lśni Bóg
Pacyfik Atlantyk równiny rozciągniętego przełyku
ludzie na drogach w ciężarówkach rowach platformach
pióropusze fabryk banków stosów sekt prerii i kanionów
ludzie idąc śpiewają Allenie należę do siebie
i ty należysz i twoja matka  do siebie twój kraj
jest kluczem leżącym na skalistym parapecie
w skokach zmieniającego się wieloramiennie światła
wołam do ciebie przez tysiące kilometrów Allenie
oświetla mnie czarny księżyc przedmioty w nim drżą
twoja schizofrenia poezja niezgoda twój łatwy bunt
twoje pochodzenie religie wreszcie homoseksualizm
należą do ciebie jesteś wolny pijesz życie
z czarodziejskiego kociołka w którym i moja śpi krew
zielona krew nieukojonych skończonością bytu

Allenie twoja miłość do świata twój gniew i obłęd
twój płacz obcy w kawiarni na Krakowskim Przedmieściu
którego nikt wtedy nie zrozumiał łzy rzeczy liści i krwi
łzy fizyczności tej łagodnej mocy oddawania się światom
najbliższym które tak raptownie giną w głuchym
słowiańskim słońcu

Słonecznik na nasypie kolejowym słonecznik na śmietniku
słonecznik w M-3 w ustach w komitecie w biurze podróży
słonecznik strach na wróble który marzy o nowym świecie
słonecznik ja zakładający na telewizor tęczową szybkę
pod czujnym okiem ortalionowych dorosłych
słonecznik ja jedzący szczaw buraki cukrowe kapustę
nurkujący w pogoni za płotką w rozbryzgach nocy
słonecznik ja opowiadający bratu niezgrabne bajki
o wędrówkach w skwarze w lodzie w błyszczących czeluściach
słonecznik pod jeziorem w łusce opalenizny w ziarnie
w króliku stroszącym uszy w krecim kopczyku
słonecznik na ekranie w ucieczce w ułudę i nudę
słonecznik ja oglądający dziób morza pancerne seriale
słonecznik ja w domu palący poniemieckie sprzęty
w płaczu mojej babki w zjadliwym uśmiechu urzędów
Nowy Jork Kalifornia Olsztyn Wilno Poryte Taudź
wizje wtajemniczenia gładkość i obłęd chłopcy i narkotyki
nigdy nie posuwam się do przymusu miłość to wszystko
pragnienia mają to do siebie że powracają nago
pochody transparenty Pentagon Wietnam Francja Indie
mistyk fizyczności ciało jest słowem i kluczem
Allenie jestem wzruszony

V
To było w 65 roku miałem 13 lat
wbiegłem na klatkę schodową szukając ratunku
maltretowany przez ojca
nie miałem dokąd pójść
naprzeciw rodzina Reichów
jak ja mogę pójść do Niemców ze skarga na polskiego ojca
na dole Warmiacy nie mogłem i tam zbiec
jak ja im wytłumaczę że polskie dziecko jest bite
przez polskiego ojca
to nie do opowiedzenia
to była pierwsza własna lekcja historii
niezależnego myślenia
to nie do opowiedzenia
oni żyli wspaniale na podwórku byliśmy razem
ale rodziców mieli tylko oni
prawdziwych ojców i prawdziwe matki
zazdrościliśmy im ojców
my nie mieliśmy ojców
ci byli metodycznie od wojny zabijani
legenda karierą obojętnością i zniechęceniem
bełkotali w wódce ortalionach telewizorach w karach
w wodach płodowych nicości
słuchając Wolnej Europy na zawsze umarli
bełkotali w trocinach własnych wymiocin
w kratach białego umysłu dumni i zgnili
wreszcie wolni od siebie
od przyszłości

VI
Kim byłbym będąc synem Allena Ginsberga
homoseksualisty poety mistyka ciała i oddechu
kim jestem będąc synem Jana Brakonieckiego
akowca emeryta despoty spekulanta polska historią
mającego nadzieję na nie wiadomo już co
urodzeni w tym samym roku miesiącu na innych kontynentach
unoszeni są tym samym prawem siły i nicości
głodu i miłości dobra i zła
oddzieleni życiem i śmiercią
znakiem wolności i przestrzeni
odejdą w dobrotliwą ciemność

VII
Moja matka jest śmierć
przywołuje mnie do siebie
w nocy dotyka genitalii
w dzień opływa jak obłok
patrzy moimi oczami
słucha moimi uszami
mówi moim językiem
moja matka jest śmierć
uczę ja nowego życia
nie mówię nie widzę nie słucham

VIII
Już jestem sobą niczego nie pragnę
teraz sam jestem ojcem
śmierć we mnie nie dla mnie pracuje


Olsztyn 3, 14 XII 1985

piątek, 18 grudnia 2015

Krzysztof Boczkowski - Metamorfozy

1
Żydowskie oczy z topazów
wciśnięte w biały bochen głowy
zanim na wielkiej szufli
w zielonych liściach łopianów
w szarej chmurze popiołów
- włożą twą głowę, ręce i nogi
W żelazny piec krematorium
- już po śmierci
nie za życia – jak tu
w Europie

2
Widzę Ciebie jak idziesz molem w Sopocie
w szklistym chłodzie poranka
twarz zmarszczona jak woda
pierwszym światłem,
ponad krami chmur
twe usta obejmujące słońce -
spływają perłowym blaskiem
- gasną
i z sykiem toną
w zielonej wodzie Zatoki Gdańskiej

3
Zjawisz się w snach
nagi, jak stary płaszcz
unoszony wiatrem
na filmach rysunkowych
- ale bez ich kolorów
bez melodii
suniesz rozpięty w ciszy
pustych ulic
o świcie -
nudnych parterowych domków

4
Ja także zmieniam się Allenie
- ja także
odrzucam żelazne balustrady rąk
i puste butelki serc
ja także Allenie -
idę nagi, stary człowiek
skurczony w sobie jak czarna pestka
który wiele odrzucił
- by być wolnym
aby się narodzić

wtorek, 15 grudnia 2015

Krzysztof Boczkowski - Rozmowa pomiędzy Ezrą Poundem i Allenem Ginsbergiem

Wtedy Ginsberg pochylił się nad Mistrzem
i powiedział:
- Twoje Cantos są szokująco bezpośrednie,
jak rzeczy.
- Tylko bałagan i rozgardiasz.
- Kto? – ty, Cantos czy ja?
- Moje pisanie: fuszerka i łatanina.
Jak dziecko brałem do rąk różne przedmioty,
wszystko co mnie bawiło wpychałem do worka.
To nie jest droga
do dzieła sztuki.
Wiedziałem zbyt mało
o wielu sprawach -
czytałem tak powoli.
- Ale nikt nie pozna wszystkiego!
- Ale lepiej wiedzieć dużo
o kilku sprawach
jeśli chcesz napisać Cantos.
A po chwili dodał:
- Dość już nauczałem,
w starości przychodzi czas,
aby znowu się uczyć -
To jest bardziej radosne.

niedziela, 13 grudnia 2015

Gospel Noble Truths - Allen Ginsberg - Piotr Bikont i przyjaciele

Allen Ginsberg - Gospel Noble Truths

https://www.youtube.com/watch?v=l3ekB7dS2TE

Piotr Bikont i przyjaciele (tak było w programie Ad Libitum 3) - Przyszedłeś na świat... (tłumaczenie tekstu - P. Bikont).

https://www.youtube.com/watch?v=eoC9Q7igCwA

(ja też tu się przewijam)

sobota, 12 grudnia 2015

Bogusław Schaeffer "Howl. Monodram dla narratora, dwóch aktorów, zespołu instrumentalnego" według poematu Allena Ginsberga, Piotr Bikont

https://www.youtube.com/watch?v=jUclA29-j9Y

Bogusław Schaeffer Howl według poematu Allena Ginsberga
Piotr Bikont - głos, John Tilbury - fortepian, Eddie Prevost - perkusja, Jacek Kochan - perkusja, Maniucha Bikont, Włodzimierz Kiniorski - aktorzy/saksofony, Rafał Mazur - akustyczna gitara basowa, Marcin Dymiter - elektronika, Miodowa Orkiestra Ad Libitum, Krzysztof Knittel - dyrygent

piątek, 11 grudnia 2015

Rozmowa z Piotrem Bikontem - cz. II (ostatnia)

A jaki masz stosunek do tłumaczeń Ginsberga – Musiała, Barana, innych?

Wolę swoje (śmiech). To chyba naturalne. Zresztą „Skowyt” to jest tego typu poemat, który nie może mieć idealnego tłumaczenia. Każde tłumaczenie musi być obciążone osobą tłumacza i posiadać jakieś błędy, ponieważ tam wiele rzeczy pozostaje niezrozumiałych – np. niejasne są pewne odniesienia, gramatyka, brak interpunkcji.

Skoro sam wykonujesz na scenie „Skowyt” z towarzyszeniem muzyki, jaki masz stosunek do śpiewającego Ginsberga?

On śpiewał te wiersze, które były napisane jako piosenki. Mnie się to bardzo podobało i podoba nadal. Zbawieniem jest strona youtube.com, tam można tego znaleźć sporo. Jedną z tych piosenek będziemy dziś śpiewać. Ja to przetłumaczyłem, choć było to dość trudne, ale chyba mi się udało.
Ale coś mi się przypomniało. W 1976 roku zrobiliśmy we Wrocławiu imprezę z wierszami Ginsberga, Ferlinghettiego i Corso, taki spektakl. To było niesamowite wydarzenie, ci co tam byli do dziś to wspominają. W Parku Szczytnickim we Wrocławiu jest taki mały kościółek drewniany, pod wezwaniem św. Jana Nepomucena, który już utracił charakter sakralny. Ktoś tam miał dojście do tego i my ten spektakl tam właśnie zrobiliśmy. Było tak, że Jurek Zubkiewicz miał olbrzymią kolekcję płyt i dwa adaptery, i puszczał muzykę, Jefferson Airplane, mnichów tybetańskich, ja recytowałem „Skowyt”. Potem były inne wiersze i inni wykonawcy. Ja siedziałem na górze, tam gdzie jest miejsce dla chóru, a cały dół był zapełniony ludźmi, ludzie stali też na zewnątrz. W tej imprezie brali też udział m.in. Magda Łazarkiewicz, wówczas Holland, Olaf Andruszko. To była duża rzecz.
Robiłem też warsztaty z poezją Ginsberga w Plutkach pod Olsztynem. W różny sposób te wiersze były wykorzystywane – recytowane, była muzyka na żywo, w innych formach była ta poezja prezentowana.

Ile razy i kiedy spotkałeś Allena Ginsberga?

Spotkałem go raz, w 1986 roku w Warszawie. On miał benefis w Starej Prochowni. Towarzyszyli mu Baran i ktoś jeszcze. Wyglądało to w ten sposób, że najpierw Allen czytał swój wiersz, a potem oni czytali swoje tłumaczenia. W przerwie podszedłem do Ginsberga i sprezentowałem mu ten pierwszy numer podziemnego „Pulsu”, w który ukazało się moje tłumaczenie „Kral Majales”. Spytałem czy będzie czytał ten wiersz, on powiedział, że nie planował, ale skoro chcę, zaproponował mi przeczytanie tego poematu. To było niesamowite. Potem rzucił się na mnie, wycałował mnie i dostałem od niego tom poezji z dedykacją. I to był tylko ten jeden raz. Ja zresztą nie mam takiej potrzeby, żeby się kontaktować z różnymi artystami, poetami, których podziwiam. Mam takie wrażenie, że znam tak dobrze kogoś takiego z tego, co on pisze, że poznawanie go mogłoby mi ten obraz jakiś zaciemnić. Nie wiem właściwie o czym miałbym z takim kimś rozmawiać. To nie znaczy, że tego unikam. Jak kogoś znam to jego muzyka, poezja, jego utwory jeszcze więcej mi mówią, ale jak kogoś nie znam, to nie mam parcia na poznanie.

W „Miesięczniku Literackim” z 1985 roku ukazała się recenzja książki Ginsberga „Utwory poetyckie” w tłumaczeniu Bogdana Barana. W recenzji Bogusław Jasiński napisał, że „w manifestach i deklaratywnych wierszach Ginsberga nie zostało dziś nic prócz wątpliwej jakości filozofii podbrzusza” i że „świat Ginsberga rozciąga się między pępkiem a kolanami”. Jak to skomentujesz?

Ten ktoś tego nie czuje, nie odbiera tak, jak powinno się to odbierać. Ja się z tym nie zgadzam, ale wiem, że jest taki odbiór poezji Ginsberga. Tematem poezji Ginsberga nie jest świat zamknięty między podbrzuszem a kolanami, ale jest to świat jego doświadczeń i on te doświadczenia wyrzuca z siebie. Ale służą mu też do tego, żeby się rozpiąć na cały świat i siebie rzutować na ten świat. W tym sensie jest to akt totalny, jest to też akt totalnej spowiedzi, bo jest to też poezja konfesyjna. Ale poza tym jest to też poezja rytmiczna oparta na oddechu i bardzo buddyjska. Żadna z tych rzeczy nigdy nie może być doskonała i u Ginsberga nigdy nie jest, ta jego niedoskonałość jest wpisana w formułę jego poezji. Ale nie trywializowałbym jego poezji i nie zamykałbym tylko do sfery erotycznej czy erogennej.

Czy, zgodnie ze słowami Piotra Sommera, warto ocalać poezję Ginsberga?

Oczywiście. Przecież jest to część kultury i to bardzo istotna.

Czy ta poezja nie zdewaluowała się?


Przecież będziemy ją dziś wykonywać. Włodek Kiniorski w ogóle nie miał z tym nic wspólnego, a jak to usłyszał to tak mu się to spodobało, że mówił, że chce to wykonywać na koncertach. Ginsberg do takich ludzi, jak Kiniorski przemawia, bo Kiniorski ma inny umysł, bardzo chłonny, inaczej myśli. To jest poezja doświadczenia, to jest bardzo ważne, a poza tym Ginsberg nie ma kontynuacji i to jest też bardzo ważne, żeby go ocalić. Nie mówiąc już o tym, że jeśli wspomnieć przeżywanie własnych doświadczeń i doświadczeń ludzi najbliższych poezja Ginsberga jest niesamowitym dokumentem tamtego świata, tamtych czasów, tamtych miejsc i ludzi. Trudno znaleźć się w San Francisco czy Nowym Jorku i nie pomyśleć o Ginsbergu, w Nowym Jorku wszystko się kojarzy z Ginsbergiem.


Z Piotrkiem Bikontem i Maniuchą Bikont

czwartek, 10 grudnia 2015

Rozmowa z Piotrem Bikontem, 20.10.2008 - cz. I

Kiedy po raz pierwszy spotkałeś się z poezją Allena Ginsberga?

To był 1973 albo 1974 rok, jeszcze na studiach, chyba po pierwszym roku studiów. Myśmy mieli na studiach obowiązkowe kursy wakacyjne i to było chyba w Poznaniu. Przyjechali ludzie ze Stanów, native-spikerzy, którzy prowadzili z nami zajęcia, ale były to zajęcia bardziej rozrywkowe. A był to czas, kiedy dostęp do książek był bardzo kiepski i oni otworzyli w jednym pokoju bibliotekę. Ja się wtedy interesowałem poezją w ogóle i był tam gość, który był poetą i od niego dostałem parę książek, m.in. taką antologię, w której był między innymi „Skowyt”. I to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Poznałem wtedy kilku poetów z Beat Generation – Ginsberga, Ferlinghettiego, Corso, Syndera, byli tam też Creeley, Olson, sami najlepsi poeci wtedy. Zacząłem to czytać i zacząłem to też bardzo szybko tłumaczyć, choć wcześniej tego nigdy nie robiłem. Mieliśmy koło naukowe, na którym mogłem to zaprezentować. Od razu miałem też świadomość, że Ginsberg reprezentuje w poezji linię Williamsa, co też było dla mnie istotne - Williams był w opozycji do postawy poetyckiej Eliota i Pounda, którzy opuścili Amerykę, a on został w Paterson. Zresztą Ginsberg bardzo często się na niego powołuje i jest to jakby jego ojciec duchowy.

I wtedy też zacząłeś to tłumaczyć?

Tak, choć o publikacji nie było wtedy nawet mowy. Ale moje pierwsze wystąpienie na kole naukowym było jakimś szalonym sukcesem, m.in. dlatego, że było to co, czego nikt nie znał, albo mało kto, choć nikogo takiego nie spotkałem. Zapraszano mnie też do różnych domów i ja w tych domach robiłem czytania czy wystąpienia, tzn. pokój był napakowany ludźmi, coś, jak wieczór autorski, z tym, że ja byłem tłumaczem. Czułem się jakbym był medium ginsbergowskim, jakbym miał misję do spełnienia. Oprócz Ginsberga czytałem też Ferlinghettiego i Corso. Było to jednocześnie zejściem do podziemia, zejściem do kultury offowej, mówiąc współczesnym językiem, undergroundowej czy nielegalnej; to jest istotne, że chociaż nie było w tym nic bezpośrednio politycznego, to w samej formie tych spotkań było coś antykomunistycznego. I był to pierwszy raz, kiedy tak naprawdę czynnie zacząłem walczyć z tym ustrojem, w którym wtedy żyliśmy. A z drugiej strony było to moje pierwsze zaangażowanie artystyczne. Potem zacząłem się zajmować wieloma innymi rzeczami, ale zaczęło się absolutnie od Ginsberga i od „Skowytu”.

Czyli dla ciebie i dla twojego pokolenia to był ważny poeta.

To był ważny poeta dla mnie i dla mojego pokolenia też, choć tylko dla części tego pokolenia, dla tej części, która miała cokolwiek wspólnego z ruchem hippisowskim, który u nas później się rozwinął, niż w Stanach. Ukazała się teraz książka Kamila Sipowicza o hippisach w Polsce, jeszcze jej nie widziałem, ale tam pewnie też jakiś trop ginsbergowski jest. Wiem, że ktoś powielił to moje tłumaczenie „Skowytu” i rozdawał na zlocie hippisów w Częstochowie, w którymś tam roku, ktoś coś nawet pozmieniał w tym tłumaczeniu. Później moje tłumaczenie ukazało się w podziemnym piśmie „Puls”.

Na kogo Ginsberg wywarł twoim zdaniem największy wpływ w twoim pokoleniu?

Ja bym powiedział tak – w Polsce on nie miał naśladowców, ale ten wpływ był oczywiście silny, ponieważ był to kontakt z inną poezją, z założenia inną. Natomiast bezpośredniego wpływu nie widzę.

A Antoni Pawlak na przykład?

U niego też bezpośredniego wpływu nie ma, ale jest jego jeden wiersz, który jest w pewnym sensie trawestacją „Supermarketu w Kalifornii”, czyli „Czynny przez całą dobę”. Ale też, kiedy się przeczyta jego wiersz „Ponad siły”, który na mnie zrobił ogromne wrażenie, to on miał w sobie coś ginsbergowskiego, tzn. odwoływanie się do bezpośrednich doświadczeń własnych i przyjaciół. U Ginsberga to jest, częściowo zaszyfrowane, częściowo nie, ale padają nazwiska, które komuś innemu nie muszą nic mówić, ale dla autora są ważne, ponieważ są zapisem własnych doświadczeń. I w tym sensie uważam, że „Ponad siły” jest pod jakimś wpływem Ginsberga. A poza tym każdy poeta, który się z nim zetknął był pod jego wpływem, choć byli też tacy, którzy od razu go odrzucali, np. Piotrek Sommer czy Tadeusz Sławek, który też jest bardzo negatywnie do niego nastawiony. Poza tym, powiedzmy sobie, ja nie jestem specjalistą od poezji, nie jestem krytykiem literackim, zajmuję się teatrem, muzyką, filmem, zajmuję się też literaturą, ale nie głównie. Ale miałem taki okres w swoim życiu, kiedy Ginsberg był dla mnie najważniejszy. I dziś będę miał okazję wrócić do Ginsberga po wielu latach. (20 października odbył się festiwal Ad Libitum, podczas którego został wykonany "Howl" z muzyką Bogusława Scaeffera)

Ze swoim tłumaczeniem?


Właśnie nie, bo nie zgodził się na to Bogusław Schaeffer i będzie to tłumaczenie inne, nawet nie wiem czyje (tłumaczenie Leszka Elektorowicza). Ale jest w tym tłumaczeniu wiele błędów, tłumacz wielu rzeczy nie zrozumiał i ja to musiałem sam, dziś w nocy, poprawić, nie mając przed sobą swojego tłumaczenia. 

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Krzysztof Gołoński - Świat to kiwnięcie palcem (fragment)

Wystarczyło otworzyć oczy, by znaleźć się na prawie pustej ulicy pewnego wrześniowego popołudnia. Na ulicy, z której przechodniów wyprosił, a raczej wykopał na zbity pysk, deszcz. Stałem w miejscu obojętny na strugi, które przypominały mi tańczące ogniki. W pewnej chwili przyszło mi do głowy, że wraz z deszczem lecą na mnie moje własne szczyny. Wydalone przed tygodniem w cuchnącej bramie, a raczej przed tą bramą, gdyż strach nie pozwolił zagłębić się w jej ciemność. Albo jeszcze inaczej… lecą na mnie szczyny Ginsberga. Wydalone w śnie snów, Ameryce. Szczyny Ginsberga spływają mi po twarzy, czasem dostają się przez otwarte usta na język

środa, 2 grudnia 2015

Darek Foks - Bitnik w niebiesiech

Pamięci Allena Ginsberga
„I
Wcięło go w kwietniu. Wiemy, jak jest w kwietniu:
Na wiosnę czeka lud, sobotę mają ludziska.
Siedziałem w barze, myślałem o bezmiarze;
Noc zaciskała zęby na zimnym kapslu żywca.
Szafa grała. Zgodnie z partyturą
W kwietniu wzrasta spożycie i pamiętamy wszystko.

Profesorze, z paru strof
Blaszkę zrobił czasu młot.

II
Byłeś bitnikiem jak co drugi z nas, a może
Co trzeci. Co czwarty nigdy
Nie przebrnie przez twoje Wiersze zebrane. Niebo
Ameryki nad studentem z Kostaryki. "Głos Wybrzeża"
Zapewne też przeżył tę śmierć. Tysiąc lat Gdańska
I siedemdziesiąt jeden lat autora Café in Warsaw.
Tysiąc udawanych orgazmów na tysiąclecie miasta.
Tysiąc ruchów w brzuchu matki na tysiąclecie państwa.
Dwie pedalskie odzywki zasłyszane o świcie. 
Niczego nie ma o mnie w Internecie.

III
Charlie, dmuchnij jeszcze raz:
Allen Ginsberg jest wśród nas.
Do nocnego biegnie Jack,
Gdyż od szefa przyszedł talon.

Nie będziemy truć o czasie;
Jack taksówką wraca właśnie,
Ściskając sterte browarów
Tudzież kilka towarów.

Ściska je trochę za mocno,
Bo jedzie taryfą nocną:
Kiedy człowiek laskę trzyma,
To go system nie powstrzyma.

Trocki gówno o tym wiedział,
Więc nie będzie z nami siedział.
O pomniejszych nie mówimy,
Bo ich raczej nie widzimy.

Jack piwo w puszkach zakupił
I trochę z jednej upił,
Co uczyniło zwłoki z Jacka
I na Jacka juz żadna nie czeka.

Hańba Jacka naszą hańba jest.
Przy Allenie stać nas na gest,
Bo porządne z nas chłopaki
I nie chcemy robic draki.

O Charliego dmuchaniu
Zdaje się było w pierwszym zdaniu.
Ważna jest trąba jego,
Gdy witamy nowego.

Charlie, dmuchnij jeszcze raz.