Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

środa, 13 kwietnia 2016

Z Piotrem Rypsonem o Allenie Ginsbergu - cz. II

Czy pamięta Pan jakieś szczegóły z koncertów w 1986 i 1993 roku?

Na koncercie w 1986 roku tłumaczami Ginsberga byli Grzegorz Musiał i Michał Kłobukowski. Oni obydwaj tłumaczyli na zmianę, bo to był bardzo angażujący koncert, trwał pewnie około dwóch godzin. Część tych tłumaczeń, mówię o wierszach, było znanych, więc szło to dość gładko, ale, kiedy część z tych wierszy Allen zaczął recytować i okazało się, że ich metryka i rytmika jest inna, niż w tłumaczeniach, to się robiło to zabawne. Tym bardziej, że tłumaczyło się wers za wersem, a więc albo się trzymało, albo się sypało to wszystko. Ballady, które wtedy wykonywał to było dość proste, ale Allen też bawił się z jakimiś rytmami aborygeńskimi. On wykonywał jeden wiersz, wystukiwał rytm na dwóch pałeczkach, hinduskich czy japońskich, o bardzo donośnym brzmieniu, wystukiwał ten podział, a potem recytował wiersz, który był na tym podziale zbudowany. I to dość trudno było tłumaczyć i koledzy po prostu stawali na głowie. Dobrą robotę zrobił też Jurek Słoma, który grał na bębnach. Ginsberg wykonywał swój żelazny repertuar – z jednej strony śpiewał Blake’a, z drugiej strony śpiewał swoje utwory, jak Father Heath Blues, Do the Meditation Rock czy Hum Bomb, ale recytował też swoje wiersze, które nie poddawały się umuzycznieniu. Ludzie byli trochę zszokowani, bo na widowni była dziwna mieszanka, jakiegoś offu artystycznego, byli buddyści itd. I Ginsberg zaśpiewał jakąś, że mu nie staje i ci buddyści byli trochę zszokowani. Było też podpisywanie książek, ale nie było już czasu na jakąś dyskusję, bo był to koncert poetycki, a nie spotkanie autorskie.

Czy Ginsberg wpłynął w jakiś sposób na Pana poglądy czy zainteresowania?

Ginsberg dość wcześnie wpłynął na moje zainteresowania. Dowiedziałem się o nim po raz pierwszy, jak miałem jakieś szesnaście lat i mieszkałem w Afryce, w Erytrei, która była wówczas częścią Cesarstwa Etiopskiego. Mój przyjaciel, Tomek Lenert, który jest buddystą, ale wtedy buddystą nie był, przywiózł taką książkę o Emmecie Groganie i ruchu diggersów w San Francisco. Emmet Grogan bardzo dużo pomstuje w tej książce, to jest właściwie jego autobiografia, a tytuł to Ringolevio: A Life Played for Keeps. A jedna z niewielu osób, o których on pisze coś dobrego to był Ginsberg. Więc wtedy ja się tym Ginsbergiem zainteresowałem, później oczywiście czytałem jego wiersze, ale już nie w Etiopii, bo tam nie było bibliotek, ale kiedy wróciłem już do Polski. Czytałem go głównie w oryginale, bo po tym pobycie w Afryce znałem dobrze angielski. Zresztą Ginsberg opowiadał mi o Groganie, z którym miał bardzo dobre relacje, opowiadał mi też o innych swoich przyjaciołach. On w ogóle lubił opowiadać nawet takim przygodnym przyjaciołom, jak ja.
Muszę powiedzieć, że podobał mi się Skowyt i nadal mi się podoba, podoba mi się szereg innych wiersz, natomiast to nie była poetyka, która była mi bliska. Ja się interesowałem bardziej ascetycznymi formami poezji nowatorskiej w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, a poetyka Ginsberga taka nowatorska już wówczas nie była. Ale, oczywiście, jako człowiek, który był zawsze związany z różnymi środowiskami protestu, był mi bliski wraz ze swoją poezją. Ja właściwie bardziej czytałem i lubiłem Gary’ego Snydera, jak byłem nastolatkiem, niż Ginsberga, zresztą ze Snyderem korespondowałem, a Ginsberga poznałem.

Jakich ludzi za swojego pokolenia wymieniłby Pan, na których jakiś wpływ miałby Ginsberg?

Ja bym się nie podejmował doszukiwania się wpływów Ginsberga w poezji polskiej, bo przyznam szczerze, że jej nie znam tak dobrze, więc tutaj nie będę się mądrzył. Natomiast, jak wróciłem w 1975 roku do Polski z Afryki, to w zasadzie całe środowisko, z którym miałem do czynienia w owym czasie, a byli tam i poeci, i malarze, i muzycy, hippisi czy resztki hippisów, bo ten ruch wówczas najlepsze lata miał za sobą, to wszyscy byli w takim czy innym stopniu pod wpływem Ginsberga, jeśli chodzi o postawę czy będąc po prostu jego czytelnikami czy też osobami, które się z nim zetknęły podczas jego pierwszej wizyty w Polsce. Byli to tacy moi koledzy i przyjaciele, jak Ryszard Kozłowski, Jarek Markiewicz, którzy byli związani w tych latach z miesięcznikiem Nowy Wyraz, czy Wiesław Sadurski, ten krąg takiego offu, mniej może w przypadku Markiewicza, bo on był bardziej obecny w ówczesnym życiu literackim. Nie sądzę, żeby Karasek był pod jakimś wielkim wpływem Ginsberga, ale nie mnie o tym przesądzać. Ale inni bardzo offowi twórcy, jak Jacek Gulla, byli pod bardzo silnym wpływem Ginsberga, a na pewno w znacznie większym stopniu, niż Ferlinghettiego czy Snydera. Zresztą oni byli w Polsce znacznie mniej znani. A Ginsberg miał temperament, był bardzo sprawny marketingowo.

Jaki ma Pan stosunek do składników legendy Ginsberga, która w Polsce funkcjonowała, chodzi mi o stosunek do jego postawy politycznej, zaangażowanie w ruch kontrkulturowy czy kontestacyjny, jego projekty muzyczne, homoseksualizm czy oddanie się narkotykom?

Ja mam całkowicie akceptujący i pozytywny stosunek do tego. Ginsberg był hipopotamem, tzn. konsumował wiele i sam był osobą, która nie stała w cieniu, był zdecydowanie frontmanem, to był człowiek na froncie sceny i różnych zdarzeń, nie chował się w tło na fotografii. Miał w sobie rys dobrej amerykańskiej autopromocji, ale w bardzo dobrym tego słowa znaczeniu. Ja go postrzegam jako niezwykle pozytywną, momentami może trochę naiwna postać, ale naiwnością, którą świadomie i mądrze dawał prawo robić to, co robił jako poeta i artysta, a nie polityk czy uczony, który miałby na chłodno kalkulować rozmaite sprawy. I z tą swoja naiwnością mógł pójść do Kiszczaka i zażądać wypuszczenia poety z więzienia. Jeśli chodzi o narkotyki to był on raczej po stronie narkotyków miękkich, psychodelików, doświadczał raczej LSD, pejotlu, meskaliny i oczywiście marihuany, niż heroiny, speedu czy cracku, więc  w związku z tym myślę, że był raczej po tej pozytywnej stronie przygody z wyobraźnią i z poszerzaniem granic poznania, jakie jest nam dane. Myślę też, że bardzo dużo dobrego zrobił też dla środowisk homoseksualnych, bo był otwarty, nie pękał, choć myślę, że sam mógł mieć, ze względu na swoją powierzchowność, jakieś osobiste problemy z tym związane, bo nie był przecież klasycznym przykładem typowego hollywoodzkiego amanta. Na życie seksualne nie narzekał chyba i było to bardzo czyste i pozytywne. I trzeba jeszcze dodać do tego, że przy tej całej swojej sławie – bo był człowiekiem bardzo rozpoznawanym na całym świecie, czy w tych częściach świata, które czytają poezję i przyswajają przedstawiane im obrazy – nie chcę nadużyć słowa skromność, ale był bardzo uważnym, czujnym facetem. Pamiętam, że kiedy siedzieliśmy tym klubie Blue Note, a ja chciałem coś zanotować, bo akurat coś mi przyszło do głowy, a nie miałem przy sobie długopisu czy notesu to w ciągu sekundy on mi to podał i już. Zresztą moim zdaniem był dość skromny w swoich zachowaniach. Był bardzo partnerski, nie było w nim cienia człowieka zadufanego w sobie, choć przecież osiągnął wielki sukces i mimo swojej gargantuicznej obecności, bo był duży, gruby, miał potężną brodę, ale nie krzyczał nad swoją miarę. Pewnie ze względu na jego jakiś mit jest to wszystko trochę przesterowane, ale fajnie, że jest on w pewnie sposób jakąś legendą.
Myślę, że on był postacią zmitologizowaną, nawet kiedy przyjechał do Polski po raz pierwszy w 1965 roku. Pamiętam, jak Ryszard Nowina Kozłowski, nowina to jego pseudonim literacki, pokazywał mi ścianę w swoim mieszkaniu, gdzie Ginsberg napisał jakiś wiersz, tak jak Pablo Picasso zostawił gołąbka na Żoliborzu. Być może takich ścian było więcej, ale był na tyle silną legendą, że był kojarzony. Pewnie nikt jeszcze nie wiedział, że był związany z beatnikami, czyli w zasadzie z tym, co w Polsce było przyjmowane jako kategoria freak’a, bo hippisi – wiadomo – mają swoje atrybuty bycia hippisami, mają długie włosy, noszą się barwnie i mają rozmaite swoje postulaty, natomiast m.in. warszawskie freaki były łączone ze środowiskiem beatników, ludzi, którzy żyją inaczej i mają inną hierarchię wartości, natomiast nie koniecznie muszą sobie naszywać jakieś słoneczniki na koszuli.
To tyle, bo nie jestem krytykiem współczesnej literatury czy historykiem literatury, żeby umieć powiedzieć, gdzie te wpływy Ginsberga są, czy sposób postrzegania go przez jego pokolenie czy następne pokolenie literackie było silne i na ile było silne.