Allen Ginsberg w Pradze w 1965 roku na festiwalu studenckim, podczas którego został Królem Maja. Tak wyglądał siedząc w warszawskiej kawiarni i obserwując to, co dzieje się wokół.
Warszawska kawiarnia
Te widma siedzące na
plastikowych stołkach
widma w skórzanych
rękawiczkach przemykające przez kawiarnię w ciągu godziny
widmowe dziewczyny z
twarzami w bliznach, o cienkich brwiach, w czarnych pończochcach
widmowi chłopcy o
przyczesanych blond włosach z małymi bródkami
nowe
widma zatopione w rozmowie stłoczone nad lśniącymi czarnymi stołami w to późne
popołudnie
z
głośnika hi-fi monotonny śpiew smutnego sopranu historii
–
osiemnastowieczne mury i okna w perspektywie Nowego Światu biegnące w kierunku
kolumny Zygmunta III
z
podniesionym mieczem od trzech stuleci czuwającego nad polską młodzieżą –
O
polskie widma ile wycierpiałyście odkąd Chopin łkał w swój romantyczny
fortepian
gruz
starych budowli, wesołe całonocne zabawy pod bombami,
pierwsze
krzyki ginącego getta – Robotnicy przechodzą przez przedwojenne ściany
różowo-błękitnej sypialni niszcząc zalane słońcem ruiny –
Teraz
widma zaczynają całować ręce, dziewczyny całują się w usta, rude czarodziejskie
paryskie włosy
i
ładne złote zegarki – aby usiąść pod żółtą ścianą z dużą brązową teczką
by w
wąskim czarnym krawacie wypalić trzy papierosy i kiwać głową dyskutując o
nowym filmie
Widma
niech Chrystus i wasze ciała będą z wami w godzinie waszej młodości
w
powojennym niebie splamionym przez pot Komunizmu, wasze miłości i biała gładka
skóra na policzkach jest delikatna we wzajemnym spojrzeniu.
O
widma, jak piękne są wasze spokojne ogolone twarze, wasz szale koloru jasnej
pomadki, wasze cienkie obcasy,
jak piękne
jest wasze nieobecne spojrzenie spod długich rzęs, gdy samotnie siedzicie przy
stole ze skrzyżowanymi nogami,
jak piękna
wasza cierpliwa miłość, kiedy siedzicie razem i czytacie pisma poświęcone sztuce
–
jak pięknie
wchodzicie ze śmiechem do zatłoczonej sali przez drzwi zasłonięte aksamitną
kotarą,
jak
czekacie w kapeluszach na głowie, mierzycie wzrokiem inne twarze, odwracacie się
i znikacie na godzinę
lub rozmyślacie
przy barze czekając aż niemrawa kelnerka zaparzy wrzącą herbatę, stojąc bez
ruchu
jedna
minuta za drugą gdy dzwony kościelne wybijają godziny i mijają lata a wy wciąż
tkwicie na Nowym Świecie
jak
pięknie ściągacie usta z westchnieniem wypuszczając dym pocieracie ręce
lub nachylacie się ku sobie ze śmiechem na widok tego kudłatego
szaleńca, który siedzi płacząc obcy pośród was.
10 kwietnia 1965
(tłumaczenie Andrzej Szuba)