Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

czwartek, 17 marca 2016

Z Adamem Szostkiewiczem o Allenie Ginsbergu - cz. III

Pytałem o Pana stosunek do Ginsberga jako buddysty? A teraz chciałbym zapytać jaki ma Pan stosunek do składników tzw. legendy Ginsberga, czyli homoseksualizmu, ekscentryzmu, narkotyków, występów na scenie czy romansu
z hippisami?

Powiem szczerze tak, że mam różny stosunek do różnych elementów tej legendy. Nigdy szczególnie ważny nie był dla mnie, choć oczywiście nie mam nic przeciwko, ten motyw gejowski. Dla niego było to ważne. Cała ta walka o równouprawnienie, w której był bardzo aktywny. Ja to rozumiem i szanuję, ale dla mnie nigdy to nie było specjalnie ważne, choć pewnie ta amerykańska walka o równouprawnienie gdzieś we mnie została. Dziś mamy nasze polskie dyskusje, spóźnione oczywiście, bo byliśmy w komunizmie, o prawach gejów – ja tego bronię na zasadzie, że jest to społeczeństwo otwarte, pluralistyczne. W ogóle nie mam przekonania, że sprawa homoseksualizmu jest konstytutywna u Ginsberga. Dla mnie sprawą konstytutywną jest przede wszystkim poezja, włącznie z tą zabawą, pół-eksperymentem muzycznym. Te inne elementy, typowo buntownicze, narkotyki, to jest banał. Dziś to nie jest nic istotnego, żeby robić z tego jakiś punkt odniesienia czy punkt oceny. Tutaj jednak daje o sobie znać zeitgeist, tzn. to były rzeczy bardzo ważne na przełomie lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, dziś patrzymy na to jako na rzecz oczywistą albo to ignorujemy. Ja to raczej ignoruję. Dla mnie najważniejsza jest poezja.
Wcześniej wspomniał pan o tej audycji po śmierci Ginsberga, ja drukowałem też wspomnienie o Ginsbergu w Tygodniku Powszechnym, to zabawne – w katolickim piśmie, człowiek, który akurat z katolickim systemem wartości wiele wspólnego nie miał, przynajmniej w takim potocznym znaczeniu, bo głębszym… to byli wrażliwi ludzie, cokolwiek można o nich powiedzieć, wariaci i eksperymentatorzy egzystencjalni, ale wrażliwi i ciekawi ludzie. Więc to było miłe, że Tygodnik nie miał nic przeciwko temu, a publiczność nie bardzo wiedziała o co chodzi, więc wtedy nikt nie wykorzystał tego do kolejnych ataków, że jest to łże-katolicki tygodnik.
Powtarzam – najważniejsza jest poezja i – dodajmy jeszcze drugi element – jego rola kulturotwórcza, tzn. że był on faktycznie symbolem zmian amerykańskiego społeczeństwa, z tego konserwatywnego na bardziej otwarte. Dziś wiemy po latach, jakby teraz rozmawiać o kontrkulturze lat sześćdziesiątych, nie ma jednoznacznej oceny – są rzeczy dobre, których ja bronię do dziś i są rzeczy mniej udane, których nie ma co bronić. Plagi narkomanii na pewno nie ma co bronić, tego eksperymentowania z modelem rodziny i alternatywnym społeczeństwem też nie ma co bronić, bo to się po prostu nie udało, natomiast wielu ludziom połamało życie, a zwłaszcza jest znamienne, że druga generacja, dzieci rodzące się z tych związków, bardzo rzadko z małżeństw, w kręgu alternatywnym, bardzo często odrzucały w ogóle rodziców i ich idee, stawały się konserwatywnymi jastrzębiami, bo czuły się nieszczęśliwe i porzucone. Oczywiście były wyjątki, ale w większości były to przypadki skrajnego odrzucenia – rodzice żyli własnym życiem, a oni mieli biegać i robić co chcą.  A dzieci do pewnego wieku potrzebują tego wyróżnienia, przykładu, nawet jak się buntują. To jest de facto temat, jak oceniać to, co się wtedy działo i będzie to niejednoznaczna ocena.
Ale rola Ginsberga, bitników, ale przede wszystkim Ginsberga, była w tym bardzo duża i trudno to ignorować. Był poetą, ale był też pewnym wzorem, wzorem dla tych, którzy szukali alternatywy dla tego mainstreamowego społeczeństwa. I tutaj będę konsekwentny – ocena jest niejednoznaczna, nie wszystko w co on wierzył i propagował ostało się czy broni się z perspektywy czasu. Z tym, że muszę zaznaczyć – to jest moja percepcja i percepcja kogoś, kto mieszka w innej części świata. W Ameryce to może wyglądać inaczej, w Ameryce może to być ocena dużo lepsza; z tego, co wiem tam jest silna polaryzacja, silniejsza, niż w Polsce. Są też zaprzysięgli wrogowie tego, co się działo w tamtych latach, ich zdaniem było to nieszczęście, wszystkie konserwatywne krytyki są w tym duchu, że to było rozbicie ciągłości, rozbicie spójności społecznej. I na tym tle są równie zaprzysięgli obrońcy, że to było to, co uratowało Amerykę, że było to sumienie Ameryki i jej dusza; że bez tego buntu, który oni, de facto obrońcy, odczytują jako etyczny, cokolwiek powiemy, że to był bunt etyczny, ten sprzeciw względem hipokryzji ludzi bogatych, białych, w tym głównym nurcie, którzy uważają że mają stuprocentową rację i cały świat powinien wyglądać tak, jak oni chcą, że polityka wewnętrzna i zagraniczna powinna być akceptowana bez dyskusji itd. Ci zaprzysięgli obrońcy mówią, że gdyby tak było, to by doszło do nieszczęścia. Użyję takiej analogii, może demagogicznej trochę, że to jest tak, jak z kościołem rzymskim. Są tacy, którzy mówią, że nieszczęściem był Sobór Watykański Drugi  w latach sześćdziesiątych, że to był początek kryzysu w Kościele. A ja mówię, że może jest inaczej, że bez tego soboru Kościół byłby dzisiaj kompletnym skansenem z tą mszą łacińską, której nikt nie rozumie, itd. Te reformy spowodowały też złe skutki, ale jednak uratowały Kościół przed kompletnym skostnieniem. Podobnie jest z kontrkulturą, ja myślę, że jest wiele rzeczy do krytyki, do wytknięcia, ale ona nadała światu nową wartość. To jest wspaniałe i bardzo amerykańskie, zresztą to widzimy teraz na przykładzie Obamy, to jest nowy kop, nowy impuls, to społeczeństwo wreszcie drgnęło, kraj ruszył. Wszystko jedno, jak to dzisiaj wygląda, jak to dzisiaj oceniamy, ale nigdy już ta Ameryka nie była taka sama po wybuchu kontrkultury.
Więc w tym sensie też, obok tej roli poety, chciałbym widzieć te role, nazwijmy to może trochę w cudzysłowie, trochę na wyrost, reformatora społecznego – to są dla mnie te dwa elementy konstytutywne.

W szkicu, drukowanym w Miesięczniku Literackim, Bogusław Jasiński pisał o poezji Ginsberga, że „w manifestach i deklaratywnych wierszach Ginsberga nie zostało dziś nic, prócz wątpliwej jakości filozofii podbrzusza” i „świat Ginsberga rozciąga się pomiędzy pępkiem a kolanami”. Była to recenzja tomu w tłumaczeniu Bogdana Barana. Jakby Pan to skomentował?

Poniekąd ja już o tym mówiłem. Moim zdaniem jest to prawo krytyka pisać tak ostro. Ja bym nigdy tak ostro nie napisał. Ale niech pan o tym pamięta, bo jest pan z innego pokolenia – Miesięcznik Literacki to było pismo lewicowe, co w tamtych czasach oznaczało, że było powiązane w jakiś sposób z tym establishmentem partyjnym i nawet jak pisali o literaturze to też raczej z partyjnej perspektywy. Dzisiaj takich ludzi byśmy widzieli w Radiu Maryja albo na skrajnej lewicy, gdzie Amerykę czy cały Zachód sprowadza się do dekadentów, którzy mają tylko dwie lub trzy obsesje: seks, kasa i ego, wielkie ego. Wiem, jakie są słabości Zachodu, mieszkałem na Zachodzie przez dłuższy czas, pracowałem tam, ale jest to dosyć uproszczona wersja. Wracając do tych słów – coś w nich jest. Tak jak krytyk powiedział seks faktycznie był ważny dla Ginsberga i bitników. Oczywiście troszeczkę przesadzali, robili z tego jakiś sakrament wyzwolenia, odkryć duchowych, a tak naprawdę chcieli mieć, że tak powiem, elegancką legitymację dla kultu wolnej miłości. Ale co te słowa oddają choćby z tego o czym myśmy tu sobie powiedzieli? Ginsberg jest zbyt bogatym zjawiskiem i ma zbyt wiele różnych okresów, jednak żył dość długo, tworzył dość długo, żeby go sprowadzić tylko do tego kultu seksu. Zresztą mi się wydaje, że z wyjątkiem pewnych wierszy – są takie wiersze, oczywiście – ale one na pewno nie wyczerpują obrazu Ginsberga, więc mnie to nie przekonuje, ale każdy ma prawo do swego zdania, żeby tak popatrzeć na to. Wydaje mi się, że podszyte to jest taką warstwą mitologiczną, której nie lubię, że dla tego środowiska Miesięcznika Literackiego to każdy pretekst był dobry, żeby zaatakować tę zachodnią kulturę i przeciwstawiać ją zdrowej kulturze socjalistycznej. Co też jest humbukiem i było humbukiem, i oni to dobrze wiedzieli. A dla ludzi, którzy – to zawsze tak jest w środowiskach krytyków literackich, filmowych – dobrze jest zaatakować jakieś znane nazwisko, bo wtedy też się wypływa, zwalić kogoś z pomnika i zwrócić na siebie uwagę.

Ktoś mi powiedział – nie pamiętam, kto to był – że gdyby Ginsberg o tym usłyszał to pewnie by temu przyklasnął.


Pewnie tak. Wie pan jaki on był, był też prowokatorem, ironistą.