Allen Ginsberg

Allen Ginsberg

sobota, 30 lipca 2016

John Giorno - Demony w szczegółach (Dla Williama Burroughsa, Allena Ginsberga, Briona Gysina i kilku innych)

Kiedyś dawno temu,
ci przyjaciele
kochali się
bardzo
wzajemnie,
i przyrzekli sobie
że będą razem
do czasu aż wszyscy
osiągną
Oświecenie,

i życie
za życiem
i nieskończone
odrodzenia
i praktykując
wszyscy uświadomili sobie
absolutnie
pustą
prawdziwą naturę
umysłu.

Byli tak
szczęśliwi
i rozradowani
że zaczęli
tańczyć
i tańczyli
i tańczyli
i tańczyli,
byli wszyscy tacy szczęśliwi
w porażającym
rozpoznaniu
pustki
i współczucia
że zapamiętali się
w tańcu,
i tańczyli
i tańczyli
i tańczyli,
aż wytańczyli
całe swoje ciało
i skórę,
że nic
nie
zostało
tylko ich kości,
i tańczyli dalej
samymi kośćmi,
tańczące szkielety
tańczące szkielety.

Gładkie
czaszki
i pędzące
śmiejące się
zęby
i szerokie
oczodoły,
ślizgające się
kości udowe
i trzeszczące
golenie,
wirujące
i iskrzące
wirujące i iskrzące
rdzenie kręgowe,
krzyczące
żebra
i śpiewające
szczęki,
wiercące się
miednice,
drżące kości
i trzęsące się
kości;

Chcę
skoczyć
w twoje serce,
wejdę
w twoje serce
z tego miejsca.

Gdy robi się za gorąco
aby mieć komfort
i nie możesz dostać
lodów w rożku,
grzechu
nie popełnij
i skóry z siebie
nie zdejmij
by zatańczyć
samymi kośćmi,
grzechu nie popełnij
i skóry z siebie nie zdejmij
by zatańczyć
samymi kośćmi.

Spowodowałeś
dość
współczucia
by nim wypełnić świat,
a teraz,
odpoczywając
w wielkim spokoju,
osiągnąłeś
wielka jasność
i wielki błogostan,
i rozległy
pusty
bezmiar
pierwotnie czystego
Umysłu Mądrości.

Ale nasi przyjaciele
nie byli
całkiem,
nie zupełnie
stworzeniami
Oświeconymi;
i czasami
sto tysięcy lat
w jednym z
bajecznych
boskich światów
najwyższych niebios,
jest rokiem
albo parą lat
tutaj u nas,
dość już tego.

Teraz,
w tej właśnie chwili,
świadomość każdego z nich
jest terroryzowana,
dzwony
piekieł
dzwony piekieł
dzwony piekieł
dzwony piekieł,
odcięły
ci głowę
i srają
w dół
prosto w gardło,
najgorsze
dzieje się
w tej chwili,
najgorsze
dzieje się
teraz,
życie
biegnie dalej.

tłum. Janusz Zalewski


John Giorno

Janusz Zalewski


niedziela, 24 lipca 2016

Lawrence Ferlinghetti - On (Dla Allena Ginsberga)

On jest jednym z proroków, którzy powrócili
On jest jednym z gniewnych proroków, którzy powrócili
Nosił brodę w Starym Testamencie
        lecz zgolił ją w Paterson
On ma mikrofon zawieszony na szyi
        na wieczorze poezji
        i jest czymś więcej niż jednym poetą
        on jest starym człowiekiem wciąż piszącym wiersz
        o starym człowieku
        którego co trzecia myśl to Śmierć
        i który pisze wiersz
        o starym człowieku
        którego co trzecia myśl to Śmierć
        i który pisze wiersz
        jak obrazek na pudełku płatków owsianych
        ukazuje postać trzymającą pudełko
        na którym jest obraz postaci
        trzymającej pudełko
        a postać maleje i maleje
        i oddala się wciąż
        jak obraz kurczącej się rzeczywistości
On jest jednym z proroków którzy powrócili
        by zobaczyć usłyszeć i odłożyć do akt przejrzany raport
        o obecnym stanie
        kurczącego się świata
On ma haczyki w oczach
        zaczepia nimi
        o każdą stopę egzystencji
        i o każde sznurowadło pogłoski
        o istocie rzeczywistości
        I jego oko zatrzymuje się
        na każdej przypadkowej rzeczy lub osobie
        czeka na jej ruch
        jak kot z martwa białą myszą
        podejrzewa że ona ukrywa
        jakiś kluczyk do tajemnicy bytu
        czeka spokojnie
        by objawiła w pełni swą istotę
        i jest łagodny jak baranek Boży
        pobity na kotlety szaleństwa
        On podnosi każdy podejrzany przedmiot
        podnosi każdą osobę lub rzecz
        ogląda ja i potrząsa
        jak białą myszą z kawałkiem sznurka
        myśląc że ona żyje
        wstrząsa nią by mówiła
        by się poruszała jak żywa
        by przemówiła
On jest kotem skradającym się nocą
        co przesypia swą godność buddy o fioletowej godzinie
        który nasłuchuje odgłosu trzech rąk klaszczących
        i odczytuje tekst swej czaszki
        swój hieroglif istnienia
On jest mówiącą odbytnicą na patyku
        nadajnikiem na dwóch nogach
        trzyma swój telefon przy uchu
        trzyma swój telefon przy ustach
        i słyszy Śmierć śmierć
On ma jedną głowę ze zwisającym językiem
        w głębi swej jamy ustnej
        i mówi językiem zwierząt
        a człowiek wymyślił język
        którego żadne zwierzę nie pojmie
        a jego język widzi i mówi
        i jego własne ucho słyszy tę mowę
        przylega do jego głowy
        i słyszy Śmierć śmierć
        i ma język by powiedzieć to
        czego żadne zwierzę nie pojmie
On jest rozwidlonym korzeniem chodzącym
        z głębokim otworem ocznym pośrodku czoła
        oko obraca się na zewnątrz i wewnątrz
        ogląda i wpada w szał
        wpada w szał i ogląda
I jest szalonym okiem czwartej osoby liczby pojedynczej
        o której nikt nie mówi
        i jest głosem czwartej osoby liczby pojedynczej
        której nikt nie stosuje
        a która jednak istnieje
        z podłużną czaszką i papierową twarzą
        i z długimi włosami śmierci
        o której nikt nie mówi
I mówi o sobie i mówi o zmarłych
        o swej zmarłej matce i Ciotce Róży
        o ich długich włosach i paznokciach
        które rosną i rosną
        i w jego mowie powracają bez manicure
I powrócił z czarnymi włosami
        z czarnym okiem w czarnych butach
        i z grubą czarna księgą swych sprawozdań
I jest czarnym ptakiem z podniesioną nogą
        nasłuchującym jak objawia się głos życia
        na skorupie jego wrażliwości
        i mówi żeby śpiewać i wyjść ze swej skóry
        dziobie językiem tę skorupę
        i stuka okiem w tę skorupę
        i widzi światło światło a słyszy śmierć śmierć
        o której nikt nie mówi
Bo on jest głową z wizją głowy
        o spojrzeniu jaszczurki
I jego otwarta wizja to drzwi
        w których on stoi i czeka i słucha
        jak ręka wystukuje i klaszcze klaszcze i wystukuje
        jego Śmierć śmierć
Bo on jest swym własnym ekstatycznym objawieniem
        i jest swym własnym urojeniem
        i swym własnym zanikiem
        i jego oko się kręci w kurczącej się głowie świata
        i słyszy jak jego głos mówi Śmierć Śmierć
        głuchą melodię
Bo on dotarł do końca świata
        i jest bezwolnym ciałem przemienionym w słowo
        i wymawia słowo słyszane w swym ciele
        a tym słowem Śmierć 
                                          Śmierć Śmierć 
                                                                Śmierć Śmierć 
                                          Śmierć Śmierć 
                                                                Śmierć Śmierć
                                                                                      Śmierć  
                                          Śmierć Śmierć 
                                                                Śmierć Śmierć 


        

środa, 13 lipca 2016

Piotr Bratkowski - Obcy (fragment, a właściwie fragmencik)

Jest mi bardzo przykro, że tylko taki niewielki fragmencik wiersza Piotra Bratkowskiego Obcy zamieszczam na blogu, ale gdzieś umknęła kopia i nie mogę jej odnaleźć. Kajam się! Czcionka jest większa, żeby wynagrodzić straty.



(…) mikołaj przebrany za poetę allena ginsberga
rozdaje marihuanę i kwas oto pierwsza
prawdziwa komunia od blisko dwóch tysięcy lat

wtorek, 12 lipca 2016

Piotr Bratkowski - Make Love Not War

rób miłość a nie wojnę
ojczyzna potrzebuje coraz więcej
robotników marynarzy i sportowców
włącz się w rytm podłącz się do dziewczyny
i rób miłość
pamiętaj
tylko przez wzrost wydajności pracy
możemy pod względem ilości obywateli
wyprzedzić najbardziej rozwinięte państwa
USA i Chiny co będzie najprostszym
i najbardziej ekonomicznym sposobem
aby nasza ojczyzna stała się mocarstwem
rób miłość
nie używaj prezerwatyw pigułek i innych
dekadenckich wymysłów
nie onanizuj się
pamiętaj
każda zmarnowana lub źle użyta
kropla twojej spermy
to młyn na wodę sił imperialistycznych i zimnowojennych
make love not war rób miłość

                        listopad 1976


poniedziałek, 4 lipca 2016

Julian Beck - Medytacja o anarchii

Anarchia jest ładem. Rząd to wojna domowa.
Anselme Bellegarrigue, 1848.

Anarchizm to organizowanie,
więcej organizowania
i jeszcze więcej organizowania.
Alexander Berkman, 1928.

Wiem, że mój umysł jest z natury bezrządny,
czyli anarchistyczny i sądzę,
że takie powinno być społeczeństwo.
Allen Ginsberg, 1970.


anarchizm jest bezrządnym ładem
rządzić to zmuszać
umysł Allena jest "bezrządnym" ładem

przymus to siła
nie wyzwala 
to przemoc

anarchizm
nie jest
przemocą

wolna organizacja to harmonia
harmonia anarchii jest harmonią, do której nie przywykliśmy
państwo zawsze wywiera przymus

organizacja to kooperacja
kooperacja jest wolna
i nie zna przymusu

kooperacja jest organizacją jest harmonią jest anarchią
harmonia nie jest chaosem jest kooperacją
i jest wolna

anarchia jest harmonią 
nie jest chaosem
jest wolna

anarchia nie jest przymusem
nie jest przemocą
jest zorganizowana

i wolna

tłum. Adam Szostkiewicz




niedziela, 3 lipca 2016

Jacek Gulla - Rozładowywanie wagonu blues

Już o świcie grzało tak, że poza mną i jeszcze dwoma,
nikt nie zgłosił się. Więc tylko trzech, a w upale
aż pachniało szkłem, dwudziestotonowy wagon!
Hej, hej! Wagon!

Dasz się otworzyć czy chcesz tu stać do zasranej śmierci?
Okutym w żelazo drewnem, rdzą zablokowanych skobli i olejem
kapiącym jak pot czuć od ciebie. Cuchniesz ładunkiem stu tysięcy
butelek w pakach po dwieście i pięćset,
                                                                                     które my trzy pary nóg,
potrójne plecy, w sześć dłoni ostrożnych, choćbyś skręcił zamki
w drzwiach, musimy wyładować. Pomyśl, jeśli się nam odechce, ty,
rudy olbrzym w ślepej sieci torów uwięzły, zeschniesz się,
Lato cię spali.
                                                                                              Samotny tu jesteś!
Otoczone białym murem i kolczastą siatka peryferie przemysłu,
bocznica na skarpie, nad którą piekli się słońce, a żarówki
zapomnianych reflektorów nigdy nie gasną. I o tobie łatwo zapomnieć.
Pamiętaj: tu stoi się dzień albo się zostaje.
                                                                                          Widzisz rzekę?
Patrz, jakim szerokim zakolem omija to miejsce. Lżej ci?
Jej też ciężko. Czepia się brzegów. Chciałaby przystanąć,
gdzieś, w cieniu mostów. W taki dzień ciąży stalowy grzebień
przęseł wpięty jej we włosy, lecz spływa,
                                                                                   bo żar, który nas gniecie,
dusi ja, ale ciągnie morze. - Wiesz? Coś ci powiem. Przypominam sobie
Buffalo. Amerykę. Chmura się wtedy zerwała. Po południu stałem
przy wjeździe na autostradę, myśląc, że coś złapię, a tu gówno!
W deszczu, który lał do nocy, nie było mnie widać.
Na dźwigarze
           szosy
                 która
                         biegła
                                  w górę
                                         przeczytałem:
                                                   - Christ is cool
z gwiazdą i złota błyskawicą. Śpiewałem z zimna: - Rozchmurz się niebo
i wyjrzyj słońce, i grzej! Chcę mieć sucho w butach.
                                                                                               Hej, hej wagon,
teraz za tamten deszcz sprzedałbym całe lato i modlę się w tobie.
Ty jesteś kościół wędrowców. Cienisty ołtarz dali. Na wzgórzu
płoniesz, w blaskach, lecz chłodny tysiącem butelek, bez ruchu,
bo dosyć masz wiatrów.
                                                                                                I z twojego dachu
w pochylony grzbiet ziemi, w gorącą pościel chmur i w wieczór
płynący z wyprutych z żył rzek, z papierosem w ustach i flaszką wody
w ręce, w imię twoje: Niech dzieje się, co chce. Wszystko jest
równie wielkie. Ma, nie to co my, swój wymiar i ty, wagon, też.
Bo dobrze nam płacą za ciebie.
              Już o świcie grzało tak, że poza nami, nikt nie zgłosił się.
              Trzech nas było, a w upale aż pachniało szkłem czego się nie
              da wyrazić, dwudziestotonowy wagon i znieruchomiały dzień




sobota, 2 lipca 2016

Włodzimierz Dulemba - Allen Ginsberg z Carlem Solomonem na krakowskich Plantach

Obyśmy się ja i Marek Szelest
nie spotkali w Rockland

taki mi trudno napisać poemat szerokimi ogromnymi zdaniami
mój kraj jest mały
brakuje mu stromych gór z wulkanami
rzek tak szerokich że ręka przyłożona do czoła niewiele pomaga
brakuje mu setki wodospadów i filharmonii z koncertem
na trąby powietrzne i wiolonczelę
a także super-autostrad extra-tuneli lux-swobody i innych drobiazgów
nie mogę napisać poematu szerokimi zdaniami
choć nie spełniona krew miesięczna boli tak samo
a smutek dziecka przepędzić można tą samą głupią miną
i jego bezradność ugłaskać ręką z takiej samej skóry
mięśnie żołądka tamtego żołnierza też są gładkie co wykazały
zdjęcia poległych
i rozdygotane nerwy Marku
nasze i naszych matek
które nie dość że tak ciężko przez całe życie
jak ci w mundurze napisz czy czytasz i co w ogóle
ja w małpim gaju strzaskałem piętę leżę i myślę
byłem bardzo grzecznym chłopcem
który powinien zostać księdzem
koniecznie złotousty rekolekcjonistą
jakież wspaniałe były te moje msze
na pół święte
które odprawiałem sześcioletni kieliszkiem herbaty
i resztką wigilijnego opłatka
w doktora Freuda też się bawiłem a jakże
gołe małe tajemnice no - no 
i w partyzanta
długie lata po lekcjach musztrowałem swoich leśnych
a w sześćdziesiątym ósmym chciałem być studentem
choć nie wiedziałem o co chodzi
ale w moim małym kraju
gdzie mosty dla Ikarów zastępują bloki dziesięciopiętrowe 
i bardzie popularne gaz prochy i żyletka
byłem naprawdę grzecznym chłopcem
choć powiększyłem grono spadkobierców tamtych dziesięciu milionów
i jak one zachowałem w pamięci dwieście tysięcy szaleńców
obydwu powstań
choć wiedziałem że gdy lewy brzeg rzeki płonął
na prawym obojętność grała w karty
i piła bimber z racją stanu
ale mimo to byłem naprawdę grzecznym chłopcem
pociąg czułem tylko do płci przeciwnej
szanowałem pijaków bo niechaj mają chociaż tyle
mnie się też zdarzało bardziej z ciekawości
nie ćpałem choć zazdrościłem Witkacemu i współczułem jego żonie
więc chyba widać że byłem grzeczny
po co te wiersze Marku trzeba zapomnieć
trzeba podpalić bruliony marzeń
jedyna poezja chodzi czwórkami
takie to męskie kierat historii
plac apelowy jak bęben brzmi

nie zepchnę takiej lawiny słów
w pięknym języku małego kraju
aby na czystym stoku wielkiej góry
pies mógł zaśpiewać arię do Księżyca


luty '83